sobota, 31 grudnia 2016

Od Laurencego c.d Ansela

Chłopak nie wydawał się taki najgorszy, jak oceniłem go na początku. Może umiał stwarzac pozory, ale pierwszy raz spotkałem kogoś kto nie czerpał z tego radości. Tytuł bycia "tym nowym" w Paresscot był czymś naprawdę  imponującym. Wtedy byłeś na ustach wszystkich, nawet nauczycieli. Każdy miał na Twój temat wyrobione zdanie, chociaż pierwszy raz widzieli Cię kilka godzin temu.
Odetchnąłem cicho, odrywając się od rozmyślań na temat "tego nowego" nie chciałem utożsamiać się z resztą tej pospolitej (nie)inteligencji. Zwróciłem wzrok ku górze, wlepiając spojrzenie w punkt za oknem. Biały pył oblepiał szyby, uniemożliwiając ciekawskim, obserwowanie świata na zewnątrz. Zniechęcony odwróciłem spojrzenie w stronę reszty uczniów, spokojnie mogłem  przysłuchiwać się ich rozmowom,  zastanawiałem się czemu się ich nie wstydzą, czemu nie boja się, że nie każdemu spodoba się to co usłyszą, a bądźmy szczerzy cicho oni nie byli. Kilkoro z nich wymieniło ze mną przyjazne "hej", niestety na żadne nie odpowiedziałem, nie wiedziałem nawet kim byli.
To kolejna rzecz, która,  nie dało się ukryć wyjatkowo mnie bawiła. "Popularność" każdy chciał ją zdobyć, ale nie każdy na nią zasłużył.
Bynajmniej była ona bardzo prosta, jeśli Ty miałeś wszystko gdzieś, innych interesowało to coraz bardziej. Lgnęli do Ciebie chcąc znaleźć w Tobie przyjaciela, im bardziej ich odtrącałeś tym mocniej tego pragnęli. Dlatego właśnie nie zaskoczyło mnie, gdy zwracając wzrok na Ansela dostrzegłem również wianuszek jego wiernych fanów. Nawet było mi go szkoda, było mi szkoda każdego kto wepcha się w tę maskaradę. Przewróciłem oczami czekając, aż ciemnowłosy odwzajemni moje spojrzenie chwilę potem skinąłem głową w jego stronę dając do zrozumienia by tu przyszedł, obserwowałem jak przeciska się przez gapiów by usiąść po mojej prawej stronie.
- Znudziło Ci się bycie najsławniejszym uczniem w szkole? - zaśmiałem się chłodno, odwracając od niego wzrok. Nie chciałem z nim rozmawiać, nie, żeby mi nie pasował po prostu rozmowa prowadzi do spotkań, spotkania do znajomości, znajomości do przyjaźni, przyjaźń do zobowiązań, zobowiązania do wyrzeczeń, wyrzeczenia do smutku. I idąc za ową reakcją łańcuchową łatwo było wysunąć wniosek, że nie chciałem przyjaciół.
- To chyba funkcja nie ma dla mnie - mruknął, grzebiąc jedzeniem w talerzu.
- Masz sporą konkurecję - przesuwałem palcami po marmurowym blacie co jakiś czas zerkając w stronę stolika, przy którym siedział Noah. Nie tylko ja się mu przyglądałem, nic dziwnego. Blond włosy, postawione do góry, pobielane na końcówkach idealnie komponowały się z czystą i oliwkową cerą. Ubrania, które nosił skórzana kurtka, biała koszulka, czarne spodnie i glany również wyglądały jakby były dla niego stworzone. Nic więc dziwnego, że każdy doszukiwał się w chłopaku prawdziwego ideału. We mnie budził jedynie odrazę i *niestety* strach. Zdenerowany odwróciłem wzrok kiedy tylko go odwzajemnił.
- Żyjesz? - Ansel szturchnął mnie dotkliwie w ramię przez co zacząłem gromić go spojrzeniem.
- Zamyśliłem się... Sorry muszę iść - mruknąłem wymijająco po czym podniosłem się z miejsca i opuściłem stołówkę.
Droga, raczej bieg do mojego pokoju dłużyła się w nieskończoność każdy pojawiający się przede mną korytarz był tym dodatkowym by wydłużyć mi drogę do jedynego bezpiecznego miejsca. Wpadając do miejsca, w którym mieszkałem poczułem się jakbym właśnie znalazł się w perfekcyjnym azylu, ale przerażające myśli nie odeszły. Nadal gnębiony złym samopoczuciem wkopałem się pod łóżko czekając na swój jedyny ratunek - sen. Nie miałem zamiaru wracać na zajęcia, nie po tym wszystkim. Byłem na siebie zły, że pozwoliłem sobie na rozmowę z chłopakiem, zły, że poraz kolejny zwróciłem uwagę na Noaha, zły, że Noah zawsze będzie tym cholernym psychopatą, zły, że nikt inny tego nie dostrzegał.  Przesunąłem palcami po twarzy by po chwili oddać się objęciom Morfeusza.
Obudziłem się chwilę przed północą, mocne światło księżyca przebijało się przez cienką zasłone wdzierając do pokoju. Pełnia przybrała swój typowy niemal biały kolor rozjaśniając cały pokój tak, że mogłem śmiało wziąć książkę i czytać. Zsunąłem z łóżka bose stopy, które zdrętwiały po zetknięciu z ziemią i korzystając z tego, że jestem wciąż ubrany złapałem swoją moro kurtkę i opuściłem pokój. Ciężko było przebrnąć po ciemnku przez szkolne korytarze, te, do których nie docierało światło księżyca. Wysunąłem do przodu odrętwiałe dłonie by żadną inną częścią ciała nie uderzyć w niepożądany mebel. Minuty mijały, a ja w końcu dotarłem do głównego korytarza, księżyc oświetlał jego centrum rozprzestrzeniając się na boki, tak, że wyjście było ledwo widoczne. Doczłapalem do dużych, brązowych drzwi prowadzących do archiwum jak i samej uczelni. Podszedłem do murowanych, szarych schodów przyglądając się przez krtóką chwilę ich spękaniom, przysiadłem na najwyższym stopniu wpatrując się w ciemność, koniecznie musiałem ochłonąć. Przejechałem dłonią po włosach, gorączkowo szukając rozwiązania z tego bagna, przez które moje życie staczało się coraz bardziej. To było żenujące, przez tyle lat budowałem swoją pewność siebie, tak by nic mnie nie złamało, bym teraz poddał się z powodu jesteś jednej osoby.
- Wszystko gra? - uniosłem wzrok znad odpalonego chwilę temu papierosa i ciśnienie natychmiast mi skoczyło.
- Czemu się do mnie przyjebałeś? - mruknąłem zniżając swój głos do jednego tonu niżej. Wyraźnie zaskoczony zrobił krok do tyłu średnio wiedząc jak na to zareagować. - Słuchaj, to nie tak, że Cię nie lubię, ale jeśli szukasz towarzystwa to nie jestem odpowiednią osobą, Noah też nią nie jest - wyrzuciłem papierosa za barierkę i wróciłem do szkoły. Wiedziałem, że on nie szuka we mnie przyjaciela, nie wyglądał na takiego co chciał się przyjaźnić, ale ja nie chciałem z nim rozmawiać więc śmiało mogliśmy pójść na taki układ.
*Oczami Noaha*
Ten chłopak nie wiedział w co się wpakował, jednak ja wiedziałem jak to wykorzystać, na pewno mu nie odpuszczę. Nie pozwolę na to ani jemu, ani Laurkowi. Zdobycie informacji o tożsamości chłopaka było aż zbyt proste, ta magia wyglądu. Wiedzialem co robi, a jego obserwowanie też nie było zbyt wielkim problemem. Wiedziałem też, że na zewnątrz wyjdzie razem z Laurence, który obrażając chłopaka wyjątkowo ułatwił mi zadanie. Wyszedłem ze szkoły chwilę po tym jak blondyn z impetem trzasnął drziwami. Chłopak siedział na schodach jakby nieco zdezorientowany, cóż nie tylko on przeliczył się co do tożsamości Bentley'a.
- Hej, to Ty - uśmiechnąłem się, zajmując miejsce obok - głośno o Tobie w szkole - zaśmiałem się cicho poprawiając skórzaną kurtkę.
Musiał mi tylko zaufać.
Ansel? Wybacz pisane na telefonie xd

piątek, 30 grudnia 2016

Od Nihili do Shane'a

Chłopak ciągnął swój monolog w nieskończoność. Marzyłam tylko o tym, by puścił mój obolały nadgarstek. Czułam się jak na wykładzie na temat mojego życia, co ani trochę mi się nie podobało. Było mi zimno, a oczy bolały mnie już od płaczu. Ciepłe łzy spływały po zimnych policzkach, straszliwie piekąc. Cały obraz świata był aktualnie rozmazany, wraz z chłopakiem, który do mnie mówił i patrzył na mnie z góry. Z całych swoich sił, próbowałam ostać się na nogach by nie upaść na kolana. W rezultacie wisiała bym jak szmaciana lalka, czego bardzo w tej chwili nie chciałam. Czułam jak nogi zaczynają mi trząść, i nie bardzo wiedziałam czy to ze zmęczenia czy to z zimna, które już zaczynało przedostawać się przez mój płaszcz. Rozumiałam tylko po niektóre słowa, bo nie skupiałam się na słuchaniu go, tylko na ustaniu na nogach.
Momentem kulminacyjnym był moment, gdy sięgnął do kieszeni. Zabrał mi moje opakowanie tabletek. Z przerażeniem przyglądałam się jak wyrzuca je na cieniutką warstwę śniegu, wymieszanego z błotem. Po kolei każda tabletka spadała na ziemię, czułam jak oblewa mnie zimny pot. Było to moje praktycznie ostatnie opakowanie. W swoim pokoju mam jedno, ale starczy mi na zaledwie trzy dni, jeżeli w ogóle dożyje, jak to powiedział ciemnowłosy. '' Mów co chcesz, ale i tak nie dam ci się zabić.'' - słowa brzęczały mi w podświadomości. Dobrze wiedziałam, że gdy mówił je, myślał tylko o sobie. Byłabym jego problemem, a gdybym zmarła, on musiał by przechodzić przez codzienną serię pytań, czego nie chciał. Nie bardzo miał na to ochotę, więc to był jego jedyny powód. Bynajmniej ja to tak odebrałam. Jaką ulgą ukazało się, że po chwili puścił mój nadgarstek. Odruchowo sama delikatnie dotknęłam go nieobolałą dłonią. Natknęłam się na wiele wypukłości. Miejsce chwytu chłopaka pulsowało bólem. Wzrokiem odprowadziłam go, do momentu gdy zniknął mi z oczu. Rękawem próbowałam otrzeć łzy, a gdy udało mi się w choć większej mierze opanować łzy, schyliłam się i uważnie przyglądałam się tabletką. Żadna się nie nadawała. Rozpuściły się w śniegu tworząc tylko jedną małą papkę. Śnieg, kuł mnie w twarz, więc czym prędzej udałam się do drzwi.
Kiedy kolejnym cudem odnalazłam mój pokój, zdjęłam buty i płaszcz, plackiem padłam na łóżko. Nie miałam pojęcia ile przespałam, ale gdy otworzyłam oczy za oknem było już ciemno a na niebie błyszczał księżyc. Ziewnęłam i przeciągłam się leniwie na łóżku. Postanowiłam wziąć szybki prysznic, po czym spędzić resztę czasu przy laptopie.
Cały weekend minął mi podobnie. Całe te dwa dni spędziłam przy moim kochanym urządzeniu, robiąc tylko przerwy na łazienkę i na jakiś posiłek. Dziennie jadłam może ze dwie, trzy kanapki. Nie czułam się jakoś głodna, a na parapecie pojawiło się mnóstwo puszek po energetykach i kilka listków po lekach.
***
 Poniedziałek przyszedł i zapukał do moich drzwi subtelnie, a gdy tylko je otworzyłam okrutnie się na mnie zwalił. Czemu sobota i niedziela, jako jedyne dni tygodnia tak szybko uciekają? One nie mają za grosz sumienia i taktu. Nie pozostało mi nic innego jak tylko, przejść poranną rutynę. Moim śniadaniem okazał się energetyk i mniejsza dawka tabletek uspokajających. Byłam pod wrażeniem jak podświadomie zmniejszyłam dawkę leku. Sztuczki psychologiczne są naprawdę skuteczne, ale działają bestialsko. Mój organizm wyczuł wyraźną zmianę. Wsypka co prawda nie znikła całkowicie, bo w jakieś mierze ciągle się utrzymywała i w najbliższym okresie czasu nie zapowiadało się na to by zechciała zniknąć. Prowadziłam walkę psychiczną, gdyż zmniejszenie dawki lekarstw powodowało moje większe lęki i roztrzęsienie, jednak organizm czuł się odrobinę lepiej. Zdenerwowana całą tą sytuacją, owinęłam sobie bandażem nadgarstki by o tym mi nie przypominały, jak i założyłam na siebie dużą szarą bluzę, która dosłownie na mnie wsiała. Spojrzałam na zegarek i byłam spóźniona dziesięć minut. Serce zabiło szybciej, jednak uznałam, że nie opłaca mi się iść a co dopiero znajdę klasę. Nie opłacało mi się iść na pięć czy dziesięć minut wykładu. Ruszyłam więc w stronę klasy biologicznej, która widniała jako druga w moim rozpisu zajęć. Zadowolona, że pamiętałam gdzie ona jest ruszyłam w jej stronę. Dojście zajęło mi chwilę, ale za to czekanie miało być najgorsze. Usiadłam zrezygnowana pod zimną ścianą, podnosząc lekko głowę by bez celu oglądać sufit. Wyjątkowo ambitne zajęcie. Czułam co chwile ogarniającą senność, przez zerwane dwie noce. Energetyk ani trochę nie postawił mnie na nogi, tak jakbym się na niego uodporniła. Gdy powieki zaczynały opadać, szybko je podnosiłam, by nie zasnąć na korytarzu... jak by to wyglądało? Jednak spokój nie trwał zbyt długo. Tuż przy moim uchu usłyszałam duży huk, który rozlał się echem po korytarzu. Moja reakcja, jak i zmniejszona dawka leków na uspokojenie dała się we znaki. Podniosłam się tak szybko, jakby ktoś przyłożył mi ogień do polika. Rozejrzałam się spanikowana po korytarzu, a moje szare oczy spoczęły na sylwetce chłopaka. I był to właśnie ten, który wykładał mi monolog na temat mojego życia. Trochę się we mnie zagotowało, gdy go zobaczyłam o czym świadczyły moje dłonie, które przybrały kształt pięści. On widząc moją spanikowaną reakcję, uśmiechnął się złośliwie.
 - No witam panienkę - powiedział z tym jego złośliwym uśmiechem. Zmarszczyłam brwi lekko w geście zażenowania sytuacją. Nie odpowiadając mu, znowu klapnęłam ciężko na podłodze, opierając się o ścianę nadal go śledząc wzrokiem. On jakby niby nic zrobił to samo. Usiadł naprzeciw mnie opierając się o ścianę nieopodal drzwi od klasy historycznej. Czyżby los okazał się dla mnie taki okrutny? Mierzyliśmy siebie nawzajem wzrokiem. Nagle uświadomiłam sobie jakże banalną i głupią rzecz, która spowodowała u mnie lekki uśmiech a później zduszony chichot. Brunet spojrzał się na mnie jak na obłąkaną.
 - Zabawne... - zachichotałam, na co on przechylił głowę. Nadal nie rozumiał. - Robisz mi wykład na temat mojego życia i pouczasz mnie... - zrobiłam chwilową przerwę, a ton mojego głosu zmienił się z roześmianego na obojętny, z czego nawet ja byłam zdziwiona - ...Nie wiem jak masz na imię chłopie. - powiedziałam i patrzyłam na niego, jak jego usta wykrzywiają się w uśmiechu. Zaśmiałam się raz jeszcze, odgarniając kosmyk włosów, które spadły mi na twarz, za ucho.

Shane? Przepraszam, że takie denne, ale ja także jestem chora i widzisz jakie bagno wychodzi, gdy człowieka dopada choroba ;_;

czwartek, 29 grudnia 2016

Od Shane'a do Nihili

- Zatem kochanie, teraz ty mnie posłuchasz - wyszeptałem nadal nie puszczając jej nadgarstka obsypanego wypukłościami świadczącymi o zmianach w organizmie. Każdemu wypowiedzianemu słowu towarzyszyła para z ust, typowa dla tak zimnej pory roku. - Zdaje się, że ten imbecyl - zacytowałem jej własne słowa by zdała sobie sprawę ile tak naprawdę słyszałem z tej 'rozmowy' po moim wyjściu - spędził długie lata na wkuwaniu na pamięć wszystkich formułek, przyczyn, dolegliwości i miliona innych rzeczy których po nazwie i tak nie wymieniłabyś za pół minuty, po to tylko żeby ratować właśnie takich półgłówków jak ty - monolog nabrał poważniejszego tonu, ja sam zaś przebiłem wzrokiem kilkukrotnie mniejszą ode mnie dziewczynę. Wyglądała wyjątkowo słabo, jakby za lekkim podmuchem wiatru miała przewrócić się i już nigdy nie podnieść. Patrzyła jednak wprost moich oczu, jakby zahipnotyzowana i ignorując łzy spływające po policzkach nadal słuchała. - I uwierz złotko, że moje a twoje leki różnią się. Mają inne składy, inne działania i milion innych rzeczy których po nazwie i tak nie wymieniłabyś za pół minuty. - powtórzyłem się specjalnie, by niemota zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Niektórym po prostu trzeba wypisać wielkimi, czerwonymi literami co mają zrobić bo bardziej zaawansowane słowa mogą ich zgubić. - Mogę być narkomanem, chociaż ja nie zabijam się na własne życzenie - mówiąc to wyciągnąłem plastikowy pojemnik z kieszeni jasnowłosej, po czym otworzyłem go i wysypałem całą zawartość na śnieg. - Ups. Mów co chcesz, ale i tak nie dam ci się zabić. Wiesz, ściany mają uszy, choć nie tylko - zerknąłem w stronę kamery, umieszczonej nad drzwiami. Jak planowałem wzrok dziewczyny powędrował w tym samym kierunku. - No już, uśmiechnij się do zdjęcia. Jeśli za dwa dni przyjdzie do mnie dyrekcja z zapytaniem co łączyło mnie ze zmarłą pokraką widoczną na filmie powiem że nic. I nie łódź się że pośmiertnie ktokolwiek się o ciebie zatroszczy - zakończyłem monolog i wypuściłem dziewczynę z metalowego uścisku. Teraz ja byłem górą. Zastraszyłem ją tak, by jej mózg obrał taktykę obronną. Zacznie stosować się do moich zaleceń, bo w końcu osoba tak pewna siebie i tak stanowcza jednak musi wiedzieć coś o czym gada. Studiowanie medycyny i psychologii jednocześnie - ktoś powie że niemożliwe. I oto stoi tu najlepszy przykład na to, że jak się chce, to wszystko można. Opuściłem miejsce znikając za rogiem, choć zacinający śnieg ukrył mnie już o wiele wcześniej. Wolnym krokiem udałem się do bocznego wejścia budynku. przy okazji zażywając kilka swoich tabletek. Pokaźna kolekcja opakowań w mojej kieszeni tylko polepszała mój już i tak nienaganny humorek.
***
Poranek okazał się wyjątkowo nie udany przez spektakularne wywrócenie się na lodzie jak i późniejszy problem w znalezieniu sali w której obecnie powinno się już być od jakichś czterech minut, ale to szczegół. Z racji przejścia całego budynku kilka razy bez pożądanych efektów stwierdziłem, iż wagary będą lepsze niż błądzenie jak dziecko we mgle bez całkowicie żadnych szans na odnalezienie się. Znalazłszy klasę od historii czyli przedmiot który widniał na moim planie jako drugi tego dnia sprawdziłem godzinę. Smutnym faktem okazało się pozostałe dziesięć procent baterii oraz godzina ósma dwadzieścia osiem. Widok najbliższych kilkudziesięciu minut nie zapowiadał się dobrze do momentu, kiedy zza rogu nie wyjrzała dziewczyna o białych włosach. Usiadła ona na podłodze, plecy podpierając o zimną ścianę i jakby nie czując mojej obecności tutaj zaczęła studiować wszystkie kropki na suficie. Zakradłem się do niej jak przyczajony tygrys, po czym ryknąłem, a raczej otwartą dłonią ukarałem ścianę tuż przy jej uchu. Reakcja była dość spodziewana: podskoczenie w miejscu i spanikowane spojrzenie posyłane we wszystkie kąty korytarza, aż w końcu natrafiła na moją sylwetkę.

Nihili? Wybacz mi że tak długo, nie dość że przeziębnie rozłożyło mnie na łopatki to na dodatek zero pomysłów ;-;

Od Ansela cd Laurence

- Mam nadzieję, że pan Batley szybko cię oprowadzi po szkole.
Na sam dźwięk tego nazwiska zalała mnie fala nieprzyjemnych wspomnień. Było ono aż za bardzo podobne do nazwiska tego przeklętego dyrektora, który jak zakładam właśnie świętuje swój sukces, jakim jest moje odejście ze szkoły. Skupiony na tej nadzwyczaj nieprzyjemnej wizji nawet nie przyszło mi do głowy by zorientować się, który z rówieśników to Batley. Sprawa jednak sama się wyjaśniła i to kilka sekund później gdy z tyłu klasy rozległo się ciche lecz pełne poirytowania prychnięcie.
- "Super" -pomyślałem- "Czyli jednak to na jego towarzystwo będę skazany przez cały dzisiejszy dzień. "
W sumie nic do tego chłopaka nie miałem ale tylko ślepy nie zorientowałby się, że nie należy on do osób towarzyskich. Chyba, że to po prostu do mnie się uprzedził.
Zastanawiałem się nawet czy nie odmówić sobie pomocy ale szkoła była zbyt duża bym sam się w niej odnalazł. Po za tym wątpię by Laurence w to uwierzył po tym jak wczoraj nie mogłem trafić do własnego pokoju.
Nauczyciel zaczął uspokajać uczniów, którzy jak na moje oko byli zbyt podekscytowani obecnością kogoś nowego w klasie. Po tym jak historyk rozpoczął w końcu lekcje umilkły pytania i zniknęły wszelkie ukradkiem rzucane w moją stronę spojrzenia. W tamtym momencie jakaś cząsteczka mnie ucieszyła się z tego, że to Batley będzie moim przewodnikiem.
Historia okazała się być cholernie nudna i byłem pewien, że już nigdy nie zjawię się na niej tak wcześnie. Sukcesem będzie jeśli wogóle pojawię się na następnej.
Całe czterdzieści minut spędziłem na gapieniu się w okno, a pozostałe pięć w łazience. Przynajmniej tak przypuszczał profesor gdy zapytałem go czy mogę wyjść do toalety. Nie miałem pojęcia gdzie się ona znajduje ale i tak nie była mi w tym momencie potrzebna. Chciałem jedynie wyjść z klasy by móc rozprostować nogi. Przeszedłem się w zdłóż korytarza zastanawiając się jak mam przetrwać kolejną godzinę bez ruchu i jakiejkolwiek rozmowy. Zazwyczaj w takich momentach wychodziłem pobiegać ale w pierwszy dzień szkoły raczej nie byłoby dobrym pomysłem zrywać się z lekcji. Westchnąłem z cichą nadzieją, że w dzisiejszym planie zajęć znajdzie się wf i po odczekaniu jeszcze kilku minut wróciłem do sali.
Na dzwonek nie musiałem czekać długo. Gdy tylko ten nieprzyjemnie głośny dźwięk wypełnił klasę wrzuciłem swoje książki do torby i zarzuciłem ją na ramię. Pomimo pośpiechu i tak wyszedłem z sali ostatni, bo jak się okazało nie tylko ja z utęsknieniem czekałem na przerwę.
Po korytarzu krzątała się cała masa uczniów, a ja zamiast zostać wciągnięty w ten tłum poczułem jak ktoś ciągnie mnie w stronę pobliskiej ściany. Gdy już mój mózg ogarnął panujący wokół tłok i hałas zauważyłem przed sobą Laurence. Zdążył już puścić moje ramię a mimo to nadal czułem na nim mocny uścisk.
- Teraz jest długa przerwa -wyjaśnił- Miejmy to już za sobą.
Czułem bijącą od niego niechęć. Zdawało się, że robi mi łaskę tym, że oprowadzi mnie po szkole. Już miałem mu to wytknąć ale on zmył się gdzieś nim zdążyłem otworzyć usta.
- No idziesz czy nie? -dobiegł mnie jego głos z lewej strony.
Niechętny, ruszyłem za nim. Całe te "oprowadzanie" było gorsze niż lekcja historii. Pomijając niezręczną -w każdym razie dla mnie- cieszę, Laurence odzywał się tylko po to by nazwać obiekt obok, którego się znajdowaliśmy. Potakiwałem za każdym razem gdy wskazując na drzwi mówił: "Sala od biologii", "Sekretariat", "Drzwi wyściowe", "Łazienka - ale to chyba już odkryłeś". Przy tym ostatnim towarzyszył mu dziwny uśmieszek, który nie był ani trochę zaraźliwy. Przez chwilę nawet miałem wrażenie, jakby wiedział, że wcale w niej nie byłem. Po 10 minutach wkroczyliśmy na szeroki korytarz gdzie roznosiła się woń jedzenia. Zapach od razu przywołał we mnie uczucie głodu.
- Stołówka -znów opisał skrótowo Laurence.
- Dzięki, nie domyśliłbym się -odparłem ironicznie.
- Jak chcesz możesz iść coś zjeść -powiedział tonem sugerującym, że jeśli tam wejdę, to zmarnuję tym samym jego cenny czas, który mi poświęca.
- A ty nie idziesz? -zbyt późno zdałem sobie sprawę, że pytam o coś tak oczywistego.
Stałem w milczeniu czekając na sarkastyczną uwagę z jego strony.
- Idę -rzucił i wyminął mnie w drzwiach.
Zaskoczony podążyłem za nim do stołówki uprzednio rozglądając się na boki jakby chcąc sprawdzić czy ktoś widział tę niesamowitą scenę, w której to Laurence nie powiedział niczego wrednego, a co więcej jego ton był w miarę miły. Przypadkowo odkryłem w ten sposób powód zachowania chłopaka. Historyk. Stał kilka kroków dalej przyglądając się nam. Teraz już tylko mi, bo mój towarzysz zniknął w stołówce. Ja również wkroczyłem do wypełnionego zapachem jedzenia pomieszczenia.

Laurence? Nie ma sprawy. Początki są zawsze najgorsze.

środa, 28 grudnia 2016

Od Laurence'a do Ansela

Stałem tam zażenowany obecnością niechcianego chłopaka w moim pokoju.
- Nie, chyba nie Twój - zauważyłem, podkreślając przy tym jego błyskotliwość - Mogę Ci jakoś pomóc? - wyraźnie zmęczony, potarł grzbiet nosa dwoma palcami. Przewróciłem oczami w geście irytacji i sam zacząłem zmierzać w stronę wyjścia. - Choć, zaprowadzę Cię. - mruknąłem cicho wychodząć na zewnątrz. Otoczony mrokiem korytarz zmusił mnie do wytężenia wzroku nim ten przyzywczai się do ciemności. - Jaki masz numer pokoju? - spytałem odwracając się w stronę milczącego do tej pory chłopaka.
- Dziewiętnaście - mruknął.
- Jesteś nowy, prawda? Niewielu ośmiela się przekroczyć próg mojego pokoju - zaśmiałem się cicho, ironizując naszą rozmowę. Niestety odzew był zupełnie inny. Chłopak westchnął ledwosłyszalnie dalej za mną pełznąc. Podprowadziłem go pod drzwi przypisanego chłopakowi pokoju.
- Ansel - wyciągnął dłoń w moją stronę jakby właśnie odnalazł w sobie siłę do nawiązania kontaktu.
- Laurence - odparłem chłodno. Cóż, ani jego ani moje imię nie należało do tych popularnych. Pomijając jakiekolwiek inne grzeczności odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w strone swojego pokoju. Światło przedostające się przez szparę w drzwiach zasugerowało mi, że ktoś właśnie postanowił mnie odwiedzić. Pewien tożsamości jegomościa zamknąłem za sobą drzwi gotów na spotkanie.
- Chyba powinienem nauczyć się je zamykać - posłałem sam sobie cieply uśmiech. Chłopak leżał na łóżku, zupełnie nie przejął moją obecnością. Jego jasne włosy rozpłynęły się na poduszce gdy zwrócił na mnie znudzone spojrzenie.
- Kto to? - spytał niewzruszonym tonem. Cather nie należał do osób, które bawią się w tak zwanego "kotka i myszkę".
- Nikt - mruknąłem. Czasem mam wrażenie, że chciałbym być taki jak on. Wyzuty z emocji, plujący jadem, w pewnym stopniu do tego właśnie dołżyłem, ale wciąż byłem zbyt słaby.
- Mam nadzieję - odparł dmuchając na swoje czoło by i reszta włosów odczepiła się od jego nieskazitelnie czystej cery. Mimo to, nie czekając na rozwinięcie rozmownięcie rozmowy wstał i podszedł do drzwi.
- Zamknij za sobą - rzuciłem, głos przedarł się przez moje lewe ramię i jakby w zwolnionym tempie dotarł do blondyna.
- Do zobaczenia - uśmieszek, który zaigrał na jego twarzy widziałem nawet stojąc do niego tyłem. Te lekko spękane, różowe usta lekko unoszące się do góry. Nie czekając aż wyjdzie poszedłem od razu do łazienki. Nie miałem ochoty o tym rozmawiać, o przeszłości, w której byłem tak bardzo głupi, tylko dlatego, że mu zaufałem. Zbliżając się do lustra niemal bałem się w nie spojrzeć, nie chciałem wiedzieć jakie przejęcie okazałem chłopakowi, nie chciałem widzieć u siebie tego strachu i bólu.
- Ogarnij się - szepnąłem, licząc, że rozmowa z samym sobą jakoś mnie uspokoi. Ten paradoks, mimo, że należałem do dość popularnych osób w szkole, tak naprawdę nie miałem teraz do kogo pójść. Czy jednak w ogóle chciałem?
Nie.
Nie było mi to do niczego potrzebne. Zresztą, i tak mi nie pomogą. Ci ludzie, oni... Potrfią tylko gardzić i choć sam byłem dokładnie taki, nie było sensu wśród takich przebywać. Odpuszczając sobie rozmyślania zdjąłem ubranie i wszedłem pod prysznic licząc, że woda ugasi nerwy, które wyjątkowo słabo dziś ukrywałem. Pozwoliłem spłukać z siebie cały brud, wszystkie złe emocje, czułem jak gorąca kąpiel koi spięte ciało, jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy i gdy przyzwyczaiłem swój organizm do gorącej temperatury założyłem podkoszulek i bokserki by następnie wskoczyć do miękkiego i ciepłego łóżka.
***
Następny dzień zaczął się znacznie lepiej. Obudzony przez wdzierające się do mojego pokoju promienie słonecznie nie ociągałem się zbyt długo. Wyciągnąłem z szafy białą koszulę, czarne spodnie by za chwilę na szkolnym korytarzu zawiązywać buty, gotów do szkoły.
Nie, że miałem ochotę spędzać dzisiejszy dzień z jakąkolwiek empatią wobec świata, po prostu chciałem go jak najszybciej skończyć. Zgarnąłem torbę i ruszyłem przez korytarz wraz z innymi rannymi ptaszkami, którzy zapragnęli zacząć wcześnie dzień. Stołówkę ominąłem szerokim łukiem by natychmiast skoczyć do sali lekcyjnej. Historia była jedynym przedmiotem, do którego nauka sprawiała mi przyjemność, zawsze przygotowany na lekcje lubiłem odwiedzać swojego nauczyciela nieco wcześniej. Nigdy nie mieliśmy dobrych relacji, zawsze wdawałem się z nim w niepotrzebne konflikty. Jednak to był właśnie ten rozmówca, który w jakiś sposób wydawał się być inteligentny. Zawsze gdy przychodziłem, opowiadał mi historię, których nie znałem nigdy wcześniej, poniekąd czułem się jakby wprowadzał mnie do innego, lepszego świata. Tym jednak razem w sali lekcyjnej nie zastałem nauczyciela, a chłopaka co pare godzin temu postanowił odwiedzić mój pokój.
- Jeteś fanatykiem historii czy nuda? - spytałem zajmując miejsce na ostatniej ławce od ściany. Wyciągnąłem nogi przed siebie spoglądając na punkt ponad nauczycielskim biurkiem.
- Bałem się, że pomylę sale lekcyjne - z jego gardła wydobył się jakby nie do końca szczery śmiech, przerwany przez wchodzących do klasy innych uczniów.
Niecałą minutę później po szkole rozniósł się przyjemny dźwięk sugerujący, że pora zacząć lekcję. Z korytarza ddało się słyszeć kroki nauczycieli, z wątpliwym zapałem podążających do klas gdy i w naszej pojawił sie nauczyciel.
- Widzę, że nasz nowy kolega zdążył się odnaleźć - stwierdził, gdy wytłumaczył, że chłopaka bardzo długo oczekiwał pod pokojem nauczycielskim - W takim razie cieszę się, że udało Ci się zaklimatyzować.
- Właściwie ledwo trafiłem do tej klasy - mruknął chłopak, wpatrywał się za okno obojętny na słowa nauczyciela, nie przejmujący się ciekawskimi spojrzeniami innych uczniów, którzy oczekiwali sensacji nowego. Oczywiście następnego zdania byłem aż zbyt pewien.
- Mam nadzieję, że pan Bentley szybko oprowadzi Cię po szkole.

Ansel?
Wybacz ale chcę to jakoś zacząć i nie mam pojęcia jak wprowadzić xd

wtorek, 27 grudnia 2016

Od Ansela

- Tak więc myślę, że wysłanie cię do tego akademika będzie najlepszym rozwiązaniem.
Prychnąłem nie kryjąc tym samym, jak bardzo iryruje mnie ta cała sytuacja. Oczywiście... Tego należało się spodziewać. Bo co innego drogi dyrektor Batley mógł zrobić po tym co odstawiłem? Wylanie mnie z tej szkoły było jego zdaniem jedynym wyjściem z sytuacji.
- Ansel, nie zachowuj się naburmuszone dziecko. I tak nie zdałbyś do następnej klasy -ciągnął dalej.
Zauważyłem, że jego głos nie był surowy jak zwykle. Teraz wyraźnie można było dosłyszeć w nim ulgę i skrywaną radość. Ale czy mogłem mu się dziwić? Gdybym był dyrektorem jednej z najpopularniejszych szkół w mieście raczej nie chciałbym mieć w niej ucznia, który napuszcza na nauczyciela historii stado ptaków, by te zesrały mu się na nową marynarkę za postawienie mi do dziennika kolejnej jedynki. Ale ja oczywiście nigdy w życiu nie zostałbym żadnym dyrektorem. To naprawdę miłe, że zamiast załatwić mi porządnych belfrów wolą mnie po prostu wywalić.
- Jasne -warknąłem- Z wielką przyjemnością opuszczę twój gabinet.
Wsadziłem dłonie do kieszeni i skierowałem się do wyjścia. Niestety nim zdążyłem opuścić znienawidzone miejsce dobiegł mnie jeszcze jego głos, który zaczynał mi działać na nerwy.
- To, że nie jesteś uczniem tej szkoły, nie oznacza, że możesz do mnie mówić na ty.
- I vice versa -uśmiechnąłem się sam do siebie po czym trzasnąłem drzwiami- Nie zapominaj, kto tutaj ma moce -dodałem szeptem gdy już znalazłem się sam na pustym korytarzu.
Miałem ogromną ochotę wrócić tam jako wilk i przygwoździć Batleya do jego biurka. Nie musiałbym mu nawet robić krzywdy. Zersrałby się ze strachu na sam mój widok.
Odegnawszy od siebie tą jakże kuszącą myśl ruszyłem pospiesznie do głównych drzwi. Według rozkładu najbliższy autobus miałem dziś wieczorem. Ekstra. Im szybciej się stąd wyniosę tym lepiej.
- Haski! -skrzywiłem się gdy tylko zrozumiałem do kogo należał ten głos.
Renn. Koleś o kruczoczarnych włosach, który od ponad roku zatruwa mi życie swoją obecnością. Większość uważała nas za dobrych znajomych jednak z mojej strony Renn był dla mnie jedynie towarzystwem na krótkie wypady do baru.
- Wywalili cię? -spytał zeskakując z ostanich stopni schodów nas dzielących.
- Tak -mruknąłem- Ale chyba cię to nie zaskoczyło?
- Nie no... Ale wiesz... Zawsze sądziłem, że to tylko takie strasznie. Że pozwolą ci zostać.
Westchnąłem. W sumie to teraz nawet czułem ulgę, że nie muszę siedzieć w tej szkole przez kolejne lata. Nie będzie mi brakowało tego miejsca. Ani trochę.
- Możemy zawsze iść do...
- Renn -przerwałem mu, bo nie miałem ochoty na dalszą rozmowę- Odezwę się później. Mam autobus za kilka godzin.

~ wieczorem~

Pakowanie walizek nie zajęło mi dużo czasu. Gdy skończyłem już opróżniać ostatnie półki w swojej szafie, zbliżała się 18:00. Czyli został mi jakiś kwadrans. Na szczęście do dworca miałem zaledwie kilka kroków, więc nie musiałem się spinać tym, że nie zdążę. Sięgnąłem po telefon. 3 nieodebrane połączenia. Wszystkie od Renn'a. Obiecałem mu, że się odezwę a jednak podczas pakowania miałem czas by wszystko sobie przemyśleć. Chciałem zacząć od nowa. Odciąć się od dotychczasowego życia i rozpocząć nowe. I nie spieprzyć go jak to robiłem do tej pory.
Pewnym ruchem, by się przypadkiem nie rozmyślić, skasowałem numer Renn'a oraz innych osób z mojej klasy po czym wsunąłem komórkę do kieszeni dżinsów.

Do akademii dotarłem około 22:00. Byłem już śpiący ale nie z powodu godziny a dlatego, że musiałem siedzieć przez 4 godziny w autobusie. Nie było to wygodne, a już szczególnie nie dla kogoś kogo non stop rozpiera energia. Wysiadłem na zewnątrz z radością wdychając świeże powietrze. Złapałem obie torby w ręce i skierowałem się do drzwi budynku, który jak musiałem przyznać, zrobił na mnie wrażenie. Pomimo, że nie słyszałem wcześniej o tym miejscu to już miałem dziwne przeczucie, że tutaj dość szybko się odnajdę. Ale najpierw przydała by się krótka drzemka.
Wkroczyłem niepewnie do środka akademii rozglądając się uważnie do okoła. Oczywiście na tyle na ile pozwalał mi mój otępiały brakiem snu wzrok. Pokój. To mój jedyny cel na tę porę. Już w autobusie zapoznałem się mniej więcej z regulaminem szkoły i dowiedziałem się, że przydzielono mi pokój nr 19. Tak więc skierowałem się korytarzem w lewo gdzie czekał na mnie obszerny hol. Po obu jego stronach aż do końca ściany ciągnęły się pokoje. Drewniane drzwi ze złotymi numerkami. Szybko odnalazłem te z odpowiednią cyfrą i pociągnąłem za klamkę. Zamiast jednak napawać się przytulnym ciepłem i wskoczyć do wyrka stałem jak wryty. Na środku pokoju stał zaskoczony chłopak zasłaniając nagą klatkę piersiową koszulką trzymaną w dłoniach. Poważnie. Miał na sobie spodnie a mimo to zakrywał tors koszulką jakby było to coś wsydliwego.
- Ekhm... -oderwałem w końcu wzrok od jego zaskoczonej twarzy I rozejrzałem się po pomieszczeniu- To chyba nie jest mój pokój...
A raczej na pewno nie był. Rozbebrana kołdra, książki na biurku, para butów walająca się gdzieś pod ścianą, tu z całą pewnością ktoś mieszkał.
- No z tego co wiem, nie miałem mieć współlokatora -mruknął po czym odwrócił się do mnie plecami by w spokoju dokończyć ubieranie się.
Z jakiegoś powodu mnie to rozbawiło ale powstrzymałem się od śmiechu. Na mojej twarzy pojawił się jednak lekki uśmiech.
- Sorki, musiałem się pomylić -odparłem rzucając chłopakowi krótkie spojrzenie.

Laurence? Ismael? Ivan?

Ansel Haskel

"Bolą mnie miłości, których nie przeżyłem. 
Przerażają mnie śmierci, w których nie brałem udziału. 
Lękam się światów, w których nie zamieszkam. 
Boję się siebie, którego nie znam."


Imię: Ansel
Pseudonim: An
Nazwisko: Haskel
Wiek: 19 lat
Płeć: Mężczyzna 
Orientacja: Homo
Moc:
*Jest silnie związany ze zwierzętami. Nie kontroluje ich jednak potrafi wpływać na ich zachowanie za pomocą drobnych sugestii a także rozmawiać z nimi. 
*Potrafi zmieniać się w wilka. Być może w przyszłości uda mu się przyjąć formę innego zwierzaka jednak w tej chwili opanował jedynie tę postać. 
Pokój: 19
Aparycja: Ansel jest wysokim (1.80m) chłopakiem o dość umięśnionej, a jednocześnie szczupłej sylwetce. Kolor jego skóry niczym się nie wyróżnia -nie jest ani zbyt blady ani zbyt opalony. Jego śliczne, błękitne oczy idealnie komponują się z włosami w odcieniu ciemnego blondu. Warto wspomnieć, że często są one rozczochrane i sterczą na wszystkie strony, choć zdarza się, że chłopaki poświęca dużo czasu na ich okiełznanie. Charakterystyczną cechą Ansela jest oczywiście sposób w jaki się ubiera. Nosi on przeważnie ubrania w ciemnym kolorze, glany -ogólnie mówiąc preferuje styl rockowy. Posiada także tunele w obu uszach oraz dwa kolczyki w dolnej wardze. 
Charakter: Już z samego wyglądu Ansela można wywnioskować, że nie należy on do grzecznych chłopców. Nastolatek przeszedł swoje i jak to osoba pozbawiona rodziny, czy chociażby bliskiej osoby, wyrósł na aroganckiego buntownika. Nie jest dupkiem bądź chamem jak przypuszcza wielu ludzi. Odkąd pamięta wychowywał się w domu dziecka w otoczeniu innych dzieciaków, których nikt nie chciał lub los odebrał im ukochane osoby. Młody Haskel nie miał pojęcia o tym czym jest rodzina. Przez pierwsze kilka lat naiwnie wierzył, że ktoś go pokocha i da mu ciepły dom. Gdy tylko do biedula przychodził ktoś dorosły, chłopczyk zupełnie jak przybłęda ze schroniska, łasił się i za wszelką cenę starał rozkochać w sobie, jak sadził, przyszłych rodziców. Nie przejmował się tym, że w szkole zawsze był obiektem kpin ilekroć kazano mu i jego "kolegom" narysować swoją rodzinę. Ansel zawsze rysował siebie, szczupłą blondynkę oraz silnego, uśmiechniętego mężczyznę. Wierzył, że kiedyś ktoś taki po niego przyjdzie...
Nikt się jednak nie zjawił. Gdy chłopak skończył podstawówkę zaczęło do niego docierać, że to marzenie nigdy się nie spełni. Przestał się wygłupiać, żartować -wszelkie ślady po roześmianym, pełnym złudnych nadziei ośmiolatku zniknęły. Stał się agresywny, nieraz pobił inne dzieciaki zupełnie bez powodu. Olewał szkołę, rzucał przekleństwami na prawo i lewo, nie miał szacunku do nikogo. Najczęściej jego ofiarami stawały się osoby pochodzące ze szczęśliwych rodzin. Robił to ze zwykłej zazdrości, choć sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Z czasem mu to przeszło. Oczywiście nadal zdarza mu się wdawać w bójki czy zwyzywać kogoś jednak robi to rzadziej. Przed obcymi gra twardego faceta, któremu nikt nie jest potrzebny do życia, a w rzeczywistości nieraz siedział na barierce balkonu oglądając księżyc z szerokim uśmiechem i łzami zbierającymi się w kącikach oczu. Głównym jego problemem jest samotność. Bez trudu nawiązuje znajomości, jest zabawny i towarzyski, a jednak mało kogo jest w stanie nazwać swoim przyjacielem. Nie lubi okazywać swoich słabości, a już szczególnie leków, jak na przykład tego, że boi się ognia. Dobry z niego słuchacz, charakteryzuje się pomysłowością, szaleństwem oraz odwagą. Bądź też głupotą, jak kto woli. Zawsze najpierw robi, potem myśli. Nie znosi przyznawać się do błędu. Jeśli zamiast "sorki" usłyszysz z jego ust słowo "przepraszam" to wiedz, że albo bardzo mocno cię zranił albo bardzo mu na tobie zależy. Albo to i to. Po za tym Ansel często łamie zasady, nie znosi gdy mu się rozkazuje i jest strasznie niecierpliwy. 
Partner: Szuka
Rodzina: Wychowywał się w domu dziecka po tym jak jego rodzice go tam oddali kilka miesięcy po narodzinach. 
Zainteresowania: siatkówka, biegi, motory, zwierzęta, biologia, muzyka, rysunek, sztuka, filmy, aktorstwo. 
Inne: 
*boi się ognia oraz petard, 
*kocha żelki, 
*lubi przebywać na dworze podczas deszczu, 
*na prawym ramieniu ma małą bliznę - pamiątkę po tym jak w drugiej klasie jego "koledzy" próbowali mu wbić w rękę plastikowy nóż. 
Kontakt: anka0120

Od Kendall do Kayline


Cisza zalewała wszystkie dźwięki, nawet odgłos szumu gęstego deszczu uderzającego o szybę stał się jakoś bardziej cichy niż wcześniej. Krople deszczu nadal nie przestawały uderzać w okno, przez które mogłam widzieć ponury widok miasta, które przejęło teraz szare odcienie nieba na siebie, powodując przy tym całość zwyczajnie bez koloru. Wsłuchiwałam się w każde wypowiedziane przez nią słowo, próbując przy tym wszystko poukładać w swoich skłębionych myślach. Bałam się tego, ale przyzwyczaiłam się, ale do bólu jeszcze nie. „Bezsensowna nadzieja” więc czemu mi ją dałaś, jeśli twierdzisz, że to wszystko jest i będzie bezsensowne. Nie rozumiem czemu nie ode pchałaś mnie tamtej nocy, jeśli tak boisz się mnie zranić. A ja dałam się nabrać, na to, że to jest coś więcej niż tylko zwyczajnie uczucie. Dałaś mi nadzieję a teraz mi ją odbierasz jakby nigdy nic. „Nie chcę, abyś cierpiała”, i tak już cierpię, powoli zapadając się w czarną otchłań.
-Masz rację.- zaczęłam dość smętnie wpatrując się w drewnianą podłogę.- Nic z tego nie wyjdzie.- dokończyłam próbując nie okazywać przy tym żadnych emocji.
Oczywiście zależało mi na niej, na tej jedynej osobie, która przy każdej kolejnej sekundzie raniła moje serce. Pierwszy raz, poczułam tak ogromny ból, ale przecież ja już się oduczyłam cierpieć, przecież już nic nie czuję, jestem niewidzialna, niewyczuwalna. Musiałam się z tym pogodzić, że ona nie czuje to samo co ja. Ale nie umiałam, próbowałam sobie wmawiać, że już nic nie czuję, ale to nie działało. Zależało mi tylko na szczerości i ją dostałam. Dla miłości można pocierpieć, ale ona tego nie chciała.

Od tamtej chwili nasz kontakt się urwał, tak nagle. Dni mijały, a my nadal tylko obojętnie mijałyśmy siebie na korytarzu, nawet nie wymieniając ze sobą ani jednego słowa czy zwyczajnego spojrzenia. Widywałam ją codziennie po lekcjach w bibliotece, jak zwykle czytała tą samą starą książkę, zawsze siedząc na tym samym krześle, przy tym samym stoliku. A wieczorami przebywała w swoim pokoju, no prawie tak samo, jak ja. Teraz chodziłam na spacery, nie mając już kogoś do martwienia się za mnie. I tak wszystko było mi obojętne. Wieczory co raz stawały się dłuższe i męczące, a noce nie przespane, co nie zbyt dobrze wpływało na moje zdrowie. Leki senne by nie były wtedy nawet potrzebne, bo przy niej zawsze zasynałam, może dlatego, że czułam się bezpieczna, ku jej boku. Wtedy nie musiałam nawet okrywać się żadnym kocem, bo ciepło otaczające mnie zawsze otulało mnie na noc. Nie mogłam zapomnieć, o tym wszystkim, właśnie tak pogrążałam się w swoich myślach.

To było zwyczajne uczucie nic więcej. Kłamca. Nie mogłam już poczuć tego uczucia, bo już dawno zgasło. Kłamca. Pogodziłam się z faktem, że nie odwzajemnia tego uczucia. Kłamca. I tak co raz, każdego dnia, może bym zapomniała, ale nie nosząc na nadgarstku tę srebrną bransoletkę.

~*~

Kolejny ponury dzień spędzony na czytaniu nie zbyt ciekawych książek w bibliotece. Wracając do akademika, ze swoim czarno-szarym plecakiem na plecach zauważyłam kogoś stojącego przy wejściu. Szary dym unosił się do góry, a zapach papierosów zaczynał się rozprzestrzeniać w moją stronę. Wzrok mnie zawodził, nawet kiedy miałam na sobie swoje okulary więc nie mogłam zauważyć kto to jest. Nie mając chęci stania tam i wdychania tego powietrza znów zaczęłam iść a obraz przede mną zaczynał bardziej się wyostrzać. Blond włosy i niebieskie oczy, które wpatrywały się w niebo, to mogła być tylko jedna osoba, Kay. Poczułam nieprzyjemny napływ złości, na widok jej z opakowaniem papierosów w ręce. Bez zastanowienia się wyrwałam opakowanie z jej ręki.
-Nie ma mowy, wiesz ile to szkód może ci narobić.- wydarłam się dając ponieść się emocjom i czując jak moje policzki już płonął ze złości.
Nie obchodziło mnie to, że już ze sobą nie rozmawiamy, ale to nie znaczy, że nie mogę jej zakazać tykania tego świństwa. Nigdy bym nie spodziewała się tego, że aż tak zareaguje. Poczułam jak rękoma łapie mnie za bluzę przygwożdżając do ściany, byłam tym więcej niż zaskoczona. Dosłownie zatkało mnie, zmieniła się, i to bardziej niż myślałam. Przez moje ciało przeszedł strach, niepewność, a serce waliło mi tak głośno, że byłam pewna, że niebiesko oka mogła je usłyszeć.
-Puść mnie.- powiedziałam niemal szeptem i zaczęłam się wiercić próbując się uwolnić z jej uścisku.

<Kay?>

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Od Kayline cd. Kednall

Zapomnij...Ale jak? Nie da się. Nie tak szybko. Nie teraz, gdy jest jakaś nadzieja...jest? Tak, ale chyba nie dla mnie.
- K-Kendall...-Zaczęłam, prawą rękę wyciągając do niej. Ale gdy tylko ujrzałam zamykające się powolnie drzwi, sama trzasnęłam swoimi. Czy ja muszę wszystkich ranić nawet w tedy, gdy nic takiego nie zrobię? ~To nie twoja wina~ Pocieszył mnie głos. Zdziwiona jego zachowaniem, zrobiłam zdziwioną minę. ~Tak, tak. Ja też mam uczucia, skoro jeszcze nie wiesz~Westchnął głośno.- Dzięki. Że we mnie wierzysz. Ale co ja mam zrobić?- Spytałam, czując jak emocje powodują, że żołądek urządza mi wewnątrz wyścigi.~Porozmawiać z nią o tym. wiem, że umiesz mówić o uczuciach. A przynajmniej w myślach...Jakby co, pomogę~- Dzięki...mogę cię jakoś nazwać? Mogę, od dziś jesteś Can.- ~Can?~ Zdziwił się.- Skrót od Canade.- ~Mmmm piękne. A teraz zapierniczaj do Kendall~
- Nie dzisiaj..potrzebuję trochę czasu- Po tym, Can zamilkł. A ja, w spokoju położyłam się na łóżku, chcąc na chwilę zapomnieć o wydarzeniach. Ale nie można tak po prostu zapomnieć. To jest zwyczajnie za trudne.

~*~

Spokojny, miarowy oddech zatrzymał się wraz z otwarciem oczy. Jak ja chciałabym jeszcze spać...
Ale nie. Nie mogę. Nie teraz. Nie w takiej sytuacji, która wracała do mnie z każdym, ciężkim oddechem. Coś w środku powodowało, że czułam się okropnie. Z myślą, że dałam tej istotce nadzieję. Choć chwilę. Ale..zwyczajnie nie umiałam powiedzieć jej, że też coś czuję. Bo sama nie wiedziałam, czy to prawda, czy kłamstwo. Ale zawsze bym ją uszczęśliwiła. Zależy mi na niej, ale nie wiem, czy tak jak ona myśli. Czy tak, jak ja myślę. A co, jeśli ta cała miłość przejdzie? Będzie bolało bardziej, o wiele bardziej. Aż mi się płakać zachciało, nawet nie wiem czemu. Tak to jest, kiedy setki emocji spływają się w jedność, tworząc istny chaos w umyśle i w sercu. Cały czas pojawiało mi się pytanie.. Iść, czy nie? Wyznać swoje uczucia, które i tak by nic nie znaczyły, czy nie? Cierpieć z nią, czy w samotność? Dać upust emocjom, czy dalej się  nich pogrążać? Nie było na nie ani jednej odpowiedzi. Co jakiś czas zrywałam się z miejsca, by po chwili z powrotem upaść na materac. ~Idź, jest czas.~ Can, pewny swojego, rozkazał mi wstawać. Może miał rację. Nie przekonam się, póki sama nie doznam, czy to co czuję jest prawdziwe. Jeśli tak, normalnie powiem mu że jest najlepszym przyjacielem na świecie. Odetchnęłam, chcąc trochę rozluźnić ten stan bezczynności i wstałam. Ubrałam się. Podeszłam do drzwi. Nacisnęłam niepewnie klamkę. Czy to ma sens? Ma. Otworzyłam drzwi. Spojrzałam na pusty korytarz. Przetarłam zaspane oczy. Powstrzymałam się przed powrotem do łóżka. Postawiłam pierwsze kroki na przód. Zwróciłam się w kierunku pokoju dziewczyny. Podeszłam do niego. Uniosłam pięść. Zapukałam. Raz.Dwa.Trzy. Nie, to bez sensu! Chciałam wręcz uciec, jednak odgłos przekręcanego zamka mnie powstrzymał. Odwróciłam się, odwracając wzrok od brunetki, stojącej na przeciwko mnie.
- Chciałam...pogadać.- Zaczęłam, nie czekając na jej reakcję. Wprosiłam się do jej pokoju, zasiadając na pierwszym wolnym meblu, jakim była podłoga. Po co się męczyć i iść na...fotel? Czy coś innego, do tego przeznaczonego?- Kendall, nie umiem mówić o uczuciach, ale spróbuję. Słuchaj, nie chodzi o to, że jestem osobom bez serca, która nie umie pokochać drugiej osoby...-Zacięłam się w połowie zdania, nie wiedząc jak dokończyć. Jednak mój kolega mi w tym pomógł, dyktując mi resztę- Ale nie chcę tobie robić bezsensownej nadziei, że coś może wyjść. Nie wiem, nie jestem pewna co do swoich uczuć. A gdybyśmy jednak zaczęły? A potem którejś by się odwidziało? Bolałoby. Bardzo. A ja nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała.- Zakończyłam na tym, marszcząc brwi. Ken usiadła tuż obok mnie, kładąc swoją rękę na moim ramieniu. Chciała coś powiedzieć, więc ośmieliłam ją, słabym uśmiechem.

<Kenny?  Drama time xd>

niedziela, 25 grudnia 2016

Od Ivy do Devona


Od kiedy pamiętam, jedną z większych cząsteczek tworzących mnie – Ivy – były emocje. Nie miałam problemu z okazywaniem ich, co jest bardzo przydatną umiejętnością, równocześnie będąc przekleństwem. Z roku na rok uczyłam się je kontrolować -nie powstrzymywać ale też nie dać się  im targać jak wariatka w ataku smutku, złości czy szczęścia. Problem w tym, że niektóre powinny być eksplozją i wydobywać się bez żadnego zawahania, nie blokowane i nie rewidowane. A ja, słynąca jako człowiek uwielbiający sobie nieświadomie utrudniać życie, robiłam na wspak. Tak właśnie znaleźliśmy się z Devonem w sytuacji… w jakiej się znaleźliśmy. Tłumiłam w sobie emocje, które miały być spontaniczne, aż w końcu nie wytrzymałam, dając się ponieść chwili. To trochę tak, jakby cały ten przyjemny, wewnętrzny gorąc, małe ogniki czekały przyczajone pod powierzchnią, sumowały się, rosły w siłę i teraz wybuchały erupcją tak silną, że moje ciało nie jest w stanie ich pomieścić.
Wpiłam się ponownie w miękkie usta Devona, jednocześnie starając się zapanować nad samą sobą. Poczułam jak opuszki moich palców zaczęły pulsować pragnieniem, więc zanurzyłam je w gęstych włosach chłopaka, rozdzielając nimi co poniektóre kosmyki.
-Ivy.. –łagodny szept chłopaka muska moją brodę, wprawiając ją w ledwo zauważalne drganie. Wiem, że to wariactwo. Wiem, że mnie ponosi. A jednak ignoruję głos rozsądku, wołający gdzieś na końcu mojego mózgu i daję się ponieść chwili, coraz bardziej przylegając do ciała ciemnookiego.
-No co? –rzucam nieugięte spojrzenie, lekceważąc nerwowe kołatanie w klatce piersiowej. –Nie odpowiedziałeś. Tak albo nie. Proste pytanie, prosta odpo.. –moje rzekome  przemówienie, które układałam przez cały czas w głowie zostaje bestialsko przerwane nagłym pocałunkiem ze strony chłopaka. Nie, żebym miała coś przeciwko. Przewracamy się na kanapę tak, że Devon leży na boku z dłońmi na moich plecach, które powstrzymują mnie przed iście milusim spotkaniem z podłogą, a ja oplatam się nogą wokół jego biodra. Skanuję wzrokiem każdy milimetr twarzy chłopaka, zanim ponownie spoglądam mu w ciemne oczy. Spodziewałam się zobaczyć w nich.. zdegustowanie? Jednak błyszczące tęczówki wyraźnie wpatrują się we mnie skoncentrowane i przenikliwe. Już nie mam obaw, że się im poddam. Teraz ja prowadzę. Ja rozdaję karty.
Jesteśmy już tak blisko, że bliżej się nie da, moje serce bije tuż przy jego piersi i na odwrót, a dla mnie to wciąż za daleko. Zanurzyłam się ponownie w słodkich wargach Deviego, jednocześnie przetaczając  tak, żeby siedzieć na nim okrakiem, a dłońmi wędrując po klatce piersiowej i ostatecznie zatrzymując  na dole koszulki, gdzie bawełniany materiał styka się z gładką skórą. Nie odrywając ust od ciemnookiego zaczęłam bawić się górną częścią jego ubrania, ugniatając ją i stopniowo podwijając do góry. Chwilę potem pozbyliśmy się zbędnego okrycia, a ja miałam wyrazisty obraz jego torsu. Bosko.  W następnej kolejności w powietrze pofrunęła moja koszulka, ściągnięta przez chłopaka i rzucona gdzieś w kąt pokoju. Czyli współpraca, fantastycznie się składa. Serce zaczęło wręcz tłuc się w mojej klatce piersiowej, oddech przyspieszył, a ręce wciąż chciały dotykać.  Przesunęłam lekko palcami po jego brzuchu, podziwiając silne mięśnie, a kiedy moja dłoń dotarła do linii bioder, wizja ponownego widoku Devona w skromnym ubraniu okazała się być tak kusząca, że zaczęłam ściskać górną część spodni ciemnookiego. Ten nie pozostawał dłużny, jedną ręką przesuwając po mojej nodze i układając ją delikatnie na udzie, zaś drugą umieszczając na moim odkrytym boku. Gest ten sprawił, że po plecach przeszedł mnie dreszcz ale zignorowałam go, ponownie przyciągnięta do chłopaka.
-Czyli co? Przejmujemy inicjatywę? –zachichotałam wprost w jego wargi. Podobało mi się to uczucie. Podobało mi się, że chciałam znacznie większej części Devona dla siebie. Pytaniem było tylko, do jakiego stopnia zdołamy się opanować. Ciemnooki podciągnął się do pozycji siedzącej, a moje nogi oplotły się wokół jego pasa. Gdzieś w tym wszystkim zgubiło się ciche ‘możliwe’ ale istnieje ewentualność, że przesłyszałam się przez krew głośno szumiącą mi w uszach. Całujemy się do upojenia, aż kręci mi się w głowie od smaku jego ust. No cóż. Jestem gotowa się poświęcić.
Devon? ... ;-;

sobota, 24 grudnia 2016

Od Kendall do Kayline



-Więc, co się stało?- spytała się przy tym kładąc się na łóżko akurat obok mnie.
Nie rozumiałam jednej rzeczy, czemu mnie się pyta jak sama wie o tym, co wczoraj się wydarzyło. Śmieszyło mnie to, a tym bardziej irytowało, że udawała jakby nigdy nic, po prostu jakby wszystko chciała ukryć z jakiegoś powodu. Ciekawe jakiego.. Delikatnie uśmiechnęłam się zwracając przy tym uwagę starszej blondynki.
-Co?- zapytała się marszcząc razem brwi próbując jakoś zrozumieć o co mi chodzi.
Cicho westchnęłam, gdyby to było takie łatwe. Z jednej strony chciałam jej powiedzieć, że pamiętam wczorajszą noc, a z drugiej nie chciałam tego zrobić, bo nadzwyczajnie się bałam. Leżąc tak, i miejąc ku swojego boku Kayline moje myśli schodziły na tą łatwiejszą drogę, która by kosztowała mnie o wiele więcej cierpienia. Kątem oka mogłam zauważyć, że dziewczyna miała odwrócona głowę w moim kierunku, wpatrując się we mnie swoimi niebieskimi tęczówkami. Próbowałam się jakoś przełamać, powiedzieć chociaż jedno zwyczajne słowo, ale nic z tego. Myślałam, że to zniknie, myślałam, że to po prostu coś przelotnego, a ku mojemu zdziwieniu to wracało do mnie, jeszcze silniejsze niż przedtem. Nie mogłam już tak dłużej czekać aż wreszcie zauważy dane przeze mnie wskazówki. Oderwałam wzrok, który przez większość czasu spoczywał na nie zbyt ciekawym suficie i skierowałam go na Kay.
-Skłamałam.- powiedziałam niemal szeptem.- Wszystko pamiętam z wczorajszej nocy.- przyznałam się zakładając kosmyk moich brązowych włosów spadających mi na twarz za ucho.
-Ale przecież...- zaczęła kończąc w połowie zdania.- nie pamiętasz, tak właśnie powiedziałaś.- dokończyła z wyczuwalną obawą.
Widać było po niej zaskoczenie, jak i niedowierzanie w wypowiedziane przeze mnie słowa. Zaczęła błądzić wzrokiem po pokoju mając już zamiar się znowu odezwać, ale tego nie zrobiła. Nie miałam zamiaru czekać na jej odpowiedź, mi wystarczyło tylko to, że już nie będę musiała tłumić w sobie te wszystkie uczucia, które właśnie ze mnie wylatywały wprost do nieba, tworząc przy tym kolejne świecące gwiazdy. Podparłam się rękoma o łóżko i usiadłam na nim, a następnie okrakiem weszłam na blondynkę, która przyglądała mi się ze zdziwieniem na twarzy. Bez zastanowienia pochyliłam się nad nią i delikatnie musnęłam ją w usta. Przynajmniej ten ostatni raz, ale tym razem na trzeźwo.
-Zapomnij o wszystkim.- powiedziałam odsuwając się od jej twarzy, lecz nadal utrzymując kontakt wzrokowy.- Ja próbowałam, nie umiałam, może ty będziesz umieć..- szepnęłam czując okropny ból przy każdym wypowiedzianym przeze mnie słowie.
Zeszłam z niej stając już na nogach i kierując się w stronę otwartych już przeze mnie drzwi. Zawsze ciążyła nade mną obawa nad utraceniem kogoś bliskiego, tym razem to ja sama spowodowałam taką bolesną stratę. Szczerze mówiąc nie rozumiałam samej siebie, wrzeszczy, zawsze umie ochrzanić, a ja nadal widziałam tylko jej dobrą stronę, którą ukazywała tylko w nielicznych przypadkach. Nigdy bym też nie pomyślała, że zakocham się w takiej osobie, a jednak czasem się zdarza popełnić błąd, ale raczej bym nie nazwała tego błędem. Nie, nie miałam zamiar się upić tamtej nocy, aby dodać sobie odwagi, upiłam się dlatego, aby chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.

 „Kiedyś się dowiesz jak to jest walczyć o kogoś, kto nie zwróci na ciebie nawet uwagi. A jak już to zrobi będzie za późno.. jeszcze kiedyś się dowiesz Kendall.. a jak już tak się stanie na pewno sobie uświadomisz, że czasami po prostu warto być chłodną osobą, która ma wszystko gdzieś, nawet miłość.”

Każdego następnego dnia spędzonego z nią robiłam sobie nadzieję, której nawet nie było, a nawet gdyby tam gdzieś się znajdowałabym mogła uznać, że jest kompletnie fałszywa. Miałam zamiar przekroczyć już próg drzwi, ale coś mnie zatrzymało. Ciepło, które ocieplało moją lodowatą dłoń lekko ją ściskając.
-Proszę, nie rób mi nadziei jak jej nie ma.- w tym momencie mój głos dosłownie się załamał, spuściłam głowę w dół wypuszczając przez usta cały smutek, który przebywał we mnie.
Nie miałam zamiaru się odwracać, aby znów ujrzeć ten wzrok jak zwykle błądzący szukając odpowiedzi na różne pytania. Jedynie chciałam w ciszy poukładać swoje myśli które od dawna były w tragicznej rozsypce. Nadal mogłam usłyszeć tylko głuchą ciszę która wypełniała pomieszczenie, które jeszcze nie opuściłam. Poczułam jak rozluźnia uścisk, dając mi odejść. Wiedziała, że uszanuję jej decyzję, którą jeszcze nie podjęła, ale było już za późno na podjęcie jej kiedy indziej. Mnie wystarczyłoby nawet jedno kiwnięcie głową lub nawet krótkie spojrzenie. Czemu? Bo łatwo mnie uszczęśliwić, nawet najmniejszym gestem, nawet gdyby on oznaczałby koniec. Jak zwykle uległam i odwróciłam się do tyłu spotykając się z łagodnym spojrzeniem Kayline. Byłam gotowa przyjąć na siebie każde słowo, które by właśnie teraz wypowiedziała, nawet te, które bym nie chciała usłyszeć.

„Ale może i znajdziesz kogoś, kto nawet nie zwracając na ciebie uwagi, będzie o tobie myślał nocami. Nawet nie zauważysz jak ten ktoś będzie ci się przyglądał z myślami w obłokach. On sam nawet nie zauważy jak bardzo mu na tobie zależy, nawet nie usłyszy, kiedy miłość będzie pukała mu do drzwi, bo na pewno sama wejdzie bez żadnego zaproszenia do jego serca.”

<Kay?>

piątek, 23 grudnia 2016

Od Ismaela C.D Aleksandra

Było tak jak się spodziewałem, zimna woda i temperatura nie sprzyjała mojej skórze przez co zadbanie o higienę było dla mnie naprawdę trudne, dłonie zdążyły mi posinieć, tak samo jak wargi, w których powoli traciłem czucie. W końcu udało mi się doprowadzić do porządku, nim palce mi odmarzły kompletnie. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze,  myśląc o tym co działo się w tym momencie. Droga kompletnie mnie wyczerpała, świadomość w jakim miejscu również nie sprzyjała dobremu samopoczuciu. W końcu jednak udało mi się uspokoić skołatane nerwy i doprowadzić do porządku. Wyszedłem z pokoju otulony w ciepły sweter i spodnie od dresu, najgrubsze jakie znalazłem.  Droga do pokoju również była ogromnym wyzwaniem, nie znałem tego domu tak, a co za tym idzie nie miałem pojęcia jak poukładane są w nim meble, wysunąłem dłonie do przodu zdając się na intuicję zacząłem poszukiwać drogi na schody.
Moja intuicja również okazała się zawodna, gdy po kilku minutach błądzenia po pokojach coś ostrego wbiło się w moją dłoń, przebijając jej skórkę. Pisk, który dla mnie wydawał się cichym rozległ się echem po całym domu, przywołując na górę blondyna, szedł w moją stronę również po ciemku, latarka w telefonie nie była mu do niczego potrzebna, wychował się tu, znał każdy zakamarek tego miejsca.
Miejsca, które mnie wydawało się tak srogie i zimne.
- Co Ci się stało? - spytał, sięgając po telefon. Chwycił moją dłoń włączając urządzenie, zarejestrowałem dzięki niemu, że byliśmy w kuchni, a przyczyną całego zajścia był stary nóż, krew, która do tej pory spływała po mojej dłoni otuliła rękę Ekkera, wywołując we mnie odruch wymiotny. - Nie wziąłeś telefonu? - jego karcący wzrok widziałem nawet w ciemności, przez co zrobiło mi się jeszcze gorzej.
- Padła mi bateria - mruknąłem na swoje usprawiedliwienie, obserwując jak chłopak przeszukuje szafki w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby nam pomóc.
- W torbie mam apteczkę - mruknąłem, moje lekko zaróżowione policzki stawały się coraz bardziej czerwone, nawet nie wiem czemu było mi tak głupio. Poznawanie tej części życia Olka było dla mnie swego rodzaju wyzwaniem, nie byłem nawet pewien czy on chce bym w tym uczestniczył, ale się nie wycofam.
Już nie.
Odetchnąłem cicho gdy piekący ból oderwał mnie od przytłaczających myśli i przypomniał o spływającej po dość głębokiej ranie krwi. Dzięki Bogu na pomoc nie musiałem czekać długo bo w drzwiach stanął Ekker trzymając w dłoniach wspomnianą wcześniej apteczkę. Po chwili bolesnego odkażania mogłem cieszyć się świeżym opatrunkiem.
- Musimy coś zrobić, nie wiem jak głęboka jest ta rana - mruknąłem Olek.
- Nie przestań, nie boli aż tak - nie wiem czy mój głos zabrzmiał szczerze, sam czułem jak załamuje się pod wpływem emocji. Odruchowo złapałem chłopaka za ramie i z cichym "prowadź" oraz miną aż zbyt zdeterminowaną ruszyłem do przodu, co rozbawiło blondyna.
Nastolatek wypuścił mnie dopiero na dole by za chwilę znowu ruszyć w swoją, nieznaną mi stronę. Dobrze wiedział gdzie iść, by przypomnieć sobie przeszłość.
Byłem ciekaw jakie wydarzenia odtwarza właśnie w swojej głowie błądząc po swoim jakby nie patrzeć domu, nie chciałem mu w tym przeszkadzać. usiadłem na miękkiej, nieco zakurzonej kanapie chłód pokoju przenikał wolno przez warstwy ubrań otaczając mnie samego gęsią skórką. Odetchnąłem cicho sięgając po równie zakurzony koc na końcu pokoju. Patrząc w ogień sam zacząłem zastanawiać się co dalej. Po raz kolejny przyszło mi na myśl jak bardzo chciałbym wiedzieć co czuje do mnie chłopak, nie rozumiałem go. Nie potrafiłem odczytać niczego z jego zachowania, a mimo to, nie chciałem wyznać, że mam tego dość.
Bałem się, że go stracę.
Kochałem blondyna, to było bardziej niż pewne.
Czy gdyby tak nie było byłbym w stanie poświęcić dla jego radości tak wiele? Gdybym mógł okazać jak wiele dla mnie znaczy, zrobiłbym wszystko by widzieć go szczęśliwego...
Miłość jest trudna.
Przetarłem dłonią zmęczone powieki średnio wiedząc co ze sobą zrobić, gdy kroki, które do tej pory słyszałem gdzieś w oddali zaczęły do mnie docierać aż w końcu ustały, zastąpione ciężkim oddechem. Spojrzałem w przód, Olek nie wyglądał najlepiej, mógłbym przysiąc, że w jego oczach widziałem łzy, przetarł twarz gdy tylko zorientował się, że na niego patrzę, a ja jak ten ostatni idiota mogłem jedynie wlepiać wzrok w chłopaka nie mówiąc nic. Zdjąłem koc ze swoich nóg, okrywając chłopakowi plecy.
- Nie jest mi zimno - warknął karcąc mnie wzrokiem. Nie dałem a wygraną. Otuliłem nastolatka dokładniej i przytuliłem do jego plecy, palcami lekko wodząc po ramieniu.
- Wiem - mruknąłem, patrząc na jego twarz. Był taki nieobecny, zatopiony w przeżyciach, pewnie cięższych niż mi się zdawało. Wysunąłem jedną z dłoni do góry, gładząc lekko policzek chłopaka. Przymrużył oczy, opierając głowę na poduszce.
- Jesteś zmęczony, nie chcesz iść spać? - spytałem ostrożnie, nie chcąc mu przeszkadzać. Tak bardzo bałem się, że to jednak był błąd. Ekker wolno skinął głową, po czym wstał ponownie zostawiając mnie samego.

***

Obudziłem się nad ranem, już w łóżku niesiony koszmarem, który wyleciał z mojej pamięci równie szybko co się w niej pojawił. Przesunąłem palcem po policzku, który piekł od małego zadrapania.
Ciche pociągnięcie nosem otrzeźwiło mój umysł na tyle bym zorientował się, że nie jestem w łóżku sam. Powoli dotarło do mnie gdzie jestem i co się dzieje, powróciła też o mnie przytłaczająca waga całej sytuacji. Odwróciłem się do chłopaka lekko podnosząc. Udawał, że śpi, wiedziałem, że tak nie jest. Jego dłoń nerwowo zaciskała się na materiale była tak blada jak śnieg, który przyklejał się do szyb, jego biel była widoczna nawet w ciemnościach. Przez chwilę obserwowałem jak zimne płatki zamieniają się w krople i spływają w dół rozdrabniając się na parapecie. Nie słyszałem niczego poza własnym biciem serca i ciężkim oddechem Olka. Chłopak nie dał za wygraną, nadal udawał twardy sen jednak zbyt pewnym było, że nie śpi o czym wiedzieliśmy oboje. Pochyliłem się nad nastolatkiem sięgając jego ust swoimi wargami, splotłem nasze palce uwalniając kołdrę od zacisku. Przerywając pocałunek wolną dłonią sunąłem po włosach blondyna, pozostając tak przez dłuższy czas.
Chciałem mu powiedzieć, żeby się nie martwił, że wszystko będzie dobrze, chciałem go pocieszyć.

***
Nie wiem kiedy zasnąłem ale okres od ostatniej zapamiętanej minuty do rana wydawał się być tylko krótką drzemką. Ocknąłem się, tym razem jednak sam gdy na dworze było już jasno. Pierwszy raz mogłem w spokoju obejrzeć pomieszczenie, które przestało przypominać pokój z nawiedzonego domu. Przesunąłem dłonią po czystej pościeli trochę tracąc przy tym na czujności. Wysunąłem spoza łóżka bose stopy natychmiast żałując tej decyzji. Zimno podłogi zetknęło się z moimi stopami wywołując dreszcze, drewno było wręcz lodowate, ale poniekąd przyjemne. Przez krótką chwile trwałem tak w bezruchu próbując przywołać swoje ukochane i wiecznie gorące Perth.
- Eh... Wy Australijczycy - czyjś rozbawiony głos dotarł do moich uszu. - Nigdy nie rozumiecie prawdziwego życia - zaśmiałem się słysząc radość w głosie chłopaka. Uniosłem wzrok by domyślić się, że Aleksander chwilę temu wrócił z dworu, rozsunięta kurtka, przerzucony przez szyję szalik. czerwone policzki i przeszklone oczy.
- Wyszedłeś tak na dwór? - spojrzałem na chłopaka, który widocznie kompletnie nie zrozumiał co mam na myśli. Przytaknął energicznie głową, na co z oburzeniem zbliżyłem się do niego i sam zapiąłem chłopakowi kurtkę. - Zaraz znowu będziesz chory - mruknąłem próbując zachować pozory złości.
- Przepraszam mamo - mruknął opryskliwie. Zły nastrój zdawał się dawno ulotnić, humor wyraźnie dopisywał. Zaplotłem ręce na klatce piersiowej wracając do swojego łóżka. Blondyn nie dał za wygraną, cichy śmiech otoczył nas oboje gdy zajął miejsce tuż obok mnie.
- Byłem rano na zewnątrz - zaczął - Spotkałem tutaj takiego starca, był młodszy kiedy go ostatnio widziałem - zauważył z namysłem. Parsknąłem cichym śmiechem obracając się w jego stronę. W jego oczach tańczyły znajome iskierki w akompaniamencie szerokiego uśmiechu tworzyły idealną harmonię.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, jak wiele znaczy dla mnie jego szczęście, jak wiele jestem jeszcze w stanie poświęcić dla chłopaka by tylko ujrzeć go takiego jakim mogłem cieszyć się nim teraz. Nie odpowiadając na anegdotę zbliżyłem swoje wargi do jego ust, muskając je delikatnie. Stopniowo pogłębiałem pocałunek, brakowało mi tego ostatnio. Oplotłem dłońmi kark blondyna gdy ten łożył ręce wzdłuż moich żeber, oderwałem się od chłopaka i musnąłem wargami jego szyję.
- Olek - oderwałem się od chłopaka, całując go w zimny nos - Poczekaj - mruknąłem. Podniosłem się z łóżka i popędziłem w stronę naszych bagaży. Bez problemu odnalazłem podręczny słownik z rozmówkami norweskimi i wróciłem na górę.
Po raz kolejny tego dnia dane mi było usłyszeć przyjemny śmiech gdy siadając na kołdrze otworzyłem słownik na pierwszej stronie.
- Spróbuj coś powiedzieć - poprosił układając się ponownie pod kołdrą. Odszukałem zdania "dziś jest zimno" i wlepiając wzrok w litery spróbowałem przeczytać krótkie stwierdzenie. Jednak zamiast pochwały lub drwiącego uśmiechu otrzymałem pełne pogardy spojrzenie.
- Wiesz co właśnie powiedziałeś? - zgromił mnie wzrokiem.
- Nie - przełknąłem nerwowo śpię szukając obelgi, którą mogłem pomylić.
- Jesteś beznadziejny - pokręcił przecząco głową całując lekko policzek.
- Ale co ja... - zacząłem kompletnie zdezorientowany, chwilę temu mógłbym przysiądz, że właśnie wykonam wszystkie  pokolenia jego rodziny.
- Jestem zawiedziony Twoimi językowymi umiejętnościami - pokręcił przecząco głową.
- Mój język jest akurat bardzo sprawny - zaprotestowałem. Za późno było jednak by cofnąć swoją głupotę.  - Udusisz sie zaraz - stwierdziłem z zażenowaniem gdy Olek poczerwieniał ze śmiechu. Rzuciłem w chłopaka książką, która trafiła go w ramię.
- Chcesz gdzieś dziś jechać? - spojrzałem na chłopaka z powagą.
- Chcę wszystko zobaczyć... To co było kiedyś - szepnął. Wtedy naszła mnie ta straszna myśl, że jeśli Olkowi się tu spodoba, jeśli zatęskni za tym co było... jeśli nie będzie chciał ze mną wracać...? Przełknąłem gulę w gardle próbując pozbyć się obaw.



Aleksander?

Od Kayline cd. Kendall

Nic nie pamiętała, a bynajmniej tak myślałam. A słysząc to z jej ust, ulga była ta kojąca, że nie chciałam, by odeszła. Ale nic nie trwa wiecznie...Tak samo jak Kendall, która niemal od razu po przebudzeniu wstała i wyszła. Rozłożyłam ręce w irytacji, chcąc iść za nią. Ale uznałam, że może potrzebować czasu dla siebie. Mnie też to dobrze zrobi. Przymykając oczy, westchnęłam, starając się myśleć o czymś miłym, fajnym, uspokajającym...Ale i to nie pomogło. Nerwy całkowicie przejęło nade mną kontrolę, co było niezmiernie dziwne. To całe uczucie, jakbym kogoś zabiła i bała się, że to wyjdzie na jaw. Nie..ten przykład nie jest odpowiedni. Tak jak to, co wczoraj zrobiłam. Pocałowałam Kendall....Ona mnie! Dalej nie mogłam uwierzyć, że takie coś miało miejsce. I mi pamięć gdzieś zalegała, nie mogąc przypomnieć sobie całej sytuacji.
- Uciekła, chwilę przeczekałam, poszłam za nią, znalazłam ją zapitą w trzy dupy, powiedziałam że to co zrobiła jest złe...- ~A potem cię pocałowała~ Przerwał mi mój wewnętrzny głos.~a TY, go oddałaś, dziecko~ jego irytujący ton jeszcze bardziej mnie rozbił, więc nie miałam kompletnego pojęcia co robić. Właśnie, oddałam go...Tylko czemu? ~A może to miłość?~ Zadrwił. Także się zaśmiałam.- Masz rację...jest za młoda. Ale wiesz...Nie jestem Hetero.Ani nie homo.- Wzruszyłam nieznacznie ramionami, wbijając wzrok w ścianę.- Ale...nie chciałabym, żeby cierpiała. Mimo wszystko. Zawsze coś może się zepsuć, co odbije się na mnie...i na niej. Czemu ja o tym w ogóle myślę?! Przecież ona nic nie pamięta. To...dobrze, nie?- ~Zależy dla kogo.~ Zakończył, zapewne nie mając zamiaru dalej o tym rozmawiać. Często fochał się, że on nie może znaleźć sobie dziewczyny. Był dosłownie zdruzgotany, ale w końcu się przyzwyczaił! No, prawie. Chcąc go nie denerwować, wyjrzałam za okno, widząc biel. I biel, nic więcej. Ano może jakieś auta, ulica...Ale to też było białe. Aż raziło w oczy, co zniechęcało do patrzenia na śnieg. Inaczej, z wyjściem na dwór! Zimno, jak zawsze...Nie miałam konkretnego powodu by wyjść, wolałam przesiedzieć w pokoju kilka dni, jedynie śpiąc, jedząc i...to wszystko. Ale nie. Bo widok Kendall, jak zawsze nieprzyzwoicie ubranej do pogody aż się we mnie gotowało. Kac i nocne wyjście na spacer, a do tego jakaś jebitna bluza? Chyba zapomniała, co stało się wcześniej. Chcąc specjalnie jej o tym przypomnieć, wybiegłam z pokoju, od razu kierując się do wyjścia. Drzwi rozwarły się, a wiatr wiał prosto w moją twarz. Lepszej pogody być nie mogło? Ale...zawsze mogło być gorzej. Ano, i było. Koszulka, ledwo zakrywająca górną część ciała i jakieś krótkie, pidżamowe spodenki? Pff. Ignorując swój ubiór, postawiłam kroki na szronie, który pstrykał i wydawał inne dziwne dźwięki pod moim ciężarem. Dziewczyna, stojąca kilka metrów dalej, odwróciła się, mierząc mnie niewinnym, smutnym wzrokiem. Nie rozumiejąc jej uczuć, podeszłam. Wzdrygnęła się, gdy złapałam ją za ramię. Spuściła głowę, lustrując mnie wzrokiem.
- N-nie jest ci zimno?- Spytała, co moim zdaniem było głupie.
- Nie, gorąco! Jeszcze plaży brakuje!- Wydarłam się, nie umiejąc powstrzymać złości- Mam przypomnieć ci, co zdarzyło się ostatnim razem, kiedy tak sobie wyszłaś?!Jakiś facet prawie cię okradł, a mógł też zabić albo nawet zgwałcić! A do tego ten ubiór!- Wymachiwałam rękami na lewo i prawo, przez co brunetka zmuszona była się cofnąć. Gdyby tak opisać jej teraźniejszy wygląd- jak zbity pies. W kącikach jej oczu, widać było łzy. Jestem aż taka zła?- I nie płacz, bo nie ma po co! Ygh- Złapałam się za głowę, zamykając oczy. Szloch, który się z niej urwał, powstrzymał mnie od dalszych "wywodów". Chcąc trochę rozładować emocje, z zaciśniętą pięścią zbliżyłam się do niej, a z moich ust wyszło ciche "Przepraszam". Przytuliłam ją, co od razu oddała.- Chodź do środka- Posłuchała, kierując się powoli do Akademii.

~*~

Gdy ona siedziała w moim pokoju, ja poszłam do sklepu i kupiłam coś na ból głowy. Czyli, znany lek o nazwie "Apap". Od tyłu było "Papa", co mnie niezmiernie śmieszyło. Czemu? Kij wie.
- Jestem!- Krzyknęłam, otwierając drzwi. Na łóżko rzuciłam opakowanie, po czym usiadłam przy nim, .- Więc? Co się stało?- Spytałam, na co ta, zdziwiona odwróciła do mnie głowę.Leżała obok mnie, wlepiając źrenice w sufit.- Okej, nie chcesz, o nie mów...

<Kendall?>

Od Devona do Ivy

Księżyc zerkał na świat z góry, rzucając na ziemię blade światło. Umożliwiał tym samym spokojny marsz, bez obawy potknięcia się czy błądzenia po omacku w ciemnościach wprost z najgłębszych czeluści. Gwiazdy towarzyszące mu, w ilości nie do zliczenia tworzyły obrazek na ciemnym niebie. Gdyby obudzić się tu, tak po prostu, nie jeden pomyślałby że to obraz wybitnie utalentowanego malarza bądź zdjęcie o świetnej jakości. Nic bardziej mylnego.
Siedząc w minus sześciu stopniach, otulony w grubą, zimową kurtkę oraz w wysokich butach wypchanych ocieplających futrem dałem się ponieść fantazji. Myśli krążyły wokół wszystkiego, rzeczy mniej i bardziej ważnych, kompletnych głupot czy brutalnej rzeczywistości. Nic jednak nie dawało mi takiej satysfakcji jak ułożenie się wygodnie na białym puchu, ciągle lecącym z nieba i utkwienie wzroku wysoko w górze. Nie wiem kiedy noc przerodziła się w poranek, ten zaś w dzień, księżyc zasnuły ciemne chmury, a jasne słońce wyglądało już zza linii drzew. Wszystko to jakby pojawiło się nagle, nie mają ku temu żadnych powodów. A przecież była to naturalna kolejność: noc, dzień, księżyc, słońce. Przytłoczył mnie również sam fakt pozostawienia bez żadnej wiadomości śpiącej Ivy. Najgorsza była jednak myśl, bardzo nachalna i nieustępująca o tym, że jeszcze trzy najbliższe dni trzeba iść na zajęcia i męczyć się przed bezsensownymi zadaniami, niezrozumiałymi formułkami oraz wytracać siódme poty na zajęciach z wfu. Chętnie zrobiłbym sobie najzwyklejsze wagary, jednak mój start w tym miejscu pozostawia wiele do życzenia. Zatem trzeba jakoś to wysiedzieć i co chyba najważniejsze: przeżyć.
- Devon? Devon! - krzyki oraz zapytania znanej mi osoby dochodzą do mnie z opóźnieniem, są jednak na tyle czytelne bym rozpoznał w nich strach i nutkę zawodu. Ivy podbiega do mnie, po czym rzuca się na kolana i sprawdza moje funkcje życiowe jak oddech czy trzeźwość myślenia pytaniami o ilości palców na jej dłoni. Naturalnie posiada ich dziesięć, chyba że w niewyjaśnionych okolicznościach kilka z nich straciła i ma ich mniej. Fantazja dzieci, coś czego Devon ma w nadmiarze samemu o tym do końca nie wiedząc. W końcu unoszę się z ziemi by dojrzeć zszokowaną twarz jasnowłosej, rozbiegane spojrzenie i mokre od łez policzki. - Boże, żyjesz! - zostaję uwięziony w bardzo mocnym uścisku, zastygamy tak na chwilę by zaraz dziewczyna pochwyciła moją twarz i złączyła nasze usta w wyjątkowo namiętnym pocałunku. Oderwawszy się ode mnie jeszcze raz przeskanowała moją twarz, jakbym nie był tym samym Devonem co zwykle. A byłem. Tylko trochę mniej wyspanym, bardziej zimnym i wyjątkowo mniej kaszlącym.
- Oszalałaś - skarciłem dziewczynę ujmując jej chude, nie okryte niczym ręce. Jej skóra zaszła cienką warstwą szronu który swoją drogą był cholernie zimny. Pomimo protestów jasnowłosej ubrałem ją w swoją, kilkukrotnie za dużą kurtkę i oddałem rękawiczki. Unieśliśmy się z ziemi i w ciszy ruszyliśmy w stronę pokoi. Przynajmniej ja wiedziałem że idziemy w dobrym kierunku. Ivy przytuliła się do mojego boku, dając mi tym samym szansę na otarcie już zasychających łez.
- To ty oszalałeś - zwróciła się do mnie łamiącym głosem, wpatrując się w głębie moich oczu. W zasadzie.. mogłem przyznać jej rację. Byłem jednak na tyle pochłonięty nią że wcale o tym nie myślałem i wzruszając ramionami skupiłem się na drodze przed nami.
***
Pokój powitał nas ciepłym powietrzem, zupełnym przeciwieństwem tego co znajdowało się za drzwiami wejściowymi. To jednak nadal było za mało, więc zgodnie ruszyliśmy w stronę kuchni, gdzie przyszykowaliśmy cały dzban gorącej czekolady, stos kanapek i kilka słodkości. Postanowiliśmy zjeść w łóżku, pod ciepłą kołdrą, na miękkim materacu. Jak zawsze nie obeszło się bez ubrudzenia wszystkiego dookoła i duszenia się śmiechem Ivy. Dzień zleciał wyjątkowo szybko, właściwie dziewczyna zaciągnęła mnie do roboty i kazała sprzątać, za czas kiedy sama załatwiała choinkę. Naprawdę, nie mam pojęcia po co komu ten chwast, choć w efekcie końcowym nie wyglądał tak źle. Kiedy po siedemnastej udało nam już z wszystkim wyrobić i zasiedliśmy na kanapie w salonie, oglądając efekt pracy to jest kolorowe bombki, jeszcze bardziej kolorowe lampki. raz świecące się a raz nie i rażącą w oczy gwiazdę na samym szczycie zrobiło się wyjątkowo cicho. Wszędzie dookoła panował półmrok, a cień jasnowłosej przytulonej do mnie stworzył na ścianie malowidło któremu teraz bacznie się przyglądałem.
- Lubię cię - dziewczyna ucałowała najpierw moje czoło, potem policzek, czubek nosa aż w końcu dotarła do samych ust. Następnie usiadła okrakiem na moich nogach, nadal nie przerywając namiętnego pocałunku, a dłonie swoje umieszczając na moich barkach. W obawie, że zechce czegoś więcej przerwałem pieszczoty, a swój wzrok skierowałem do pustej ściany z boku. Te działania jednak nie zniechęciły Ivy, wręcz przeciwnie - kierowała swoją głowę tam, gdzie aktualnie patrzyłem, za każdym razem jeśli odwróciłem ją czy chociażby zmieniłem obiekt swojego zainteresowania. - A ty mnie lubisz? - bawiła się przez chwilę moimi dłońmi, potem układając je na swojej talii. Nie wiedziałem co myśleć, co robić, wdychałem więc zapach drzewka roznoszący się po całym salonie i wpatrywałem się w błękit jej oczu.

Ivy? Poczuj magię świąt! :D Swoją drogą nie mam pojęcia co wstąpiło w tą Ivy ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Od Kendall do Kayline


Słońce powoli wchodziło na niebo, a mnie obudziły delikatne promienie słońca padające na moją twarz wywołując u mnie duże niezadowolenie, cicho mruknęłam, to coś, co nawet nie było zbytnio wyraźne, aby nazwać to zdaniem zmieniło się w ciche westchnięcie. Bardziej wtuliłam się w poduszkę nie mając ochoty wstawać o tak wczesnej porze. Ciepło które mnie otulało było niezmiernie miłe, a ten przyjemny zapach perfum unoszący się w powietrzu dziwnie mi się kojarzył z jedną osobą. Ciekawość wygrała nad strachem, gdy powoli otworzyłam oczy przede mną ujrzałam ją, wpatrującą się we mnie swoimi niebieskimi oczami wypełnionymi ciekawością. Nagle poczułam stopniowo narastający ból głowy który, nie dawał mi spokoju a przy tym odwróciłam wzrok od dziewczyny. Nie pamiętałam nic, a przy najmniej tak sobie wmawiałam. Może i wszystkiego nie pamiętałam, ale jeden drobny szczegół został mi w pamięci. Szczerze mówiąc nie jest on taki drobny, raczej ogromny i trudny do wyjaśnienia tym bardziej zwyczajnymi słowami.
-Jak mnie głowa boli.- syknęłam łapiąc się za czoło.- Przecież.. ja....- burknęłam sama do siebie.
-Nic nie pamiętasz z wczorajszej nocy?- zapytała się.
-Nie.- odpowiedziałam kręcąc przecząco głową unikając przy tym kontaktu wzrokowego.

"Zwyczajnie przestraszyłam się tego uczucia obdarzałam je nią każdego dnia. Chciałam zapomnieć, lecz tylko gdy znów spojrzałam w jej oczy wszystko wracało, bardziej dając o sobie znać. Wiedziałam że ona nie myśli tak jak ja, a ja głupia nie poddawałam się. Ta zazdrość przy każdym spojrzeniu, lub nawet uśmiechu do innej osoby aż zżerała mnie od środka. A ja nadal się nie odezwałam, a ni jednym słowem które by mogło zmienić dosłownie wszystko, na dobre lub złe, ale ja nadal się boję. Ukrywać miłości się nie powinno a ja nadal to robię."

Skłamałam nie wiedząc nawet czemu, może dlatego, że nie wiedziałam jak by zareagowała, jak by się zachowała a może po prostu zwyczajnie się bałam powiedzieć jej całą prawdę. Te dziwne uczucie, niepewności, strachu, jak i bólu. Bałam się, że wyśmieje mnie, że odrzuci moje uczucie, nie dając mi nic w zamian. Nie mogłam spojrzeć w jej oczy, tłumiąc te wszystkie uczucia w sobie, tylko i wyłącznie dla mnie nie dając dostępu do nich dla innych osób. Innych osób.. właśnie tylko ona była tą jedyną osobą, dla której próbowałam się jakoś otworzyć. Miałam dość, bez zastanowienia się wstałam z łóżka kierując się w stronę otwartych już drzwi, zostawiając blondynkę samą w jej własnym pokoju. Tylko jak już stałam koło swojego łóżka bezwładnie opadłam na nie, zapadając się we własnej rozpaczy, jak i okrutnych myślach.
-Życie jest okropne..- szepnęłam, a co kolejne słowo mój głos bardziej się łamał.
Leżałam tak mając na sobie swój szary sweter rozmyślając o tym, czy warto to ciągnąć dalej, aż się zwyczajnie poddam. Zawsze wmawiano mi, że czas zagoi wszystkie rany, a co ze wszystkimi wspomnieniami? Przecież nie można zapomnieć o wszystkim ot, tak. Nawet gdy minie czas, a uczuć już nie będzie, wspomnienia i tak zostaną na zawsze. Błądziłam w swoich myślach jak we mgle. Zanim się obejrzałam na podwórku było już ciemno, a latarnie były już włączone po to, aby rozświetlać większość ulic miasta. Nie wiem czemu, ale miałam chęć na to, aby wyjść na dwór. Tylko gdy miałam już wyjść po drodze spotkałam Kay, obojętnie przeszłam obok niej, nie mając zamiaru odwracać się za siebie. Będąc już na dworze cicho westchnęłam kierując wzrok na bezchmurne niebo, które było już wypełnione gwiazdami. W miarę upływu czasu zaczęło się robić chłodniej, a wiatr co raz delikatnie rozwiewał moje włosy. Nagle usłyszałam jak ktoś idzie w moją stronę, przez chrzęszczenie śniegu pod nogami tej osoby.

<Kay?>

Od Kayline cd. Kendall

Stałam tam, powstrzymując się od odruchu wymiotnego. Okej, Alkohol, papierosy...Ale wymiociny po których wszyscy lezą? Za.Dużo.Wszystkiego. Jedyną rzeczą, którą bałam się tam zobaczyć, to Kendall liżącą się z jakimś cholernym typem. Zazdrość? Nope. Bardziej widok jej, płaczącej w kącie pokoju. Co, jak co, ale jest delikatną dziewczyną. A takie przeżycie, zapewne źle by się dla niej skończyło. Wołając ją, coś mignęło mi przed oczyma. A po tym, ujrzałam brunetkę stojącą blisko mnie. Poczułam znów mocny zapach, ale to nie powstrzymało mnie przed spojrzeniem w dół. Kendall, kompletnie zalana. Jak ona zdążyła tak szybko się upić?! I kto jej to dał?!.
-Dobrze się bawisz?- wymruczała, przymykając oczy.
-Ken, nie powinnaś sama wiesz o tym.- odezwałam się, spokojniej niż wcześniej. Nawet gdybym robiła jej jakieś wyrzuty, zignorowałaby to.- Nie powinnaś się tak mocno upić.- dodałam cicho, rozglądając się za ochroniarzami. Mogliby nas stąd wyrzucić, lub chociażby wezwać policje,co nie było nam na rękę. A zwłaszcza mi... Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna znacznie się do mnie przybliżyła. Jej wzrok był zamglony, ale..jakby wiedziała, co robi.Ona chyba nie chce...Przeszło mi przez myśl. Po chwili, nasze usta złączyły się w delikatnym pocałunku. Chciałam się odsunąć, ale coś mi na to nie pozwalało. Zamknęłam mimowolnie oczy...te emocje..i wszystko inne...Oddałam jej pocałunek, pogłębiając go. Złapałam jej poliki, przyciągając jej głowę bliżej mojej. Nie chciałam tego przyznać. Ale...podobało mi się. Zagryzając jej dolną wargę, mogłam poczuć smak malinowej pomadki. Moje ręce zjechały do talii, jeżdżąc jej kojąco po plecach.~ KAY OGARNIJ SIĘ.~ Krzyknął mój głos, co wydawało mi się głośniejsze niż muzyka. W jednym momencie przerwałam, odsuwając ją od siebie. Ale była na tyle pijana, że nie zwróciła na to uwagi, głupio się do mnie uśmiechając. Narastała we mnie złość, chęć wyprucia jej flaków. Jak mogła to zrobić?! A do tego, zszokowanie dało mi się we znaki. Moje ręce nieznacznie drżały, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Wychodzimy.- Wycedziłam przez zaciśnięte zęby, biorąc ją na fraki i dosłownie wyrzucając na zewnątrz. Widząc ją rzygającą w koncie, nie bardzo wiedziałam co robić. Rzadko się upijałam, prawie w ogóle. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko zabrać ją do łazienki. Ale nie w klubie. A w szpitalu. Jest za młoda na alkohol, nawet w takiej małej ilości może spowodować duże szkody.
- Ja chcę wrócić, tam jest mój u..ukochany...-jęknęła. Ukochany...
- To on dał ci alkohol?- Spytałam, nachylając się nad nią. Przytaknęła niewyraźniej, opierając głowę o ławkę, stojącą obok budynku. Ukradkiem posłałam jej groźne spojrzenie, po czym niczym na dzikim zachodzie, kopnęłam drzwi. Zwróciłam przy tym uwagę stojących najbliżej mnie. Ignorując ich, skierowałam się do baru. Jedynym osobnikiem płci męskiej, jaki tam siedział, był brunetem. Mimo tego, iż przy nim było kilka pustych szklanek po alkoholu, trzymał się nieźle. Podeszłam do niego, z kamienną twarzą. Jego wzrok został skierowany na mnie. Teraz możesz się na coś przydać. Powiedziałam w myślach, co mój głos idealnie zinterpretował. Kontrola została przejęta przez niego.
- Hej mała, może..- nie dokończył, gdyż dostał z pięści...boleśnie zaczerwienione miejsce, znaczyło że dostał mocno. I dobrze...- O ty mała...-Wstał, chcąc się zamachnąć. A jednak! Alkohol robi swoje...Nie zdążył nawet porządnie ustać, gdyż dostał drugi raz. Uśmiechnęłam się wrednie, wystawiając mu środkowy palec.
- Nie ładnie dawać alkohol nieletnim, idioto. - Odwróciłam się z niesmakiem, kręcąc bezsilnie głową. Dzięki.Mruknęłam po chwili, a kontrola wróciła. Gdyby nie mój "przyjaciel", zapewne nie odważyłabym się na takie coś. Jest moją pomocą, prawą ręką, moim sprzymierzeńcem którego mam ochotę czasem zabić. Wychodząc na zewnątrz, Kendall właśnie zaprzyjaźniła się z tym kawałkiem drewna. A nawet więcej! Bo zaczęła go namiętnie całować i wyznawać mu miłość. Z lekkim rozbawieniem pomogłam jej wstać. Udało się, a w międzyczasie sięgnęłam po telefon, wybierając pierwszy numer na samej górze.
- Halo, braciszku..? - zaczęłam, słodkim głosikiem. Słyszałam westchnienie zza drugiej strony, więc kontynuowałam- Taka sprawa... Musisz nas gdzieś podwieźć.
- Nas? Nie mów mi, że jakiegoś chłopaka!?- Oburzył się, a w głowie miałam jego naburmuszony wygląd.
- Nie, debilu! Koleżankę! - wrzasnęłam po namyśle. Koleżankę... I nic więcej.
Po błaganiach, w końcu się zgodził. A już po chwili, czekał na nas w swoim aucie.
- Ona jest pijana? - jęknął - czemu dałaś jej alkohol!?- Odwrócił głowę w stronę śpiącej dziewczyny, po czym skierował wzrok na mnie.
- To... Nie ja. - szepnęłam - sama poszła, a dał jej jakiś chłopak.
- To czemu jej nie powstrzymałaś?- Wyrzut, jaki słychać było w jego głosie, totalnie mnie zrujnował. Był jedyną osobą, którą darzyłam taką miłością. Dla tego jego zdanie było dla mnie takie ważne.
- No próbowałam! Ale...- Moje próby obrony najwyraźniej nie robiły na nim żadnego wrażenia.
-Właśnie widać. Wiesz, myślałem że jesteś bardziej odpowiedzialna.
- Bo jestem. Daj już spokój  to nie moja wina...Próbowałam.- Powtórzyłam, pocierając zimne ramiona. Zza okna widać było miasto. Teraz, wydawało się być ciekawsze niż...wszystko inne. Tyle myśli, a to wszystko przez jedną osobę. Jeśli zapomni o dzisiejszej noc, to dobrze. Lepiej jeśli nie będzie pamiętała ani klubu...ani tym bardziej pocałunku. Ale teraz trzeba pomyśleć, co powiedzieć lekarzowi.

<Kenny?>

Od Aleksandra C.D Ismaela

Z całej siły objąłem chłopaka, przyciągając go do siebie i wtulając twarz w ciemne włosy, niszcząc przy tym cały efekt pracy nad fryzurą. Jednak, Ismael zamiast odwzajemnić uścisk, zaczął się wyrywać prawdopodobnie z bólu i braku oddechu. Mimo wierzgań nie chciałem go puszczać. Z opadniętymi powiekami i grymasem, przypominającym uśmiech delektowałem się myślą o powrocie do domu. W dodatku z kimś tak dla mnie ważnym.
- Jak mnie zaraz nie puścisz, to będziesz organizował kolejny pogrzeb. - wykrztusił.
Zrobił głęboki oddech, gdy tylko rozluźniłem mięśnie. Obdarzył mnie lekko przerażonym i podenerwowanym spojrzeniem wymieszanym z zaczerwienioną buzią.
- Wiesz, że nie mieszkam w Oslo. Dupa ci odmarznie. - zaśmiałem się jakby sam do siebie.
- Przesadzasz. - próbował zakryć radość karcącym spojrzeniem. - Lepiej idź się pakować.
- Już? - mruknąwszy, zmarszczyłem brwi, obserwując jak Ismael w odpowiedzi jedynie przytakuje głową.
- Jutro rano wylot. - kąciki ust szatyna zaczęły wędrować w górę. Wzrok wbił w ziemię, jak gdyby nie chciał pokazać, że coś go bawi. Miałem wrażenie, że powodem był mój strach przed lataniem.
Jednak nie miałem zamiaru się bronić. Pozwoliłem mu drwić i wziąłem się za zbieranie rzeczy.

Nie szczególnie rozmawialiśmy podczas lotu. Odpłynąłem po jakiejś godzinie.
- Dokąd go zabieracie? - burknąłem z lekką, poranną chrypką przecierając oczy. Niklas stał w drzwiach owinięty w ciepłe ubranie, a jedna z wychowawczyń pakowała kilka jego rzeczy do plecaka.
- Wyjeżdża. Nie mamy miejsca na tyle dzieciaków. - ciepły głos kobiety otulił moją twarz, gdy zbliżyła się do mojego łóżka. Przykucnęła i z niepewnym uśmiechem na buzi, przejechała dłonią po moim policzku.
- Dokąd? - jęknąłem jednocześnie oburzony i zdezorientowany.
Zacisnęła usta w wąską linię, wzrokiem błądząc po podłodze. Nie chciała mi odpowiedzieć, jak gdyby miało mnie to przestraszyć, czy urazić.
- Olek, to trochę daleko. Raczej nie będziecie się widywać. - mruknęła, podchodząc do chłopaka i układając rękę na jego ramieniu. Dostrzegłem, że w kącikach oczu Niklasa zbierają się łzy. Opiekunka bez słowa pociągnęła do za sobą.
- Olek... - po raz kolejny usłyszałem swoje imię, lecz nie do końca wyraźnie. - Olek...
- Kurwa Ekker obudź się! - wrzask Ismaela wyrwał mnie z transu, przez co gwałtownie zerwałem się z oparcia.
Emocje natychmiast opadły, tak jak i moje ciało. Odetchnąłem głęboko czując okropny gorąc. Możliwe, że spociłem się przez sen. Jednak ani nie pot, ani nie szatyn zaprzątał moją głowę. Z jednej strony miałem ochotę znów zobaczyć dom, a z drugiej nie byłem chyba gotów na konfrontację z przeszłością.
Nawet się nie pożegnaliśmy. Po prostu w jednej chwili wyparował z mojego życia.
- Idziesz? - nastolatek szturchnął moje ramię, po raz kolejny sprowadzając mój umysł na Ziemię.
Przytaknąłem i podniosłem dziwnie ciężkie ciało z miejsca. Uderzył mnie mroźny powiew wiatru. Tęskniłem za tym. Może nie było mi specjalnie ciepło, ale kochałem to uczucie. Prawdopodobnie w przeciwieństwie do drobnego towarzysza, który szczękając zapytał jak daleko do domu.
- Kawałek - prychnąłem pod nosem, wiedząc, że droga, która nas czeka nie jest specjalnie krótka. Taksówką podjechaliśmy do centrum Tromsø pod pretekstem kupienia czegoś do jedzenia, ponieważ mieszkanie rodziców zapewne świeci pustkami. Choć tak na prawdę chciałem wybrać trasę dzięki, której zobaczę po raz kolejny sierociniec.
Miasto tętniło życiem, mimo małej ilości mieszkańców. Wszędzie lampki, czerwonozielone szyldy, wszelkiego rodzaju ozdoby świąteczne i mikołaje. Od jakiegoś czasu ten okres nie kojarzył mi się zbyt dobrze. Od paru lat także nie specjalnie obchodzę święta. Pewnie ze względu na brak towarzystwa i chęci. Ten przepych nigdy do mnie nie przemawiał.
Niestety, czy stety zbliżaliśmy się do miejsca wspomnień. Nic się nie zmienił i to chyba bolało najbardziej. Do tej pory nikt go nie odnowił. Szarawe ściany już dawno popękały, mahoniowe drzwi na pierwszy rzut oka jakby nowe, ale zapewne nadal skrzypią okropnie i na dodatek te czarne, żelazne ogrodzenie zakończone ostrymi stożkami, przypominające bramki z horrorów. Brak ozdób potwierdzał, że nikt już tu nie mieszka. Może to i dobrze.
- Ej, o co chodzi? - zapytał, wtulając się pod moje ramię.
- Co? - oderwałem wzrok od budynku i powoli znów ruszyłem przed siebie. - Idziemy na busa.
Ismael chyba długo nie zastanawiał się nad naszym postojem.
Wszystko szło zgodnie z planem. Spokojnie zdążyliśmy na przystanek. Mimo, że pojazd był cały pusty, zajęliśmy ostatnie miejsca by móc spokojnie rozmawiać.
- Norweski to dziwny język - mruknął, opierając czoło o szybę i obserwując jak oświetlone miasto znika w oddali, ustępując pojedynczym domkom rodzinnym i lasom.
- Sam jesteś dziwny język - odburknąłem, ukazując przesadne oburzenie i zakładając ręce na piersi.
- Nauczył byś mnie czegoś - zerknął na mnie, po chwili powracając do analizy otoczenia.
Odetchnąłem ze swego rodzaju ulgą. Dopiero teraz do mnie dotarło gdzie i z kim jestem. Trudno mi było uwierzyć, że ktoś był gotów zabrać mnie tutaj i równocześnie być tak istotną częścią tego wszystkiego. Opadłem twarzą na włosy szatyna i delikatnie musnąłem ustami jego ucho.
- Jeg elsker deg - szepnąłem, zerkając przez szybę na niebo. Szukałem czegoś interesującego, ale najwyraźniej było zbyt zachmurzone.
- Hmm?
- Nic, nic - pokręciłem głową, kiedy kierowca wcisnął hamulec, a maszyna gwałtownie się zatrzymała, rzucając naszymi ciałami.

Brnęliśmy przez śnieg w środku nocy. Za oświetlenie służyła nam jedynie latarka w telefonie.
- Olek, nie sądzę, że to dobra droga. - wyglądał, jakby najchętniej stąd uciekł, choć ostatecznie wiedział, że inni żyją przynajmniej kilka kilometrów dalej, a po drodze, w pełnym mroku napotka jeszcze las.
Sam miewałem chwilę zwątpienia. Dawniej ścieżka była wydeptana, nawet zimą. Teraz szliśmy na ślepo. Szczęście dopisywało mi jak nigdy. Zarys drewnianej werandy ukoił niepokój. Domek nie był pokaźnych rozmiarów, pomijając piętro, był właściwie mały.
- Przecież, to kompletne zadupie - odparł, gdy otwierałem drzwi kluczami otrzymanymi na osiemnastkę, jako spadek po rodzicach.
- Witaj w innym świecie - kąciki ust powędrowały w górę, kiedy przepuściłem Ismaela w wejściu.
Temperatura w środku była podobna jak na zewnątrz. W końcu nikt o to już nie dbał. Rzuciłem wszystkie bagaże i zabrałem się za rozpalenie kominka.
- Nie ma prądu. - stwierdził przełączając włącznik.
- Prądu i prawdopodobnie wody. Nic nowego. Często tak bywa zimą. - odparłem, nadal próbując uporać się z drewnem.
- To... jak ja mam się umyć?
Zadowolony z efektu, który powoli zaczął ogrzewać moje dłonie, odwróciłem się do chłopaka i rzuciłem w niego butelką z wodą. Z przesadnym, drwiącym uśmiechem posłałem mu całusa. Nikt nie mówił, że to będą pięciogwiazdkowe wakacje.

Ismael?
Naszło mnie, tylko błagam nie wyjeżdżajmy jeszcze stąd :x


czwartek, 22 grudnia 2016

Od Alan'a cd. Shane'a

W głowie została mi tylko ręka chłopaka, gnająca w stronę mojej twarzy. Nawet jaka-taka obrona na nic się nie zdała...Co ze mną jest nie tak? To pytanie zadawałem sobie od wieków, najczęściej leżąc na łóżku, zastanawiając się nad własnym życiem. Teraz, leżąc na ziemi z grymasem bólu, nic nie wydawało się być realne. Nawet to, bym teraz wstał i zapomniał o danym wydarzeniu. Zamiast tego, ta zimna, lekko oblodzona powierzchnia zdawała się jako jedyna mnie rozumieć. Ale ile można bezczynnie wgapiać się w niebo? Ano można, ale ból się nasilał. Czas wrócić do nawyku? O nie, nie. Nie tym razem.

Wstałem, zaciskając pięści na czarnym materiale, jakim była bluza. Jeden krok, który tak wiele znaczył, zakończył się wraz z bólem kolana, jakie mi towarzyszyło. No tak, zbite kolano to złe kolano. Nie takie rzeczy się miało...Podparłem się tą myślą i gnałem w kierunku wejścia. Czując metaliczną ciesz w kącik ust, przetarłem ją ręką, orientując się iż to krew. Rozglądając się za łazienką, uważałem by nikt nie przyłapał mnie w tym stanie. Jedna osoba, z którą pragnę teraz się zobaczyć, jest Fytch. I on widać się za mną stęsknił, gdyż po rozchyleniu drzwi mojego pokoju, wybiegł merdając wesoło ogonem. Pogładziłem go po pysku i znów zaprowadziłem do pokoju, by kontynuować szukanie toalety. Moja orientacja w terenie znacznie ostatnio osłabła, ale to nie stanęło mi na drodze znalezienia celu, który teraz stał przede mną. Nikogo nie było. Idealny układ.
Podszedłem do jednej z umywalek, by odkręcić wodę. Wpatrując się w swoje odbicie, zachciało mi się śmiać ze swojej osoby. Jak można być tak słabym? No, najwyraźniej można.
Ochładzając swoją twarz, poczułem ulgę. Jakby emocje opadły, zostawiając w duszy pustkę, której mi szczerze brakowało. Bo czy nie łatwiej wmówić sobie, że nie ma się uczuć? W tedy wszystko boli mniej. A jednak, czasem jest to trudne.

Drzwi za mną rozchyliły się,by pojawiła się w nich sylwetka. TA osoba, która z łatwością rzuciła mnie na łopatki. Nie dam po sobie tego poznać. Rozprostowałem się, z lekkim, zadowolonym uśmiechem wymijając Shane'a. Nie był mi dłużny, obarczając mnie swoim nienawistnym, aczkolwiek skrytym spojrzeniem. wychodząc na korytarz, miałem zamiar skierować się do sali lekcyjnej, przyrodniczej. Ale zamiast tego, poszliśmy w teren, co było złem samym w sobie. Jest zima! O jakiej przyrodzie my w ogóle mówimy?! No tak, młoda jest, ładna, sympatyczna...pewnie dla tego nikt nie narzeka na zimno. Przewróciłem oczyma, co zostało wychwycone przez nauczycielkę.- Masz coś do powiedzenia, chłopcze?- Od razu zaprzeczyłem, chwiejąc się na nogach.
- takim razie ty, i Pan Shane zrobicie razem projekt.- powiedziała miłym głosem, co w moim rozumowaniu wyglądało jak czysty sarkazm.- Nie!- Znów zaprzeczyłem- niczego z nim nie robię, nie lubię go!
- Zrobicie o...eliksirach na porost i odżywianie roślin.- Poza tym, Pan Shane, jak to się wyraziła nauczycielka, zmierzył mnie złowieszczym wzrokiem. Nie obyło się bez docinek, oraz błagań o anulowanie "kary", która była tak na prawdę za nic.- Ale co JA zrobiłem?!- Wydarł się chłopak, jednak szybko został uciszony.- To nie jest kara. Wszyscy to zrobicie.- O dziwo, połączyli się w pary z uśmiechem na twarzy.- Nie mogę być z kimś innym?- Jęknąłem, rozglądając się dookoła.- Nie, Alan. będziesz z nim. Musicie nauczyć się współpracować. A nie wydaje mi się, że macie dobry kontakt ze sobą.- W ogóle nie mamy. Prychnąłem w myślach, krzyżując ręce. No więc przez resztę lekcji kłóciliśmy się o to, co w ogóle mamy robić. Gdy ja, zastanawiałem się nad projektem, Pan Shan'e strzelał fochy o to, że nic nie robi. Koniec lekcji, dawał mi złudną nadzieję na chwilę spokoju...Ale czarnowłosy był innego zdania.

-Nie wiem jak ty, ale ja tego nie robię- Jęknął po raz setny, co nieźle mnie denerwowało. Wykorzystując jego nieuwagę, złapałem skrawek jego bluzy, by po chwili przywarł do ściany, wisząc kilka centymetrów nad ziemią.- Puść mnie, bo nie ręczę za siebie- Warknął przeciągle, próbując mnie walnąć. Nic z tego, kolego...
- Robimy ten projekt, czy ci się to podoba, czy nie. I tak nie idzie mi dobrze na zajęciach, ale w porównaniu do ciebie, księżniczko, staram się. Może byś też wziął to na poważnie? Pójdziesz do siebie, zrobić o poroście roślin, j o odżywianiu. A potem, łaskawie skleimy to w jedno. I nie będziemy musieli siedzieć razem pół dnia. Ok?- Syknąłem, zaciskając ręce n jego ramieniu. Mina mu zrzedła, a jednak przytaknął. Niemal niewidocznie, a jednak. Puściłem więc go, wypuszczając głośno powietrze z ust. Uśmiech wrócił na moją twarz, ale nie na jego. On miał taki...PokerFace. Zaśmiałem się cicho, na co się odgryzł. Uniosłem ręce w geście obronnym i pożegnałem się, chcąc wrócić w spokoju do pokoju. Ale słysząc szelest i obijanie się...czegoś, o coś...plastikowe, stanąłem przed drewnianymi drzwiami.- Nie powinieneś brać ich tylu..-Z mojego głosu nie dało się wyczuć ni krzty zmartwienia...to było takie...Sam nie wiem.
- A co, zabronisz mi?- Mruknął, łykając naraz kilka kapsułek.
- Możliwe- Wzruszyłem ramionami- Ale o potrafi nieźle siąść na psychikę...Wiem coś o tym. Poza tym, jedna w zupełności by ci wystarczyła.
- Nie.- Odparł, idąc do siebie- Nic o mnie nie wiesz...- Widocznie chciał powiedzieć coś dalej. Jednak nie było mu to do końca dane.
- Tak jak i ty o mnie- Przerwałem mu, wchodząc do swoich idealnych, czterech ścian- Jutro o 13 możesz dać co tam...zrobisz na projekt.

<Shane?>