poniedziałek, 31 października 2016

Od Kayline cd. Daniela

- Mam się bać?- Uniosłam jedną brew. Ale zostałam bez odpowiedzi. Westchnęłam i schowałam głowę między kolana. Cicho się zaśmiałam, tak bez powodu. ale potem zachciało mi się płakać. Co się ze mną dzieje?! Czy to...no nie. Wstałam jak oparzona i oddychając głęboko znów kręciłam się tu i tam. Moje ręce zaczęły drżeć, robiąc się zimne jak lody. Urywki zdarzeń...Tych zdarzeń migały mi przed oczami.
- Musimy jechać.- Powiedziałam szybko, podchodząc do motoru, który, swoją drogą, był bardzo ładny. Zaczęłam zakładać kask, ale ze zdenerwowania założyłam go na odwrót i kilka razy musiałam go poprawiać.
- Czemu?- Chłopak spojrzał na mnie kątem oka. Mam ochotę wrzucić o do tego jeziora i utopić własnymi rękami.
- Bo tak!- Krzyknęłam przez zaciśnięte zęby. Nie rozumiał mnie. dalej leżał, ignorując moje polecenie. Chwilę stałam mając nadzieję, że w końcu się podniesie i pojedziemy do miasta. Ale po chwili złość dała górę, więc zbliżyłam się do niego. Miał zamknięte oczy. Pochyliłam się i głośno wypuściłam powietrze z płuc.- Jeśli się w tej chwili nie ruszysz, to na prawdę nie ręczę za siebie.- Posłałam mu gniewne spojrzenie. Bez słowa wstał i otrzepał się. Widząc jego leniwe ruchy, pospieszałam go.
- Czemu mam jechać?- Oparł się na swoim pojeździe.
- Daniel, ty nic nie rozumiesz!- Kopnęłam kamień leżący obok mnie. Ten, z dużą prędkością poleciał do wody.- Musimy jechać do miasta. JA muszę! Nie pytaj, czemu, nie pytaj po co, tylko jedź! Inaczej..będzie źle.- Wsiadłam na tylne miejsce, a on przede mną. Ruszył na pełnym gazie, lecz teraz nawet nie fatygowałam się by choć złapać się jego. Cały czas czułam tą narastającą złość, chęć rozwalenia wszystkiego co miałam w zasięgu wzroku.
Droga niemiłosiernie mi się dłużyła, mimo, iż jechaliśmy z dosyć dużą prędkością. Rozglądałam się mętnie na boki. W pewnym momencie się zatrzymaliśmy. Jednak, nie był to akademik, a jakieś uliczki. Minęło nas kilka osób.Czemu on mnie tu przywiózł?
- Co to za miejsce?- spojrzałam na niego niespokojnie.
- Akademik jest tam- pokazał na budynek, znajdujący się kilka przecznic dalej. Kiwnęłam głową i szybkim krokiem pognałam w stronę mojego ulubionego parku. Nie zważając na czerwone światło, przebiegłam przez ulicę. Kierowcom posyłałam przepraszające spojrzenia, choć to niewiele dawało. Po tym, już nie byłam sobą. Na skwerze, który był na środku tego miejsca. A tam? Jakiś dwóch chłopaków i dziewczyna, wyższa ode mnie. Gdy tylko spojrzałam w ich kierunku, wiedziałam wszystko co było mi potrzebne. Wiedziałam, czego się boją. Jak? To nie ma związku ze snami? Otóż ma. Większości rzeczy boimy się bardziej, gdy widzimy je w śnie...Gdy sami doświadczamy rzeczy, które nas przerażają. Cicho się zaśmiałam. Brunet z wytatuowaną prawie każdą częścią ciała, skórzanej kurtce i lekkim zarostem- klauni w przebraniach baletnic z "krwawymi" uśmiechami. Drugi chłopak, blondyn- pająki wielkości samochodów....I dziewczyna- śmierci rodziców, oraz ciemność. Nie ma czegoś lepszego?! Takie coś to ja w podstawówce umiałam. Ale, ale...Wysoki mężczyzna w marynarce. Wyglądał na takiego szczęśliwego i w ogóle...Idealny.
Podeszłam do niego z uśmiechem i się przywitałam.
- Dzień dobry, mogłabym zająć Panu chwilkę?- Zrobiłam minę małej dziewczynki, proszącej o cukierki.
- Nie, przepraszam. Śpieszę się.- Odparł beznamiętnie. Więc udaje miłego...
Zanim odszedł, złapałam go za ramię.- A może jednak??
W tedy, ten facet "zaciągnął" mnie w bardziej odosobnione miejsce. Odsłaniając przypadkiem rękaw, zobaczyłam tatuaż. Znany mi bardzo dobrze...teraz złość zmieniła się w strach. Zaczęłam się wyrywać, jednak to nic nie dało. Był zbyt silny...W końcu zatrzymaliśmy się pośród drzew.
Miałam ochotę krzyknąć. Ale zasłonił mi usta.
Wpatrywał się w moje oczy, do których zaczęły napływać łzy.
- Niem mów, że się boisz? Jesteś tak podobna do matki...- Zaśmiał się kpiąco.
- Zostaw mnie. Nie masz prawa o niej mówić- warknęłam i złapałam za jego rękę którą mnie przetrzymywał. Ten facet jest wcieleniem zła. Jest demonem. Przez niego moja mama nie żyje, przez niego moje poukładane życie legło w gruzach. Po chwili, poczułam ogromny ból na ramieniu. Spojrzałam tam- mała rana, za to nieźle krwawiąca. Skąd on się u wziął?
Myślałam, że nie dam rady, że całkiem się rozkleję...A tu proszę. Pan koszmar się obudził. Straciłam panowanie nad swoim ciałem, gdy w mgnieniu oka zamieniłam się z mężczyzną miejscami. Trzymałam go za kark. Gdybym była wyższa, zapewne ledwie dotykałby ziemi. Ale że nie jestem- Zmuszony był ugiąć kolana. Uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wzrokiem wywierciłam mu głęboką dziurę między oczami. Po chwili, usłyszałam jego jęk. Próbował zamknąć oczy- nie udało się. Zmuszony był widzieć to, czego nienawidził. Wszystkie krzywdy, jakie go spotkały. W tedy, mój uścisk się poluźnił. Głód odszedł, lecz dalej miałam ochotę go zabić. W ostatniej chwili puściłam go, przez co osunął się na ziemię. Beznamiętnie odeszłam, zostawiając go. Ranę zasłoniłam kurką, sycząc co chwilę. Chciałam jak najszybciej dojść do mojego kochanego, cieplutkiego pokoiku i zostać tam na zawsze.

<Daniel?>

Od Ivy cd. Devona

Siedziałam na drewnianym stole  z nogami postawionymi na ławce wykonanej z tego samego materiału i patrzyłam na czarne niebo połyskujące małymi, białymi punkcikami. Nie było widać ani jednej chmury, toteż całość wyglądała bajecznie. Kiedy za plecami usłyszałam kroki, przekręciłam głowę, żeby dojrzeć twarz przybysza. Usiadł koło mnie i okrył moje ramiona kraciastym kocem. Niepewnie uniosłam kąciki ust w delikatnym uśmiechu. I siedzieliśmy tak, w bezruchu patrząc na tlące się na niebie gwiazdy.
-Wiesz, jak byłam małym brzdącem –uśmiecham się na to miłe wspomnienie –ojciec zabierał mnie i moją siostrę na łąkę niedaleko domu w Norwegii. Siadaliśmy na takim stosie ze ściętych drzew poubierani w osiem warstw jak nie lepiej i razem oglądaliśmy gwiazdy i zorzę polarną. Widziałeś kiedyś taką zieloną łunę na czarnym niebie? –Devon wzrusza ramionami w odpowiedzi –To jest coś pięknego. Takie tańczące promienie, które zmieniają położenie i kolor. Wspaniałe. –wzdycham patrząc na ręce mojego przyjaciela, który pocierał je teraz energicznie. Przerzucam połowę koca przez jego plecy, domyślając się, że jest mu chłodno. –A teraz mój ojciec… Teraz mój ojciec umiera. Ja nie mogę przy nim być, Camille chce wyjechać na studia, a nauczyciele z akademii z mocą uzdrawiania wzruszają tylko ramionami dając znak, że nic z tego. Nie wiem co robić. –mówię, opierając głowę o ramię Devona. 
-Nie myśl o tym w ten weekend. Te dwa dni masz się dobrze bawić, rozumiesz? –uśmiecham się na te słowa i odkrzykuję:
-Tak jest! –po czym roześmiałam się. Ale nie z przymusu. Tak po prostu się roześmiałam, jak to miałam w zwyczaju.

Widząc, że ziewam Devon zaproponował pójście spać. Był tylko jeden problem. Wchodząc do sypialni zauważyłam pewien, drobny szczegół. Podzieliłam się swoim spostrzeżeniem ze stojącym za mną przyjacielem.
-Jesteś świadomy, że tu stoi tylko jedno łóżko?
-Szczerze? Nie za bardzo… -odparł chłopak na co odpowiedziałam zdziwioną miną. Jednak po chwili rozluźniłam mięśnie twarzy i wzruszyłam ramionami.
-Dobra, damy radę. Bardzo się wiercisz? –pytam kierując się w stronę łóżka. Spanie z nim [bez żadnych podtekstów proszę] na jednym posłaniu nie było dla mnie problem. Przyjaźniliśmy się tak?
-Ym, nie, nie bardzo. Ale ty tak serio? –pyta się mnie z niedowierzaniem w głosie i wykrzywionym wyrazem twarzy. Jakby zjadł cytrynę. 
-No, a co ty myślałeś? – odpowiadam mu pytaniem na pytanie ze sztuczną powagą w głosie. Devon już nic nie mówi tylko podchodzi do łóżka i kładzie się po lewej stronie, zostawiając mi więcej miejsca, niż to było potrzebne. Układam się wygodnie i gaszę nocną lamkę, która świeciła ciepłym blaskiem na stoliku nocnym obok mojej krawędzi. Zasypiam prawie od razu.

***

Budzą mnie promienie słońca przenikające przez cienkie firanki i padające prosto na moją twarz. Mrużę oczy i przeciągam się na łóżku. Ze zdumieniem stwierdzam, że Devon jeszcze śpi. Wydawało mi się, że należy do tak zwanych ‘rannych ptaszków’. Co najdziwniejsze, wydawało mi się, że śpi snem twardym. Wstaję cicho i na palcach schodzę na parter uroczego domku. Umyłam się, ubrałam i weszłam do kuchni, ponieważ przyprowadził mnie tam mój ukryty w brzuchu GPS. W jednej z drewnianych szafek znalazłam sporo bakalii i miód, więc postanowiłam zapiec to wszystko w prymitywnym piekarniku na kleistą, choć całkiem smaczną papkę. Kiedy śniadanie było już prawie gotowe, usłyszałam na schodach ciężkie kroki przyjaciela. Kiedy pokazał mi się w drzwiach kuchni, oparty o ich framugę z rozczochranymi niechlujnie włosami, przecierając leniwie oko parskam głośno śmiechem.
-Hej, jak się spało? –chłopak patrzy na mnie wymownym spojrzeniem i odpowiada beznamiętnie:
-Ym, długo. Jak na mnie. Co to? –pyta wyglądając przez szybę piekarnika na mój przysmak.
-Śniadanie. –stwierdzam zakładając ręce na piersi i udając obrażoną. 
Po chwili siedzimy już przy stole zajadając prymitywny posiłek.
-To co dzisiaj robimy? –pytam między kęsami. Devon przełyka szybko, myśli przez chwilę, po czym odpowiada:
-Cóż, jesteśmy trochę ograniczeni… ale co powiesz na…

Devon? Przepraszam, że tak mało ;x

Od Laurence'go C.D Devona

Wściekłość... Przeszywające uczucie, które szarpie Twój organizm. Rani go, drapie, a Ty nad tym nie panujesz. Szalejesz z bólu gotów roznieść wszystko co wpadnie w Twoje dygoczące z nerwów dłonie. Jesteś jak bomba, która wybucha i przynosi kataklizm... Wiesz, że to co robisz jest złe, wiesz, że będzie to miało tragiczne konsekwencje. 
Nie umiesz tego kontrolować....

Po raz kolejny kopnąłem w ścianę tym razem w końcu robiąc w niej pęknięcie. Mała pajęczyna rozbiegła się po niewielkim skrawku ściany okaleczając ją. Przeszło mi przez myśl, że nałożenie na nią plasterka, wcale nie naprawi szkody.
Jest jak ludzkie serce...
Wytrzymuje do czasu, pęknięte jednak już się nie naprawi...
Odwróciłem się na pięcie tyłem do łóżka, na które bezwładnie opadłem. Po mojej klatce piersiowej rozszedł się przykry ból, który uświadomił mi, że to co się dzieje nie jest takie jak być powinno.
- Nie mogę być taki - szepnąłem sam do siebie. To dziwne, zawsze radziłem sobie z emocjami naprawdę dobrze. Umiałem je kontrolować, zdusić... A teraz?
Wybuchnąłem... 
Zagryzłem boleśnie dolną wargę, zbierając się w sobie. To był pierwszy i ostatni raz kiedy pozwoliłem sobie na okazywanie tak silnych i tragicznych w skutkach emocji. Nie obchodziło mnie zażenowanie nauczyciela, który zawsze pokładał we mnie ogromne nadzieje, nie ruszała mnie opinia tego idioty, który nie ma pojęcia na co się porwał. Teraz liczył się dla mnie tylko fakt mojej własnej głupoty. To jak zachowałem się tego dnia zdawało mi się kompletnie nierzeczywiste, nierealne, złe.
Rozmyślania, które niemal rozsadziły mój umysł przerwał dźwięk telefonu, a raczej alarmu, mówiącego o tym, że mam się stawić do ogródka gdzie wraz z panią Sylvią miałem zajmować się kwiatami.
Zaśmiałem się w myślach, rozmowa z nią mogła być dla mnie o tyle ciekawe, że doskonale wiedziałem o jej retorycznych umiejętnościach. Będzie starała się przemówić mi do rozumu, pokazując, że wcale nie jestem taki zły za jakiego się uważam.
Gadanie...
Wcale nie uważam się za złego.
Ten świat uważam za zły.
Zsunąłem się z niewygodnego łóżka i trzaskając drzwiami opuściłem swój pokój by nogi same poprowadziły mnie do wyjścia.
Sam szkolny ogród nie był szczególnie daleko, biorąc pod uwagę, że kwiaty często obserwowałem z okna swojego pokoju, przez co droga tam zdawała mi się jeszcze prostsza.
Oczywiście nie był dla mnie zaskoczeniem fakt, że czekała tam na mnie wysoka blondynka ubrana w ogrodniczki i białą koszulkę. Zaskakująco atrakcyjnie wyglądała również w tak zwyczajnym stroju, ciekaw byłem gdzie dyrektor znalazł tak wspaniałych nauczycieli jak Ci w naszej szkole.
Rzadko miałem o kimś dobre zdanie, jednak ich inteligencja i takt wciąż zaskakiwał mnie na nowo
- Cześć Gabriel, jednak się nie spóźniłeś - przywitała się ze mną jak z kolegą obdarzając mnie przy tym promiennym uśmiechem.
- Nigdy się nie spóźniam - odpowiedziałem jej próbując zachować chłodny, poniekąd nonszalancki wyraz twarzy.
- Co my się z Tobą mamy - westchnęła z przekąsem rzucając mi zirytowane i rozbawione spojrzenie.  Kobieta podała mi rękawice i nożyczki, gdy mój wzrok przykuł przemykający obok cień.
- Muszę do toalety - mruknąłem. Niewiele myśląc rzuciłem wszystko i popędziłem za szkołę gdzie wspomniany cień dążył.
Dobrze wiedziałem, kto się za tym krył.
Wybiegając za grube, chroniące mnie mury, ujrzałem dwie sylwetki. W obu z nich rozpoznałem osoby sprzed dwóch dni, z tym, że jedna z nich wcale nie należała do byłego więźnia, a do chłopaka, który bezczelnie wystawił mnie wtedy w lesie.
- Mów, gdzie on jest! - wrzeszczał średniego wzrostu brunet, trzymając za kaptur o prawie głowę wyższego chłopaka.
Jak mu tam...
Devona.
Czyli jednak oni też go widzieli.
No proszę...
Kąciki moich ust same uniosły się w górę z zadowoleniem przyglądając się takiemu obrotowi spraw. Nawet nie musiałem brudzić sobie rączek. Spojrzałem na mężczyznę, który z dziwną łatwością wymierzył chłopakowi pierwszą pięść.
Wtedy jakby wraz z podmuchem wiatru wstąpiła we mnie ta ludzka strona, która niestety zachowała jeszcze resztki sumienia.
Uświadomiła mi ona, że w tym momencie ktoś cierpi za moje błędy przeszłości. Natchniony własną głupotą ruszyłem przed siebie prosto w paszczę lwa...
- Te, to chyba nie jego szukasz - wycedziłem przez zęby podchodząc do niższego bruneta. Jego oczy iskrzyły, piorunowały mnie. Jakby pragną zabić samym wzrokiem.
Bo... Pewnie tak było.
Jak na zawołanie puścił swoją dotychczasową ofiarę skupiając swoje brudne łapska tylko na mnie. Zbyt skupiony na mężczyźnie nie wiedziałem nawet czy się nam przyglądał czy dawno sobie poszedł.
Zapewne wszystko potoczyłoby się jeszcze gorzej gdyby nie nawoływanie Sylvii, która musiała zorientować się, że wcale nie ma mnie w toalecie. Przestraszony oprawca zerwał się na równe nogi i ile w nich miał sił zaczął uciekać przed siebie.
- Kto to... - zaczął wyższy ciemno włosy na co przerwałem mu machnięciem ręki.
- Nikt. Nie interesuj się i zapomnij o tym co widziałeś. Teraz spadaj zanim dostaniesz ode mnie za to co zrobiłeś wczoraj - wysyczałem do niego przyjmując bojową postawę i z zachowaniem typowego dla siebie honoru, odwróciłem się od chłopaka i odszedłem by szybciej stracić z oczu i wymazać z pamięci jego twarz... Choć pewnie oni go tak nie zostawią.
Przede mną długi dzień pracy...

Devon?
Nie mam weny jakoś. Wybacz.

Od Daniela cd. Kayline

Czy ona robiła mi zdjęcia?! Nie zbyt wiedziałem co wtedy czułem, nie licząc złości. Nienawidziłem zdjęć, nawet jeśli wyglądałem dobrze. Były one dla mnie nie potrzebne, a tym bardziej komuś innemu. Nie obchodziło mnie dlaczego zrobiła mi zdjęcie, a potem je przerobiła. Gdy wstała zostawiają swój telefon, zacząłem się zastanawiając, czy była tego świadoma. Nikt normalny nie zostawiłby komórki przy mnie. A ja to oczywiście wykorzystałem. Nie patrzyła na mnie, tylko na niebo, na którym znajdowały się szare chmury. Dawały one mrocznego wyglądu temu miejscu. Chwyciłem telefon i spojrzałem się na nią zdziwiony. Przecież już wcześniej o to pytała.
- Lubię zaskakiwać ludzi i dawno nie jeździłem na motorze. A do tego czasem przydałoby się odwiedzić znajome miejsca - powtórzyłem poprzednie słowa.
Odblokowałem telefon, a następnie wszedłem w galerię. Zacząłem przewijać, aż natknąłem się na swoje dwa profile. Musiałem przyznać, że świetnie wyszły, ale tak czy siak je usunąłem. Dziewczyna dalej nie patrzyła w moją stronę, a za nim się odwróciła, jej telefon leżał w poprzednim miejscu w takie pozycji, jakby w ogóle nie był ruszany. Nie widziała tego, co zrobiłem i byłem ciekaw, jaka będzie jej reakcja, gdy podczas oglądania zdjęć nie znajdzie mojego.
- Nie chcesz niczego w zamian? - zapytała, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. Przechyliłem głowę na bok. Dziewczynko, ja się tobą kiedyś pożywię. To będzie twoja zapłata chciałem powiedzieć, ale zamiast tego z mojego gardła wydobyły się inne słowa.
- Jak masz na imię? - zapytałem zdając sobie sprawę, że nie znam go, a ona moje zna. Na jej twarzy malowało się lekkie zaskoczenie, które zniknęło wraz z jej odwróceniem się ode mnie i kontynuowanie przechadzki wzdłuż brzegu.
- Kayline - odparła. Skinąłem głową, chociaż to było nie potrzebne, bo ona i tak tego nie widziała. Przechyliłem się do tyłu kładąc tym samym się na trawie. Była ona miękka i zimna, a wiatr jak na złość chłodził moją skórę. Nigdy nie lubiłem zimna, my uwielbiamy słońce. Niestety nie jesteśmy do niego przystosowani i musimy żyć w ciemności i chłodzie. Dlatego też moja skóra jest wiecznie zimna.
- A co to zapłaty, to ona kiedyś nadejdzie. Nie bój się mała - uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy wyobraziłem sobie jak leżę na niej i pochłaniam jej energię...


<Kayline?>

Od Kayline cd. Daniela

Zignorował moje pytanie, jakby nie chciał ujawnić tej nagłej zmiany. Ruszyło go sumienie? Nie...Na pewno będzie chciał coś w zamian. Nie znam go długo, ale wiem, że taki jest. Jak wszyscy inni...Zrobią coś dla ciebie i chcą by to działało w drugą stronę.
Wzruszyłam ramionami i stanęłam na pomoście obok nas. Chcąc skierować się wzdłuż niego, wzięłam głęboki oddech.
- Mam dosyć ludzi i wszystkiego, co z nimi związane. A to miejsce...Jest idealne na ucieczkę od wszystkiego co nas otacza.- Uważnie oglądałam wodę po swojej prawej stronie. Zaczęła robić się coraz głębsza. Coraz ciemniejsza...coraz bardziej przerażająca. Odruchowo cofnęłam się i oddaliłam od krawędzi. Zamknęłam oczy przeklinając swój strach. 
- Rozumiem.- dołączy do mnie, lecz usiadł nieco dalej niż ja. Na samym końcu. ~Nic na siłę~pomyślałam i zajęłam miejsce, na którym się aktualnie znajdowałam. Widziałam dno, więc byłam spokojna.
- Jak rozumiesz? Coś się stało?- moje nogi swobodnie zwisały, ledwo dotykając wody. Rozejrzałam się. Za nami pusta autostrada, bardzo rzadko ktoś tędy jeździ. A ona sama była zakryta przez iglaste drzewa, które rosły także wokół nas.Potem zaczyna się ciemno-brązowa ziemia i kępki trawy. Aż do brzegu i pomosty na środku. Potem przeniosłam wzrok na horyzont. Las i małe górki, a wśród nich mała chatka. Wyglądała na opuszczoną, przez co dodawała klimatu. Teraz byłam pewna- zostaję tu do wieczora. W tedy widok będzie jeszcze piękniejszy. 
Wcale nie czekałam na odpowiedź. A raczej się jej nie spodziewałam. Za to ujrzałam idealne ujęcie Daniela na tym cudownym tle. Chłopak uniósł głowę lekko do góry, a ręce rozprostował za sobą. Miałam jeden aparat cyfrowy, ale nie wzięłam go...Dla tego też sięgnęłam po telefon i ułożyłam się na drewnianej desce. Położyłam na niej telefon i cyknęłam na prawdę fajne zdjęcie. 
- Co robisz?- Jego zmieszana twarz była zwrócona w moim kierunku. Znów zrobiłam zdjęcie.
- Nie ruszaj się!- Zmarszczyłam brwi, chcąc uchwycić idealny moment. Gdy takowy się nadarzył, znów kliknęłam kółko na wyświetlaczu. Zadowolona z siebie, zaczęłam je oglądać. Może zostanę fotografem? 
Poczułam drgania, aż po chwili mój "model" usiadł tuż obok. Zaczęłam trochę przerabiać ujęcia, poprawiając kolory, trochę rozmycia tu i tam, trochę czarno-białego tła itd. Gdy uznałam, że moja robota jest skończona, znów zadałam pytanie.
- To..czemu zmieniłeś zdanie i mnie przywiozłeś?- Po tym, wstałam,zostawiając telefon i zaczęłam podchodzić do końca. Usiadłam i podkuliłam kolana, obejmując je ramionami. Nie patrzyłam w dół, a w górę. Mimo dosyć wczesnej pory, tutaj było ciemniej. Jedynie przedzierający się  przez chmury promień słońca, świecił prosto na mnie, przez co przyjemne ciepło ogarnęło moje ciało.

<Daniel?>

Od Daniela cd. Kayline

Prośba dziewczyny była nie na miejscu... a raczej nie w odpowiednim momencie. Musiałem przemyśleć parę spraw, ale ona mi na tonie pozwoliła. Miałbym ją podwieźć? Nie zgodziłem się na to, dopiero gdy poszła sobie na przystanek, zacząłem się zastanawiać nad tym. Nie mam samochodu, ale mam motor. Moją ukochaną maszynę, której dawno nie ruszałem. Dlaczego? Bo nie było takiej potrzeby. Teraz ciągle chodziłem piechotą, bo zależało mi tylko na pożywieniu się, a nie na przejażdżce. Ale może lepiej w końcu jej użyć? Może ma coś z hamulcami, albo silnik jest do wymiany? W to wszystko bardzo wątpiłem, ciekawsze było to, czy dalej potrafiłem na niej jeździć. Ale dlaczego nie?
Kilka minut po tym jak ona zniknęła, ja wyszedłem z budynku i skierowałem się na tyły. Zdjąłem szarobrązową szmatę z pojazdu i jej się przyjrzałem.
- Jedziemy na wycieczkę - powiedziałem, po czym nałożyłem kask na głowę. Jak zawsze drugi miałem w zapasie pod siedzeniem, także nie musiałem się o nic martwić. Ale teraz pytanie, czy chciałbym ją podwieźć? Hm... Znałem to miejsce i drogę, ale co bym z tego miał? Hm... Dobre pytanie...
Wsiadłem na motor i odpaliłem, zakładając wpierw na głowę czarny kask. Usłyszałem warkot silnika, po czym z piskiem opon ruszyłem na ulicę. Na początku jechałem spokojnie, aby sprawdzić, czy wszystko działa. Zatrzymałem się przy przystanku, na którym siedziała białowłosa. Gdy mnie zobaczyła, ogromnie się zdziwiła. Wstałem i wyjąłem drugi kask, rzucając jej jeden. Kazałem jej go nałożyć. Wróciłem na motor.
- Ale... - chciała coś powiedzieć, ale jej nie pozwoliłem.
- Powiedziałem, że nie mam samochodu - prychnąłem zirytowany, że jeszcze chcę nad tym dyskutować. - Nie marudź, tylko wsiadaj, za nim się rozmyśle - rozkazałem. Dziewczyna posłusznie wykonała to polecenie. Objęła mnie i trzymała kilkucentymetrowy odstęp. Dopiero gdy wcisnąłem gaz i ruszyłem jak szalony, dziewczyna automatycznie się do mnie przysunęłam, tuląc się we mnie. Dziwnie się czułem, ale byłem całkowicie skupiony na jeździe. Jechałem szybko, wiec całą swoją uwagę skoncentrowałem na drodze, aby nie pomylić zakrętów i aby nie wywołać żadnego wypadku.
Po paru minutach byliśmy już na miejscu.
- Dlaczego zmieniłeś zdanie? - zawiesiłem kask na kierownicy. Dziewczyna oddała mi swój i stanęła na przeciwko mnie.
Była taka mała...
- Lubię zaskakiwać ludzi i dawno nie jeździłem na motorze. A do tego czasem przydałoby się odwiedzić znajome miejsca - wytłumaczyłem jej i ruszyłem w stronę brzegu. Białowłosa od razu do mnie dołączyła.
- Często tu byłeś? - zapytała. Schowałem ręce do kieszeni.
- Dlaczego chciałaś tu przyjechać? - zignorowałem jej pytanie narzucając tym samym swoje.

<Kayline?>

Od Kayline CD. Daniela

Już wyszłam i miałam zamiar uciec stąd jak najdalej. Widok ludzi zaczął budzić we mnie niesmak... Miałam ochotę powystrzelać wszystkich z shotgun'a. No i...o co wczoraj chodziło? To pytanie było tak trudne, że nie umiałam sobie na nie odpowiedzieć. Idąc, wpatrywałam się we własne buty. Jednak zobaczyłam rozmyty cień, przez co uniosłam wzrok do góry. Wysoki chłopak patrzył na mnie, a ja na niego. Miałam ochotę go po prostu minąć, bez słowa, jednak zatrzymałam się obok niego, jednocześnie chcąc uniknąć jego wzroku. Moje usta otworzyły się, by coś powiedzieć, ale on mnie wyprzedził.
-Jeśli chcesz pogadać o wczorajszym, to moja odpowiedź brzmi "nie".
- Czemu od razu zakładasz że chciałam o to spytać? - prychnęłam. W sumie, nie wiem co chciałam powiedzieć. Może o tamto, a może po prostu się przywitać?
Ten, wzruszył ramionami- Bo tylko tego mogłem się spodziewać.
- A, dzięki!Czyli nie mogę się po prostu przywitać?- Wyrzuciłam ręce w powietrze i zaczęłam iść przed siebie.Teraz to on chciał coś powiedzieć, ale nie miałam ochoty już w ogóle się odzywać. Machnęłam niedbale ręką i szybko się stamtąd uwinęłam, by zdążyć na zamówioną przez mnie wcześniej taksówkę. Zostawiłam go już całkiem w tyle, więc nieco zwolniłam. W umówionym miejscu nikogo nie było...od 10 minut. Czekałam i czekałam i nic. Całkiem zdenerwowana, zaczęłam chodzić w kółko, zaciskając pięści. Autobusem musiałabym jechać ponad godzinę, auta nie mam, motor w naprawie...Co ja mam zrobić? Pójście na stopa jakoś mi nie podchodziło, a piechota to już w ogóle szaleństwo.
Chciałam już zrezygnować i wrócić do pokoju, jednak wpadła mi do głowy jedna myśl. Pewnie nie wypali, ale warto spróbować.
Widząc moją szansę, podeszłam do drzewa na którym On się opierał.
- Mam prośbę.- Stanęłam przed nim.
- Nie bardzo mnie to interesuje.- rzucił szybko, chcąc odejść. Ale zatrzymałam go, blokując mu drogę.
- Proszę...I tak nie masz co robić, więc co ci szkodzi? Poza tym, to nie zajmie długo. Obiecuję.- Niemal podskoczyłam, chcąc wyrazić swoją niecierpliwość.
- O co dokładnie chodzi?- Skrzyżował ręce i wrócił do swojej wcześniejszej pozycji. Przemyślałam to, co chcę powiedzieć.
- No...chcę pojechać w to miejsce.- Wyjęłam telefon i pokazałam mu mapę, z zaznaczonym jeziorem. Jego wzrok i kiwnięcie głową wskazywały na to, że wie gdzie to jest. Może nawet zna to miejsce?- Zamówiłam taksówkę, ale nie przyjechała, a autobusem jechałabym długo.
- I co? Ja mam cię podwieźć? Nie mam auta, sorry.- Uśmiechnął się sztucznie i wyminął mnie jednym, zwinnym posunięciem.
- No Daniel, no!- Krzyknęłam za nim.- Proooooszę!- Uśmiechnęłam się, starając się jakoś na niego wpłynąć. Jednak wiedziałam, że go nie przekonam. Odpuściłam, siadając bezwładnie na ławce obok. Może ten autobus o nie taki zły pomysł?

<Daniel?>


Od Daniela cd. Kayline

Gdy tylko dziewczyna wyszła z mojego pokoju, żądza jeszcze bardziej mną zawładnęła. Nie czekając ani chwili dłużej wyszedłem z budynku przez okno. Musiałem się pożywić, bo inaczej wyważę drzwi do jej pokoju, rzucą się na nią i bez opanowania ją zabije. Nie, żeby mi na niej zależało, ale nie krzywdzę kobiet, ani nikogo z uczelni. Nie mogę, to moje święte zasady.
Nie poczułem żadnego bólu przy lądowaniu na twardej ziemi. Wyprostowałem się i rozejrzałem. Szukałem zdobyczy. Trafiłem na mężczyznę po około trzydziestce. Był ogromny, dwa metry, masa ciała i mięśnie. Był świetny.
~~~
Otworzyłem oczy słysząc budzik. Znowu go zapomniałem wyłączyć na weekend, także rzuciłem telefonem o ścianę. Oczywiście zamiast rozwalić komórkę i uciszyć dzwonek, odpadł tynk na ścianie. Nałożyłem poduszkę na głowę chcąc zagłuszyć ten cholerny dźwięk, ale on wygrał. Byłem zmuszony wstać i go wyłączyć. Odłożyłem telefon-cegłę na miejsce i poszedłem do łazienki. Gdy spojrzałem w lustro, wręcz się przeraziłem. Miałem śpiochy w oczach, ogromne wory pod oczami, włosy były gorsze niż w nieładzie. Opłukałem twarz wodą i... wróciłem do snu.

Stawiam kolejne łapy na mokrym jeszcze śniegu, który przylepia się do moich łap, przez co moja podroż jest utrudniona. Jest mi coraz ciężej, a śnieżyca postanawia nie ustawać. Idę pod wiatr czując, jak każdy płatek śniegu wchodzi pod moje futro, mrożąc mnie żywcem. Jednak idę dalej, byle by się nie zatrzymać, a gorzej, żeby nie zawrócić. Muszę iść przed siebie. Po chwili widzę światło. Ale nie światło takie, które widzą umierający. To bardziej... pociąg! Za nim dźwięk lokomotywy przedrze się wpierw przez śnieg, a następnie moje uszy, zeskakuję z torów, na jakich stałam. Gdy maszyna przejeżdża obok mnie, tracę równowagę przez wicher stworzony przez nią. Pędził jak oszalała, a ja trafiłam na śliski śnieg. Nie mam kiedy wbić pazurów w lód, gdyż za nim się obejrzę, zaczynam się toczyć, niczym mała biała kulka śniegu z górki. Świat wiruję. Nie mogę się zatrzymać, aż w końcu na mojej drodze stoi drzewo. A dalej las. Nie mam szans się zatrzymać, więc czekam na zderzenie. 

I wracam do rzeczywistości jako zwykły Arumianin, a nie czworonożne zwierzę o nazwie wilk. Podnoszą głowę do góry i się rozglądam. Byłem w swoim pokoju, tak więc nie rozumiałem, dlaczego dziwnie się czułem. Miałem tak zwany niepokój. Ale przed czym? Długo nad nie myślałem. Zrobiłem sobie kawę i dwa tosty. Ogarnąłem w łazience i tym razem wyglądałem o wiele lepiej niż wcześniej. Ubrałem się w czarne jeansy i czarną bluzę z kapturem. Po najedzeniu się wyszedłem z pokoju, zamykając go na klucz, a następnie idąc w stronę wyjścia z budynku. Miałem ochotę się przejść. Niestety po drodze natknąłem się na dziewczynę.
- Jeśli chcesz gadać o wczorajszym, to moja odpowiedź brzmi "nie" - powiedziałem pierwszy, bo widziałem, że już otwierała usta, aby zacząć pierwsza.

<Kayline? Wybacz, że czekałaś>

Od Devona do Ivy

- Proszę pana - rozpoczynam wypowiedź miłym akcentem, nie chcąc wyjść jednak na totalnego kretyna przestaję po tych dwóch słowach - mamy dziś sobotę. Zdaje się, iż w soboty oraz niedziele wolno nam opuścić teren - to właśnie zamierzamy zrobić. - mieszanka kwaśnej, zaskoczonej ale i rozbawionej miny nauczyciela detonuje mnie od środka. Mam ochotę parsknąć głośnym śmiechem, skutecznie jednak powstrzymuję napad i dodaję. - Będziemy grzeczni. Nikt nie musi nas pilnować - w tym momencie również Ivy rozumie o co mi chodziło. Dusząca się śmiechem dziewczyna za moimi plecami nie pomaga w negocjacjach, które tak czy owak wygrywam. Po pożegnaniu się ruszamy (obdarzeni w szerokie uśmiechy i dziwne skojarzenia) w stronę parkingu za głównym budynkiem akademii. Tak jak to załatwiłem - czarny, terenowy model auta marki BMW czeka na nas grzecznie zaparkowany w cieniu. Podchodzę do niego, zauważając przy tym brak dziewczyny obok.
- Chyba oszalałeś - śmieje się przez łzy w oczach, nadal stojąc w miejscu i tasując wzrokiem wóz.
- Jak najbardziej nie - rzucam z szelmowskim uśmiechem, szeleszcząc kluczami schowanymi w kieszeni. - Jak już jechać - to z klasą - dodaję otwierając tylne drzwi samochodu i pakując tam swoją torbę z rzeczami. Odbieram również bagaż Ivy, po czym otwieram dla niej drzwi i czekam aż wsiądzie do środka.
- Masz prawo jazdy? - pyta niepewnie wsiadając do środka, na co prycham z pogardą i również zajmuję swoje miejsce. Pierwszym ruchem jest włożenie kluczy do stacyjki oraz wybranie odpowiedniej muzyki. Kiedy gładko odpalam silnik stacja zmienia się. A raczej zmienia ją dziewczyna. Toczymy walkę o muzykę przez kilka minut, aż nie dochodzimy do kompromisu. W taki oto sposób zaczyna się trzygodzinna podróż do jej celu. Musi się jej spodobać, na pewno się spodoba.
***
Pewien mały incydent na drodze pojawia się pośrodku jakiegoś cholernego zadupia bez grosza przy tyłku - no nieźle. Miejscowy mechanik - o tyle łaskawy - pożyczył nam nieco benzyny, abyśmy mieli szansę dojechać do najbliższej stacji benzynowej, gdzie wypełniliśmy bak do pełna (a i Ivy miała przy tym nieco zabawy). Kiedy zorientowałem się o braku pieniędzy zagadnąłem o to dziewczynę, lecz ta również nic ze sobą nie wzięła. I tak, przechadzając się pomiędzy sklepowymi półkami, zapełnionymi przeróżnymi specyfikami w oczy wpada mi banknot leżący na ziemi, wsunięty za nogę jednej z szafek. Kiedy się po niego schylam, okazuje się iż banknotów jest więcej. Udaje nam się zapłacić, dokupić prowiantu (obrabować sklep z jedzenia) i ponownie ruszyć w drogę.. słuchając muzyki country, znienawidzonej przeze mnie jak i Ivy. Właściwie oboje znienawidziliśmy ją dzisiaj. Każdy o zdrowym rozsądku miał by to samo, jeśli musiałby słuchać tego samego przez tyle czasu, ile robiliśmy my tego dnia.
***
Leśny trakt prowadzący wprost do mej hacjendy otoczony jest przez gęsty las, w którym jak i wszędzie dookoła drzewa gubią liście. Każdy z nich jest inny pod względem kształtu i koloru. Na zewnątrz powiewa lekki choć ciepły wiatr, nietypowy dla jesieni. Ivy bacznie ogląda okolicę przez okno, a spokojna nuta lecąca z radia dodaje wyjątkowego klimatu. Poruszamy się powoli, jakby mając dużo czasu w zanadrzu, co poniekąd może być prawdą. W końcu wjeżdżamy na dużą połać pustego terenu, zapełnionego jedynie drewnianymi ogrodzeniami dla zwierząt, których na razie tu brak. Dookoła tego wszystkiego oczywiście sterczą drzewa, tworząc mur z dużych pni oraz parasol z gałęzi. Następnie droga zwęża się i rozchodzi się w dwie strony. Staję na moment, zerkając na dziewczynę.
- Trasa widokowa czy szybko do domu? - pytam ją, na co otrzymuję obojętne spojrzenie. Wybieram trasę widokową, w zasadzie samemu chcąc przypomnieć sobie piękno tego miejsca. W przeszłości udało mi się spędzić tu kilka dni oraz nocy, teraz jednak tęskno mi za tą okolicą i żałuję, że nie było mnie tu częściej. Skręcamy na lewo i już po chwili wyjeżdżamy na spore wzniesienie. Droga jest stroma i uboga w roślinność, jednakże widok na stare zamczysko zapiera dech w piersi. Wychodzę z auta i opieram się o maskę, obserwując mury dawnej siedziby królów majaczącej w oddali. Najwyższa wieża styka się z błękitnym niebem, reszta zaś otoczona jest przez kolorowy las. Jasne promienie słońca prześwitują pomiędzy ubytkami w zamku, oświetlając naszą trasę. Dołącza do mnie dziewczyna, również bez słowa na ustach. Tego widoku nie da się opisać czy pokazać na zdjęciu, to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Wznawiając podróż miejsce zbiera pochwały od dziewczyny, zaś ja słucham ich tylko i potakuję głową. Wkrótce zza gęstwiny lasu wyłania się niewielki, acz przytulnie wyglądający domek stworzony z jasnego drewna. Niewielki ganek przed wejściem i ławka, na której spędzałem godziny oglądając wschody i zachody słońca jak i pełnie księżyca przywraca miłe wspomnienia. Wysypany żwirem podjazd chrupie pod naciskiem opon, dopóki te nie zatrzymują się za domem. Jezioro sięgające samego lasu rozpoczyna się kilkanaście metrów za naszym tymczasowym lokum, z którego to wychodzi niewielka ścieżka aż pod samo molo. Prowadzi ono na środek spokojnie stojącego jeziora, odbijającego błękitne niebo tak dokładnie, iż stojąc pośrodku byłbyś pewien, że wisisz w powietrzu. Zabieram nasze rzeczy i wchodzę do domu. Od razu przynoszę z dworu trochę drewna na rozpałkę w kominku stojącym na środku salonu. W lodówce znajduję jedynie światło, więc zapełniam ją szybko przedmiotami zakupionymi na stacji benzynowej. Zmęczony podróżą przysiadam na kanapie przysłuchując się trzaskom spalanego drzewa i przyglądając się tańczącym płomieniom ognia. To będzie jeden z tych weekendów, którego potem będę tak bardzo żałował. Tak bardzo żałował, że już przeminął i nigdy się nie powtórzy.

Ivy? Jeden dom - jedno łóżko - zapowiada się ciekawie ;D

niedziela, 30 października 2016

Od Ivy cd. Devona

Kiedy przestrzeń zaciska się, kleszcząc w sobie twój oddech, a ty nie wiesz co zrobić, gdzie postawić następny krok, gdy miliony pytań i możliwości zawładnie twoim umysłem –uciekaj. Uciekaj, bo to jedyne prawidłowe wyjście. Nie patrz za siebie, nie myśl, bo i tak nie zmieni to sytuacji w jakiej się znajdujesz.

Mijając kolejne drzewa błyszczące złotymi kolorami jesieni pozwalałam, by płynąca w moich uszach muzyka zagłuszyła myśli kłębiące się w głowie do czasu, gdy przede mną wyrósł znajomy chłopak. Kiedy go zobaczyłam w rękach poczułam drażniące mrowienie, a miejsce na skroni zaczęło piec z bólu. Nie miałam siły się odezwać, każde mrugnięcie wydawało się zabierać ostatnie resztki energii. Jedyny pomysł, jaki wpadł mi do głowy –najgłupszy jaki kiedykolwiek miałam – to było przyklejenie się do umięśnionego torsu Devona. Byłam pewna, że mnie odepchnie, zacznie krzyczeć, że złamałam żelazną zasadę, odwróci się na pięcie i pójdzie w swoją stronę. Czekałam na to, przygotowując się na odrzut do tyłu. On jednak objął mnie ramionami i pozwolił zastygnąć w tej pozycji i wsłuchać się w równy rytm jego serca. Po pewnym czasie, kiedy chłopak obiecał… to i owo, chwycił mnie pod ramię i dostosowując swój krok do mojego zaprowadził powoli do pokoju. Nie wiem kiedy przestałam płakać. Nie wiem którędy wróciliśmy, nie pamiętam jak znalazłam się w moim łóżku…

***
Kiedy się obudziłam, byłam zdziwiona widząc Devona śpiącego na podłodze, przykrytego jedynie kocem z wykrzywioną przez sen miną. Odgarnęłam kołdrę i wyszłam z łóżka. Ręce wciąż mi się trzęsły, więc twardo wbiłam paznokcie w udo. Palący ból sprawił, że syknęłam. Spojrzałam szybko na mojego śpiącego kolegę, który na szczęście się nie obudził. Na palcach przeszłam do łazienki, żeby wziąć prysznic i doprowadzić się do jakiegoś, znośnego stanu. Gdy wychodzę z niej pocierając mokre włosy ręcznikiem, widzę Devona już przebranego i ogólnie wyglądającego lepiej niż ja, który stoi przy blacie kuchennym i parzy sobie aromatyczną kawę.

-Nie przypominam sobie, żebym miała na stanie to obrzydlistwo. –mówię zachrypniętym i zbyt cichym jak na mnie głosem z obojętnym wyrazem twarzy. 
-Tak, wiem. –mówi zatrzymując na chwilę okrężne ruchy, które mają za zadanie szybsze rozpuszczenie proszku, nie patrząc na mnie. Jednak po chwili je wznawia. W końcu podchodzi do mnie i wręcza kubek. –Wypij. –widząc mój niewyraźny wyraz twarzy dodaje –Postawi cię na nogi. – i uśmiecha się do mnie niepewnie, co przekonuje mnie do wzięcia małego łyku.
-Fuj. Pijesz to na co dzień?
-Zdarza się. –odparł beznamiętnie i wzruszył ramionami –Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. –powiedział, po czym wstał i wyszedł z mojego pokoju oglądając się ostatni raz przez ramię. W przerwach między łykami kawy pakowałam do małej sportowej torby kilka ubrań, szczoteczkę do zębów i kosmetyki do higieny osobistej–bo nie wiedziałam na jak długo pojedziemy- trochę jedzenia i aparat. Zero makijażu. Zero technologii. Chwila wytchnienia dobrze mi zrobi. Wylewam resztkę kawy do zlewu, bo nie jestem w stanie już jej dopić i siadam na krześle przy kuchennym stole. Nie wiem co robić. Po prostu siedzę i gapię się na czarny zegar ścienny i przesuwające się leniwie po jego tarczy wskazówki, kiedy do oczu znów zaczynają mi się cisnąć łzy. Tato…Tato przepraszam, że jestem inna. Przepraszam, że nie mogę być przy tobie. Wieki trwa kiedy, do moich uszu dociera ciche pukanie. Obracam delikatnie głowę i napotykam wzrok Devona. 
-Gotowa? –pyta jakby weselszy. Uśmiecham się nieśmiało.
-Tak… chyba tak.
-Wyglądasz jakoś… inaczej. –mówi przyglądając mi się bardziej, niż to konieczne. Jednak uważam, że to miłe, że w ogóle zauważył.
-Sto procent natural. –rzucam po czym wychodzę z torbą na korytarz. Devon prycha z rozbawieniem.
-Powiedziała dziewczyna z białymi włosami. -I tu nie sposób się nie roześmiać. Uwagi i komentarze mojego przyjaciela, zazwyczaj celnie opisują rzeczywistość i jej cały komizm. Choć nie zawsze jest to efekt zamierzony. Tak sądzę. Wychodzimy z akademika, gdy w głowie pojawia mi się pytanie. Dosyć ważne.
-Devon, gdzie my w ogóle jedziemy? I czym? 
-Bo widzisz… mam… -niestety nie kończy myśli, ponieważ przerywa mu głos pana Samstela:
-Ivy? Devon? Gdzie wy się wybieracie? Lekcje już trwają. 
To właśnie jest sytuacja, bardziej na logiczne myślenie. Trzeba rozważyć wszystkie opcje i wykorzystać słabości nauczyciela. Próbuję usilnie wymyślić jakąś szybką, prawdopodobną wymówkę, kiedy odzywa się Devon. I jego wypowiedź mnie bardzo zaskakuje.

Devon? Przepraszam, pisałam do późna… dlatego jest to takie, jakie jest. ;x

Od Devona do laurenca

Powlokłem nogami kilka kroków, po czym zboczyłem ze ścieżki wgłąb ciemniejącego lasu. Towarzysz imieniem Leurence nie przewidział moich planów co - szczerze - bardzo mnie uradowało. Zawędrowałem w  przód kilka kroków, po czym zwróciłem się w stronę w której kierunku jeszcze chwilę temu kroczyłem. Znów ogarnęło mnie przyjemne poczucie samotności, w którym od niedawna tak się miłuję. Ponownie natrafiając na tą samą ścieżkę słyszę głośny krzyk. Kolega Laurence chyba nie jest zadowolony z samotności. Pełen gniewu okrzyk mojego imienia obchodzi mnie tyle co dzisiejszy śnieg, który swoją drogą tak wcześnie padać nie powinien. W przeciągu kolejnego kwadransa chmury pociemniały o kolejne trzy tony, a nieoczekiwany deszcz otulił całą okolicę w przeciągu kilku mil. Nie było co próbować nie zmoknąć. Z doświadczenia wiem, że w taką pogodę nie da się nie zmoknąć. Krokiem wypełnionym nonszalancją napawam się okolicznościami przyrody. Wysoka górka, na której aktualnie znajduję się okazuje się idealnym punktem widokowym na duży skrawek lasu, pośród którego wyłania się akademia. Do deszczu dochodzi silny wiatr, targając koronami drzew w każdym możliwym kierunku. Tak samo jak moimi włosami. Wracam na teren akademii już po ciemku, będąc przemoczonym do suchej nitki, z lekkim bólem gardła oraz nieustającym katarem. Odnajdując drogę do budynku z pokojami natykam się również na czyjąś sylwetkę. Wysoka postać błądzi w ciemnościach, próbując jednak przy tym zachować pozory. Bez większego zainteresowania udaję się do swoich czterech ścian, gdzie spędzam resztę nocy. Poranek - choć ciepły - nadal niesie ze sobą ciągłe opady deszczu oraz silne porywy wiatru. Cały poranek przyglądam się jak uczniowie akademii biegają w jej kierunku próbując nie zmoknąć. Wychodzi na to, że nikomu się nie udaje. Kiedy godzina wskazuje za piętnaście dziewiątą zbieram się ze swojego lokum aby udać się na codzienne zajęcia. Idzie mi szybko, łatwo i sprawnie, toteż jestem na szkolnym korytarzu już za dziesięć dziewiąta całkiem suchy. Czekam pod jednym z okien cały czas obserwując pogodę, kiedy coś szarpie mnie za ramię. Natychmiastowo znikam z miejsca, pojawiając się z drugiej strony korytarza. Rozwścieczony wzrok chłopaka dobija się do mnie z każdej strony. Moim zadaniem jest obecnie zachowanie stoickiego spokoju, co jest ciężkie z powodów mojej małej fobii. Podchodzi do mnie i kolejny raz wyciąga dłoń w moim kierunku. Chciał się przywitać czy też dać mi w twarz - interesujące, jednak nie było dane żadnemu z nas tego sprawdzić bo kolejny raz znalazłem się za jego plecami.
- Devon -zaakcentował głośno moje imię, mając jednocześnie zaciśniętą szczękę z wściekłości - chodź no tu, nie uciekaj jak panienka. Boisz się? - ganiamy się po korytarzu niczym kotek i myszka, całym szczęściem na razie wygrywa mysz. - Nie lubię kiedy ktoś mnie wystawia - dodaje już ciszej, kiedy w końcu udaje mu się chwycić mnie za bluzę. Stoi cholernie blisko i ma jeszcze czelność mnie dotykać. Stawiam kroki do tyłu do czasu, aż nie napotykam ściany. Laurence idzie za mną, nie wypuszczając z objęć swojej zwierzyny. Zaciskam usta w wąską linijkę, nadal powstrzymując się od tego, co mogło by się stać, gdybym tego nie robił. Pałające furią oczy i ogniki w samych źrenicach chłopaka gasną w jednej chwili, kiedy głośny krzyk dobiegający z drugiej strony korytarza uderza w nasze uszy. Zostaję uwolniony, a Laurence odsuwa się ode mnie kilka kroków. Główny nauczyciel, no to chłopak wpadł.
- Co to ma znaczyć, panie Bentley? - ostre niczym brzytwa słowa tną Laurenca zmuszonego teraz do pokory pomimo swoich emocji. Cisza wyraźnie nie jest dobrą odpowiedzią dla pana Lancowskiego, toteż zwraca się do mnie - Może pan Bostick mnie oświeci - kiwam przecząco głową. Nie jestem typem kabla. - Nie? Zatem będzie pan musiał sam się tłumaczyć - kolejny raz wwierca swoim spojrzeniem chłopaka w ścianę. - Natychmiast, ze mną - wskazuje ręką dobrze znany mi kierunek tak zwanego gniazda smoków, czyli inaczej pokoju nauczycieli połączonego ze swoistym dywanikiem dyrektora. Dobrze znanego mi przez częste zmiany grafików, po które wiecznie trzeba się tam fatygować samemu. - A pan niech wraca na zajęcia - w całym tym zamieszaniu nie usłyszałem nawet dzwonka ogłaszającego rozpoczęcie lekcji. Kiwam potakująco głową i zmierzam do klasy.
- Jeszcze się spotkamy - dostaję na odchodne od chłopaka. Już się nie mogę doczekać, przebiega mi przez myśl.

Laurence? Proszę tylko bez żadnego mordobicia ;d

Od Laurence'go C.D Devona

W głowie ludzi czasem pojawia się myśli... Wniosek, nic szczególnego zwykły, cichutki głosik, który większość z nas z reguły ignoruje. Puste słowa, które mówią nam, że życie trzeba zmienić, że nie wszystko powinno być takim jak jest teraz. Ta jedna myśl potrafi zawrócić nam w głowie, odmienić nasze życie bez względu na to czy jej posłuchaliśmy...
Czasem jest naszym ratunkiem...
Bywa zatraceniem... 
Odkrywanie tej formy przynależności do świata jest jak stąpanie po cienkim lodzie, nie wiadomo kiedy pęknie by zabić w nas wszystkie idee, plany, marzenia by zniszczyć nasze człowieczeństwo i doprowadzić naszą psychikę na skraj urwiska...
Pytanie tylko czy damy radę się cofnąć?
Czy może bezwładnie rzucimy się w jego przepaść?
Czy w ogóle wejdziemy na tą kruchą przestrzeń?

Biegłem, tak szybko jak tylko pozwalał mi na to mój organizm gnałem przez nieprzemierzone przez nikogo lasy, poznawałem nowe ścieżki między drzewami, których nie odkryła jeszcze żadna ludzka noga.
Teraz naprawdę chciałem się zgubić... Bo kto mnie odnajdzie, jeśli ja sam tego nie zrobię? Gdybym mógł zakopać się pod ziemię, może właśnie popijałbym herbatę z glizdami siedząc na samym jądrze ziemi. Z każdym krokiem mój oddech stawał się szybszy, serce waliło jeszcze mocniej, a mózg pracował na najwyższych obrotach.
Bo przecież musiałem uważać, żeby nie przywalić w drzewo.
Dobiegając do sporych rozmiarów góry, wbiegłem na jej szczyt. Ze spokojem rozejrzałem się dookoła szukając dalszej drogi ucieczki. Raczej jakiegokolwiek pomysłu na nią bo dłuższy bieg pewnie kompletnie mnie wykończy. Zeskoczyłem z sporych rozmiarów drewnianego pnia, próbując gwałtownie złapać równowagę, w efekcie czego potknąłem się o nieproszoną gałąź i robiąc trzy przewroty w przód wylądowałem w krzakach, które dotkliwie zraniły moje ubrania, drapiąc ciało i twarz.
- Kurwa - zakląłem mocno przeciągając literę "a", tak. Zdecydowanie powinienem ochłonąć. To nic takiego po prostu pięciu napakowanych kolesi chce mojej śmierci lub kasy, której też nie mam.
Dam radę...
Z nadzieją, która zaatakowała moje myśli, przejechałem dłonią po włosach wolną ręką otrzepując brudne i tak ubrania. Szkoda, że do pozytywnych wniosków doszedłem teraz, kiedy kompletnie nie znałem drogi powrotnej.
Chyba tylko cud uratuje mnie z tego gówna.
Jednak tak jest zawsze kiedy człowiek gubi się w racjonalnym myśleniu. Przysiadłem na ziemi wsłuchując się w otaczającą przyrodę tak, jakbym to właśnie w szumie liści doszukiwał się odpowiedzi na zadane mi pytanie. Mimo to, dźwiękowi ocierających się o siebie nawzajem koron drzew towarzyszyło coś jeszcze... Kroki,. Z początku szybkie, dające wrażenie, że zaraz minie mnie bez słowa, a ja nawet nie zauważę towarzyszącej mi osoby. Po chwili jednak ustały. Kątem oka dostrzegłem postać, podobną do chłopaka, który wczoraj obserwował moją kłótnię z byłym już przyjacielem...
To na pewno on
Z przyklejonym do twarzy uśmiechem odwróciłem się do swojego towarzysza i zachowując pozory sztucznej uprzejmości wbiłem wzrok prosto w jego oczy.
- Wierzysz w przeznaczenie? - spytałem chłopaka unosząc kąciki ust nieco wyżej, ten w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami patrząc na mnie tak jakby ze strachem? Niepokojem?
Poniekąd rozumiałem jego w gruncie rzeczy uzasadnione odczucia. Stał przed nim wysoki, chudy chłopak, konający ze zmęczenia i podrapany jakby właśnie go pobito i wypytywał o przeznaczenie.
Musiałem wyglądać komicznie.
-Ja też nie - wzruszyłem ramionami - To bajka, którą wciska się naiwnym nieudacznikom, nie potrafią ogarnąć swojego życia sami więc zwalają to na działanie boskie. Zaś Ci, którzy tego zapisanego w gwiazdach szczęścia doświadczają - przerwałem teatralnym westchnieniem - To po prostu debile z fartem - zamrugałem kilkakrotnie skupiając się na reakcję chłopaka wobec moich słów. Stał taki... Niby niewzruszony, poniekąd obojętny. Jak gdyby myślał, że jego brak zainteresowania w ogóle mnie obchodził. - Zapomniałbym o manierach - uśmiechnąłem się z wypisanym na twarzy cynizmem. - Mam na imię Laurence, właśnie poznałeś najbardziej zakochanego w sobie dupka, grzeszącego gracją i elokwencją - swoją ostatnią wypowiedź dopisałem do wyrazu jego twarzy.
Zawsze śmiałem się z tego dziwnego zjawiska... Bo gdyby podążać za tropem i bawić się w przeciwieństwo swego towarzysza, ten zawsze robił naprawdę rozbrajającą minę - Ty jednak na takiego nie wyglądasz, więc... - urwałem, wątpiąc by odebrał to na tyle złośliwie, na ile faktycznie powinien.
- Devon - odpowiedział mi przyjemny dla ucha głos.
- W takim razie, Devonie, wiesz może jak mam się stąd dostać do Akademii Paresscot?
- Właśnie stamtąd wracam - wypalił, a jego oczy rozbłysły jakby właśnie zdradził mi swój najważniejszy sekret. - Bosko, mam nadzieję, że jesteś w stanie zmienić swoje plany, bo ja muszę dotrzeć tam teraz, a z tego co pamiętam, droga jest długa... - dodałem i ruszyłem za chłopakiem, słysząc jak ten po  chwili wahania rusza za mną.
Devon...
To imię może mi się jeszcze przydać.

Devon?
Ja się poddaję.

Od Devona do Ivy

Kolejny dzień również postanowiłem spędzić na wagarach. Tym bardziej, iż był to piątek, weekendu początek. Potrzebowałem rozrywki, którą załatwiłem sobie przy okazji wczorajszego wyjazdu. Były to mianowicie trzy nowiusieńkie gry dla mojej ukochanej (konsoli). Takim oto sposobem przesiedziałem cały ranek oraz przedpołudnie na grze, totalnie i bez reszty wciągając się w jej fabułę. Małym szczegółem okazało się to, iż tego samego dnia już ją przeszedłem. W późniejszym czasie obaliłem internet swoją genialną teorią o innych, możliwych zakończeniach tejże gry, po czym postanowiłem wyjść trochę na świeże powietrze. Okazało się to sporym błędem, o czym przekonałem się kiedy zaczepiła mnie pani Hasbrov na dziedzińcu przed akademią. Pytała o moją dzisiejszą oraz wczorajszą nieobecność, tasując mnie wzrokiem. Wytłumaczyłem się chorobą, której oczywiście nie było. Chyba uwierzyła. Nawet nie mając z nią lekcji musiała wiedzieć, ta szkoła jest niesamowita. Wróciłem do swojego spaceru i skierowałem się na zachód, do bocznego wyjścia z akademii. Mało kto o nim wie, toteż nikt nie kręci się w tamtej okolicy. Sprawnie prześlizgam się pomiędzy wąskim przejściem za zewnątrz. Niewielką polanę upatrzoną sobie przez wszelkiego rozdzaju ptactwo okala las szykujący się do zimowego snu, z którego w to miejsce proiwadzi jedynie jedna droga. Udaję się w jej stronę, majac pewność, iż o tej godzinie nikogo tu nie spotkam. I myślę tak przez kolejne pół godziny, kiedy to pogrążony w myślach idąc przed siebie ze wzrokiem wbitym w ziemię słyszę szelst liści oraz trzask łamanych gałęzi, których swoją drogą jest tu pod dostatkiem. Przyrastam do ziemi na kilka niepewnych sekund, aby po nich ujrzeć wyłaniającą się zza zakrętu dziewczynę. Nastolatkę, którą niewątpliwie była Iva. Choć nie wyglądała jak zawsze. Nisko zawieszona głowa, powlekanie nogami po ziemi, słuchawki na uszach z gośno puszczoną muzyką (na tyle głośno, że mogłem ją usłyszeć). Szła tak dalej, dopóki nie stanęła około metr przede mną, spoglądając teraz na czubki moich butów. Powoli uniosła głowę aż nie natrafiła na mój wzrok. A ja na jej. Pozbawione życia, bez tej doskonale znanej mi iskierki oczy nie wyglądały tak samo. Mokre od łez policzki, czerwone obwódki pod oczami oraz rozmazany makijaż - to nie była Ivy którą znam. Nim dokładnie przeanalizowałem sytuację i stwierdziłem, że na sto procent jest to Ivy zdążyliśmy się na wzajem zmierzyć od stóp do głów. Kwaśny wyraz mojej twarzy musiał teraz mało obchodzić dziewczynę, bo ta - pomimo zasad - objęła mnie ponad pasem z dużą siłą i przykleiła głowę do mojego torsu. Nie zamierzała puścić, więc również ją objąłem.
Pierwszy raz od.. pierwszy raz od zawsze zastanawiałem się nad czyimś losem. Co się mogło takiego stać? Na pewno nie chodzi sama po lesie, zalana płaczem z jakiegoś błachego powodu. Myślałem o tym przez te wszystkie minuty, kiedy nasz uścisk nadal się nie rozwiązywał. Wręcz przeciwnie - był coraz głębszy, oddawał coraz więcej uczuć.
- Zabierz mnie stąd -cichy szept dochodzi do moich uszu, zabijając w momencie wszystkie myśli urządzające huczną paradę w moim mózgu.
- Jak najbardziej -odpowiadam, kiedy to dziewczynia nie uwalnia nas z uścisku. - Jutro z samego rana -dodaję zniżonym głosem, próbując nieco uspokoić dziewczynę.

Ivy? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Jak mi odpisujesz to: "Od Ivy cd. Devona" xd

sobota, 29 października 2016

Od Ivy cd. Devona

Jak zwykle wstałam całe piętnaście minut za późno. Kilka sekund więcej i nie zdążylibyśmy na autobus. Ale halo?! Szłam do ludzi c’nie? Trzeba jakoś wyglądać. Przez ten pośpiech nie zdążyłam rano zjeść śniadania, dlatego ucieszyłam się, kiedy Devon zaproponował pójście na śniadanie, bo mój brzuch zaczął wydawać coraz głośniejsze, niekontrolowane odgłosy. Mniej zadowolona byłam, gdy okazało się, że idziemy do punktu z chińskim żarciem. 

Panie i Panowie tak właśnie umiera moja dieta.
Mimo to, jedzenie było wyborne i nawet chyba przestałam żałować tych wagarów, bo –warto wspomnieć – nie poszłam na nie z wielkim entuzjazmem. Po zjedzeniu, kiedy już zapłaciliśmy i staliśmy przed wejściem jadłodajni, a dookoła nas było masa tych czerwonych, azjatyckich lampionów z czarnymi symbolami smoków Devon zapytał:
-To co teraz? –zrobiłam zaskoczoną minę. Spodziewałam się, że słynny Pan Zagadka, Pan Poważny zaplanował cały dzień na mieście. Postarałam się, żeby mój wyraz twarzy wrócił do obojętnego ale nie wiem czy mi wyszło. Musiałam chwilę pomyśleć, zanim w głowie zawitał mi pewien pomysł. Postanowiłam wykorzystać okazję i wstąpić do…
-Cóż… Pewnie Cię nie zdziwi moja decyzja ale proponuję iść na chwilkę do Centrum Handlowego. –widząc jego zniesmaczoną minę dodałam: -Ale tylko na momencik.
Nigdy nie widziałam, żeby Devon się tak… wlókł. Odniosłam wrażenie, że robi to specjalnie. Nie, nie myślałam. Ja to wiedziałam
Po dotarciu do galerii poczułam się przytłoczona. Nie przepadam za łażeniem po sklepach, przymierzaniem wszystkiego dookoła i spędzaniem w tym miejscu dwie trzecie swojego wolnego czasu. Dlatego też weszłam tylko do jednego –mojego ulubionego, tak na marginesie. Inaczej jest, kiedy włóczysz się po korytarzach nie wiedząc co ze sobą zrobić, a inaczej gdy wpadasz do konkretnego sklepu, zabierasz co potrzebujesz i wychodzisz. Tak właśnie zamierzałam zrobić tym razem. Przechadzając się między równo ułożonymi wieszakami z kolorową odzieżą, moim oczom ukazała się wyszukiwana od jakiegoś czasu czarna koszula w cienką, białą kratę. Ideał. Chwyciłam ją i parę leżących nieopodal jasnych jeansów z dziurami na kolanach i czym prędzej pobiegłam do przymierzalni, oglądając się za siebie czy mój towarzysz wciąż gdzieś się tu kręci. Stał w jednym miejscu i przypatrywał mi się z krzywym uśmiechem na twarzy. Kiwam głową w stronę przymierzalni i mówię bezgłośnie tak, żeby mógł wyczytać z moich ruchów warg: Chodź. Chłopak unosi brwi w geście niedowierzania, wzdycha ciężko i z miną skazańca idzie za mną. Droczy się… prawda? Za zasłoną przebieram się w pachnące nowością ubrania i wychodzę do Devona.
-I jak? –pytam i spoglądam na niego ze spuszczoną głową, delikatnie przygryzając dolną wargę. On jednak pokazuje mi wieszak z kruczoczarną bluzą bez kaptura z cienkim, równym, białym napisem Stubborn*. Spojrzałam na niego. Wbijał teraz twardo wzrok w błyszczącą podłogę. Parsknęłam śmiechem i momentalnie zakryłam usta dłonią, żeby to powstrzymać. Popatrzył na mnie z nutą zażenowania i wstydu, a ja nic sobie z tego nie robiąc podbiegłam do niego i z dziecinnym uśmieszkiem zabrałam wieszak z nową miłością. Ta bluza była chyba uszyta specjalnie dla mnie. Nie dość, że określała mnie w jednym, ścisłym słowie to jeszcze leżała idealnie. Wyszłam zza zasłony i popatrzyłam na Devona. Wyraz twarzy miał zdecydowanie obojętny i poważny, jednak zdradziły go oczy. Wyglądały jakby jakiś mały, energiczny ognik tańczył w nich nadając im błysku ekscytacji i zadowolenia. Niemożliwe. Zanotować: Pan Poważny ujawnia kolejne emocje. Wychodzę ze sklepu z ukochaną bluzą, spodniami, koszulą i ciepłym szalikiem w kratę, który równie dobrze mógłby robić za koc. Devon milknie.

***


Wchodząc do pokoju, pierwsze co zrobiłam po rozebraniu się z pierwszej warstwy to było –dosłownie- walnięcie się na łóżko.
-Mój ty skarbie najukochańszy. Wyjdziesz za mnie? –spytałam w poduszkę, mając oczywiście na myśli moje magiczne łóżko. Po wyjściu z galerii, którą opuszczaliśmy równie szybko, co do niej wchodziliśmy postanowiliśmy odwiedzić Starbucks’a, a następnie pójść do kręgielni. Wygrał. Byłam na niego zła, bo nie lubię przegrywać ale z drugiej strony cieszyłam się, że nie potraktował mnie jakbym była ostatnią ciotą, która może podciąć sobie żyły tylko dlatego, że została ograna. Myślę, że mogę zaliczyć ten dzień do zakładki ‘udane’. Naprawdę dobrze się bawiłam.Zobaczymy tylko co powiedzą nauczyciele. Ale teraz nie zawracam sobie tym głowy i odpływam w głęboki, twardy sen.
*Stubborn -uparciuch

<Devon? Żenująca kupa ale wierzę, że wybrniesz c; >

Ivan Petersov

Z deszczu pod rynnę, z pieca na łeb.

Znalezione obrazy dla zapytania lucky blue smith


Imię: Ivan
Nazwisko: Petersov
Wiek: 18 lat
Płeć: mężczyzna
Orientacja: biseksualny
Głos: Ben Howard
Moc: trenuje magię ognia
Pokój: jednoosobowy 2
Aparycja: jest zwykłym nastolatkiem o nienaturalnie białym kolorze włosów, który wprost ubóstwie. Do najwyższych nie należy jednak nie jest typowym kurduplem (175 centymetrów, w gwoli ścisłości). Ma hipnotyzujące spojrzenie, niemal przyciągające, które zniewala i ciężko je wytrzymać co dodaje mu poniekąd uroku i pewnej aury tajemniczości.
Ivan nie ma przypisanych tylko sobie znaków wyjątkowo szczególnych. Poza jego białymi włosami, głębokim spojrzeniem i małym tunelem, można by rzec, że jest niemal przeciętny.
Mimo to w tej szarej, nudnej aurze potrafi odnaleźć swój własny styl, który zaskakuje wszystkich wchodzących z nim w jakikolwiek kontakt. Styl, za którym przepada aktualnie można zaliczyć do tych modnych, najbardziej pożądanych. Co nie zmienia faktu, że patrząc na Ivana zdaje się on być tylko jego. Interesuje się modą, uwielbia szukać nowych rozwiązań, stwarzać z tych pozornie do siebie niepasujących coś, co da się określić mianem współgrających.
Charakter: Ivan to naprawdę sympatyczny chłopak. Niczym się nie przejmuje i wszędzie potrafi odnaleźć jakieś pozytywy. Często idzie na łatwiznę, szuka najprostszej drogi ucieczki, co świadczy o tym , że naprawdę nie lubi się przemęczać. Jest wymagający jeśli chodzi o dobór przyjaciół, nie przepada za osobami, które choćby w najmniejszym stopniu nie zajmują się lub interesują tym czym on, poza tym nienawidzi jak ktoś pali. W jakiś sposób mocno go to odrzuca.
Nie jest typem porządnego i ułożonego chłopaka, a już na pewno nie starannego. Zawsze wszędzie ma bałagan, wyrzucając wszystkie materiały, książki, zapisane kartki po kątach swojej świątyni. Nigdy jednak nie oczekuje gości, więc co mu zależy. Poza tym Ivan jest wyjątkowo empatyczny, jego uczuciowość sięga tego stopnia, że ze łzami w oczach potrafi przyjmować zwykły podniesiony głos drugiej osoby, co nie zmienia faktu, że ta cecha ma swoje drugie dno... Białowłosy bywa bardzo porywczy i dość nerwowy. Kiedy wpadnie mu do głowy pomysł, choćby kompletnie irracjonalny musi go zrealizować sięgając po daleko idące rozwiązania, nie zachowuje przy tym szczególnej ostrożności, bo jak mówią "cel uświęca środki".
Partner: -
Rodzina: wychował go starszy brat Wiktor
Zainteresowania: lubi grać na skrzypcach, interesuje się modą, wizażem
Inne:
~Uzależniony od czekolady
~Uwielbia żelki
~Nigdy nie odżywiał się zdrowo
~Boi się owadów
~Nie umie pływać
Kontakt: Laurence

Od Devona do Ivy

Basen. Największy roznosiciel zarazków, jaką znał świat. Nie lubię zarazków, jednak przystałem na zaproszenie dziewczyny, samemu w późniejszym czasie zastanawiając się dlaczego. Co ja sobie wyobrażałem? Może po prostu nie mam już co robić w domu: gry się znudziły, woda robi się nieuniknioną codziennością. Może. Pukam do drzwi pokoju dziewczyny, kiedy te dokładnie w tym samym momencie otwierają się.
***
Wychodzę z niewielkiej szatni do kilkanaście razy większego pomieszczenia, z wysoko zawieszonym sufitem w którym to znajduje się kilka basenów. Już przy samym wejściu przyrzekłem sobie, że dziś nie popływam. Woda każdego dnia - masakryczne nudy. Usadawiam się więc na jednym z leżaków nieopodal najdłuższego z basenów, oczekując mej towarzyszki. Kiedy w końcu wychodzi, ubrana w markowy strój kąpielowy jej wzrok od razu pada na mnie. Rusza w moim kierunku, cały czas wzrokiem przewiercając mnie na wylot. Robię to samo, do czasu aż nie staje przede mną.
- Co tu jeszcze robisz? Do basenu, już - rozkazuję surowym tonem, przez co Ivy wykonuję minę zbitego psa, po czym odwraca się na pięcie i podchodzi do jednego z podwyższeń basenu naprzeciw mnie.
- A ty masz zamiar tak leżeć tam cały czas? -pyta się mnie, niemalże przekrzykując cały szum pojawiający się w tym miejscu. Leniwie podnoszę się, po czym przysiadam na rogu basenu, zanurzając w nim same nogi. 
- Przyszedłem tutaj jedynie cię zmotywować, pamiętasz? -posyłam jej złośliwy uśmieszek, a ta w końcu wskakuje do wody. Odsuwam się w porę, nie będąc ochlapanym. Ivy pokonuje całą długość jakby bez kropli potu na czole, po czym wraca do miejsca startu równie szybko. Powtarza to jeszcze dwa razy, aby potem dołączyć do mnie kładąc się na leżaku obok. 
- Teraz pan, panie trenerze -kolejny raz uśmiecha się szeroko, ręką wskazując basen.
- Dziś nie mogę, można nazwać to niedyspozycją -podkreślam ostatnie słowo w wypowiedzi, co wywołuje śmiech u jasnowłosej. - Chodź ze mną jutro na wagary -rzucam nim ta uspakaja wybuch śmiechu, co dzieje się od razu. Pytające spojrzenie otacza mnie z każdej strony, a na całej sali jakby wszystko milknie. - Jedziemy jutro do miasta, to już ustalone -dodaję, po czym wstaję i udaję się do wyjścia. Ewidentnie spędziłem tu już zbyt wiele czasu. Niespodziewanie gdzieś z boku pojawia się Ivy i popycha mnie w kierunku wody. Zdążam rzucić jej wściekłe spojrzenie, nim wpadam całym ciałem w wodę. Chlor dobijający się do moich oczu powoduje ich zamknięcie, przez co potem nie widzę gdzie wypływam, Przecieram twarz mokrą ręką będąc już na powierzchni wody i podpływam do 'brzegu'. Wychodzę z wody poprzez udany teleport za plecy Ivy, wykonując tą samą czynność, którą uskuteczniła zwijająca się ze śmiechu dziewczyna. Wpada ona w wodę z dużym rozpryskiem, a ja znikam w szatni.
***
Resztę dnia jak i całą noc spędzam na podszkoleniu swoich umiejętności gitarzysty. Idzie mi to całkiem dobrze, muszę przyznać. Na dodatek nie budzę nikogo z tego samego budynku, tak mi się wydaje. Bo gdybym to zrobił, ktoś zapewne do godziny dziesiątej przyszedłby z tym do mnie. Nikogo nie było. Po śniadaniu składającego się z kilku tostów oraz soku pomarańczowego zakładam na siebie bluzkę z napisem "king" oraz koroną nad nim, ulubione spodnie w czarnym kolorze oraz rozpinaną bluzę. Dobijam się do drzwi Ivy, póki ta nie wychodzi z pokoju odstrzelona jak na imprezę. Karcę ją wzrokiem, po czym daję znak, aby się pospieszyła. Bus na nas nie poczeka, a ona teleportować się nie potrafi.
- Jak się spało? -rozpoczynam rozmowę, która trwać będzie jeszcze do czasu, aż nie wysiądziemy w mieście. W zasadzie mówiła Ivy, pytała mnie o niektóre rzeczy, jakby chciała poznać mnie na wylot. Co - oczywiście - nie ma prawa powodzenia. Przy okazji i ja dowiedziałem się kilku rzeczy o niej. Na sam początek udaliśmy się (a raczej ja zaprowadziłem ją) na śniadanie w uwielbionej przeze mnie jadłodajni, gdzie podawano chińszczyznę. Następnym krokiem było.. właściwie nie miałem przewidzianego żadnego następnego kroku, toteż nakazałem wymyślenie coś dziewczynie.

Ivy? Miało być tak pięknie.. i wyszło jak zawsze.

Od Ivy cd. Devona

Pan Zagadka dyktuje warunki. Sztywne. Cholernie sztywne. Ale zgadzam się na nie, bo nie mam wyboru. Ten człowiek jest zupełnie inny niż reszta. Przyciąga mnie jak magnes mimo, że prawie nic nie mówi i nie próbuje ukryć, że jak bardzo denerwuje go moja osoba. Daje mi numer ale prawie zabrania się ze sobą kontaktować. I uważa, że przebywam z nim dla szpanu. Gdy to powiedział nic sobie z tego nie zrobiłam. Ot, tylko tak napisał. Teraz, leżąc w miękkim łóżku, przykryta ciepłą kołdrą, usilnie próbująca zasnąć uświadamiam sobie, że jego napisane czarnym atramentem długopisu słowa bolą. Tylko on tak na mnie działa. Nie, żeby coś między nami było tylko… kiedy on mi jakoś dogryzie, dopowie ja po pewnym czasie biorę to do siebie i… zmieniam to w sobie. Nie wiem dlaczego słucham się tego człowieka. Mam wrażenie, że go nawet nie znam – co dzień ukazuje mi się jego inna część. Z tymi rozmyślaniami odpływam w twardy, dziewięciogodzinny sen.


Budzą mnie promienie słońca, które brutalnie wpadły do mojego pokoju bez zaproszenia i nakazując wrócić do rzeczywistości. Łaskoczą w policzek, grzeją w ręce. Siadam na łóżku i przecieram oczy, żeby szybciej przyzwyczaiły się do jasności panującej w moim mieszkaniu. Sprawdzam budzik, który pokazuje mi dokładnie 9:57. Leniwie wstaje z łóżka i kieruję kroki do małej kuchni w celu zrobienia sobie ohydnej, mocnej, czarnej kawy. Blee. Ale bez tego zasnęłabym idąc. I wtedy to do mnie dociera. Ciśnienie się podnosi, adrenalina szybciej zaczyna płynąć w krwiobiegu. Dziś jest środa! Spóźniłam się do szkoły jakieś… dwie godzinki. Tylko. Ubieram się, czeszę, maluję, myje i wykonuję całą resztę z serii rutynowe poranki i wychodzę do szkoły. Biegnę przez dziedziniec po twardym i suchym (już) betonie, kiedy zauważam, że kilku uczniów również zmierzających do szkoły przygląda mi się bacznie i parska cichym chichotem pod nosem. O co im chodzi? – myślę, po czym wzruszam ramionami i wchodzę do akademii. Trzecia lekcja już się zaczęła, więc biegnę szybko w kierunku sali językowej. Gdy staję w drzwiach wszystkie oczy zwracają się w moją stronę i lustrują mnie uważnie. Nawet nauczyciel i stojący obok niego –zapewne odpowiadający – Devon. Po klasie noszą się szmery, ktoś chichocze, ktoś jest oburzony. Patrzę tylko na jedną, konkretną osobę, która teraz odwraca wzrok, żebym nie zobaczyła, że ma ochotę się uśmiechnąć. Tak szczerze. Czyli jednak nie ma skurczy mięśni policzkowych i posiada tę umiejętność jak każdy inny człowiek. Potrafi się uśmiechnąć. Przepraszam za spóźnienie, tłumaczę się i idę do mojej ukochanej ostatniej ławki pod oknem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mój szanowny kolega dzisiejszego dnia zajął tą ławkę. Wyciągam książki, kiedy Devon zmierza już w moją stronę z oceną bardzo dobrą wpisaną na marginesie zeszytu. Siadając, nachyla się w moją stronę i szepcze:

-Fajne buty. Modne. – i puszcza do mnie oko. Spoglądam pod ławkę na moje stopy. To, co widzę jest wyjaśnieniem tych wszystkich chichotów, które towarzyszą mi tego dnia. Kapcie. Domowe kapcie z głową miśka na przodzie. Dziecinne. Żałosne. Ale jak sobie na to popatrzeć z drugiej strony – Pan Zagadka się uśmiechnął. Prawie. Piszę na kartce wiadomość do mojego kolegi z ławki.
Zaskoczony? Ostatni krzyk mody! :)
Tak, krzyk o pomoc

Ani trochę Ci się nie podobają?kiedy podaję mu kartkę z tym pytaniem, spoglądam na niego, wydymam dolną wargę i trzepoczę rzęsami, próbując zrobić słynną ‘słodką minkę’, która i tak najlepiej wychodzi małym brzdącom. Odpisuje mi:
Hm, oryginalne to trzeba przyznać. Ujdą.
I na tym kończy się nasza wymiana zdań, skupiamy się na lekcji.


***


Devon błyszczy. Wszyscy są nim zauroczeni: dziewczyny cały czas o nim mówią, dzielą się swoimi przemyśleniami i fantazjami. Mnie za to ścinają wzrokiem jakbym ukradła im co najmniej trzy palce. Chłopcy zaś, ustępują mu wszędzie miejsca i zgadują w jakim sporcie jest najlepszy. 

Bieganie. Ewidentnie. Ten człowiek z linii startu popatrzy się na metę i już wygrywa. 

Natomiast nauczyciele po jego wypowiedziach, które są celne i konkretne kiwają głową z aprobatą i zadowoleniem odsyłając do ławki z kolejnymi ocenami nie gorszymi niż bardzo dobry. Farciarz.

Wychodzę z akademii z zamysłem pójścia na krótki trening na basen. Dawno już nie ćwiczyłam, a kondycja spada. Wpadam jak błyskawica do mieszkania, pakuję rzeczy najpotrzebniejsze rzeczy i wysyłam wiadomość na numer Devona:

Masz jakieś konkretne plany na popołudnie? Wybieram się na basen i potrzebuje kogoś, kto mnie będzie motywował. Zainteresowany?
Czekając na odpowiedź postanowiłam szybko zjeść coś na obiad. Zrobiłam makaron z warzywami. Nadal mam fazę na bycie fit. Konsumuję makaron przy cichej melodii jakiejś sztuki operowej, która nieproszona wkrada się do mojego pokoju z mieszkania obok, kiedy czuję w kieszeni spodni wibrację, sygnalizujące nową wiadomość. Napycham sobie jedzenia do buzi, wycieram ręce, po czym chwytam za mojego smartphona i otwieram wiadomość przełykając ostatnie kęsy obiadu.


<Devon? Śmiało możesz się rozpisywać, wpadne tu wieczorkiem>

piątek, 28 października 2016

Od Devona do Ivy

Życie zaskakuje nas cały czas. Raz bardziej, kiedy indziej mniej. Tego właśnie w nim tak często nienawidzę. Choć dzisiaj miarka się już przebrała...
Spostrzegając jedynie dwie wolne ławki od razu wybrałem tą z tyłu. Z Ivy. Jakoś nie widziało mi się już na pierwszej lekcji z nową klasą otrzymać miana 'kujona'. Wolnym, nonszalanckim krokiem podszedłem do miejsca przyciągając za sobą kilka dziewczęcych spojrzeń. Ivy zostanie tu znienawidzona, już to wiem. Usiadam obok dziewczyny z lekka udając, iż jej nie znam. Chyba ją to drażni. Lubię ją drażnić. Będę ją drażnić częściej. Ponad dwadzieścia minut po rozpoczęciu lekcji otrzymałem wiadomość starannie wyrzeźbioną na jednej z kartek wyrwanych z jakiegoś zeszytu:
Spodobała się niespodzianka? ;)
Odpisałem szybko i niestarannie, gdyż czas naglił a lekcja nie trwa wiecznie. Poza tym, niech nie myśli, że się staram, czy coś.
Zdecydowanie nie
Dlaczego??? ;(
Bo tak.. Nie lubię o czymś nie wiedzieć, jeśli to mnie dotyczy
;/
- Panie Bostick, czy może nam pan zdradzić powód tak niskiego zainteresowania lekcją? -spokojny głos nauczyciela momentalnie przywraca mnie na lekcję. Patrzy wprost na mnie, jak i kilka innych, ciekawych oczu z ławek dookoła. Świetnie. Od dziś "klasowy łobuz". Nie podoba mi się. - Może to pani Bacardie tak pana interesuje? -chytry uśmiech przyozdabia jego twarz na chwilę. Kilka dziewczyn pali buraka, a dwójka chłopaków za nami naśladuje nauczyciela.
- Nie, panie profesorze. Interesuję się raczej -rozpoczynam swój wywód na temat lekcji, co zbija go z tropu. Na koniec jednak chwali mnie za prawidłowe rozwiązanie zadania (przy którym stoimy od kilku minut i nikt nic nie potrafi wymyślić) i powtarza, aby okazywać więcej zainteresowania. Teraz "klasowa gwiazda". Szturchnięcie w lewy łokieć psuje moją notatkę długą kreską na pół zeszytu. Szczerząca się do mnie Ivy nawet tego nie zauważa. Kolejny raz przewracam oczami i wracam do notowania.
- Popisałeś się -cichy szept z lewej kolejny raz dekoncentruje mój umysł, przez co kompletnie źle zapisuję całe zadanie. Po jego poprawieniu kolejny raz wznawiam pocztę karteczkową
Musimy ustalić sobie kilka zasad
My? Rumieniec wlewający się na twarz dziewczyny oznacza, iż musiała źle odebrać to zdanie. W stu procentach źle.
Tak, my. Ja i ty. Rozumiesz?
Jak najbardziej, zamieniam się w słuch
Raczej wyostrzasz wzrok
Eh, nie ważne. No to czego ode mnie oczekujesz?
Dzwonek oznajmiający przerwę rozbrzmiewa na korytarzu, przez co w ułamku sekundy wszyscy zrywają się z krzeseł. Rzucam szybkie "dokończymy to później" pakując rzeczy oraz następnie teleportując się jako pierwszy do wyjścia. Spostrzegłem, iż właśnie w ten sposób 'umówiłem się' na siedzenie razem w jednaj ławce na następnej lekcji. Szlag. Muszę się bardziej pilnować. Plecak zarzucony na ramię ciąży mi, na dodatek mam w nim zapakowanie złe książki. Dzień zapowiada się świetnie. Czekam aż nauczyciel wyjdzie z klasy, aby odebrać od niego nowe papierki, do których będę musiał się dostosować i przyzwyczaić. Czekam i czekam. W końcu, po długich pięciu minutach (połowie przerwy) wychodzi w towarzystwie rozpromienionej Ivy. Dostaję od niej szybkie spojrzenie, po czym wymija mnie jak gdyby nigdy nic.
***
Kolejna lekcja, to jest geografia nie zapowiadała się na jakkolwiek oszałamiające wrażenia. Zająłem ostatnią ławkę pod oknem przy małym użyciu mej umiejętności (chyba podpadłem chłopakom, ale co tam) i oczekiwałem na Ivy. Nim ta zjawiła się - spóźniona cztery minuty - nasza korespondencyjna kartka już czekała. Nauczyciel zdążył zauważyć, iż przybyło jednego ucznia do klasowej frekwencji i przedstawić mi się.
Kilka zasad, do których powinnaś się stosować, jeśli tak bardzo chcesz zaszpanować innym laskom z klasy:
1. Zero rzucania się na mnie (bez wyjątków).
2. Zero zajmowania mnie na lekcjach tak, abym to ja dostawał opieprz.
3. Jeśli chcesz ze mną siedzieć liczą się jedynie dwie ostatnie ławki od okna lub przy ścianie (z czego ty siedzisz tam, gdzie ja ci powiem).
4. Mówisz mi o wszystkim co mnie dotyczy, dosłownie.
5. Jeśli czegoś ode mnie chcesz po szkole piszesz na ten numer - xxx xxx xxx - i nigdy więcej nie zbliżasz się do mojego pokoju. Chyba że ci pozwolę.
6. Nigdy do mnie nie dzwonisz, nigdy.
Zaskoczony wyraz twarzy nastolatki spotkał mnie od razu, kiedy tylko odczytała wiadomość. Ja tak się natrudziłem, napracowałem i nakombinowałem nad tymi zasadami, a ona odpisała mi jedynie:
Nie chcę innym szpanować. Inni mnie nie obchodzą ;) Zasady ok
I zapisała numer. Od razu. Czy to coś oznacza?
***
Zaraz po dzwonku na siódmą lekcję opuściliśmy akademię, po czym udaliśmy się do swoich pokoi. Smsy z początku jakby nieśmiałe, przychodziły będąc całkiem pozbawione sensu. Z czasem było ich coraz więcej i więcej, aż nie zdążałem ich odczytywać.
7. Nie robimy spamu o wszystkim dookoła, szczególnie w nocy.
Wybacz
Wybaczam
I od tego momentu smsy znały swoje miejsce we wszechświecie. Było to na tyle przydatne, iż nie było potrzeby wyłączania telefonu kiedy chciało się spokoju. Po prostu nie było ich tak dużo.
Wieczorem, leżąc w łóżku ze wzrokiem wbitym w czarne, pełne gwiazd niebo dużo myślałem. I wyjątkowo nie myślałem o przeszłości. Nie próbowałem sobie przypomnieć o tym, co było. Myślałem o dzisiejszym dniu (który również jest już przeszłością, ale znacznie bliższą i ją pamiętam). O akademii. O Ivy. Szczególnie o niej. To znaczy, dlaczego, po co i na co. Analizowałem wszystkie możliwe odpowiedzi. Zajęło mi to pół nocy. I nic nie wymyśliłem.

Ivy? Nie miałem pojęcia jak zakończyć tego posta, dlatego wyszło takie g.wno ._.

czwartek, 27 października 2016

Od Ivy cd. Devona

Kanapka z szynką czy tost z serem i ketchupem? A może omlet? Albo pancakes’y? 
Takie problemy powinny mi towarzyszyć do końca życia. O tak. Byłyby zdecydowanie prostsze niż to, z czym mam się zmierzyć. Otóż mam trzymać buzię na kłódkę. Najtrudniejsza sprawa z jaką się kiedykolwiek zmagałam. Ja, Lilianne Ivy Bacardie, największa gaduła na świecie, człowiek o nigdy nie zamykających się ustach mam skulić ogon i nic nie mówić. Dlaczego? Bo tak sobie ktoś zażyczył. To… to bardzo nie fair.


Wychodzę z pokoju z uśmiechem, bo wiem, że ten dzień będzie przepełniony niespodziankami. Wracam się jeszcze do kuchni po sałatkę, którą zrobiłam sobie rano. Chyba za bardzo wzięłam sobie do serca sugestię Devona o tym, że jestem gruba. Wiem, że to była ironia ale nie daje mi to spokoju – skądś ten pomysł się musiał wziąć. Zaopatrzona w jedzenie -tak bardzo- fit tym razem skutecznie wychodzę z pokoju, zamykam je i ruszam korytarzem w kierunku wyjścia z akademika. Znajdując się już na świeżym powietrzu zauważam piękny lecz niebezpieczny fakt, którego nie przewidziałam. Deszcz. Chłodne, jesienne krople spadają z dziurawych chmur, łącząc się już na ziemi w duże kałuże, który każdy omija wielkimi krokami jakby stąpał po wąskim polu minowym. Widzę kolegów z klasy biegnących w stronę szkoły z naciągniętymi kapturami kurtek aż po same czoła i przedstawicielki płci pięknej, kroczące z różnokolorowymi parasolami lub jakimiś innymi prymitywnymi osłonami, które mają zapobiec skręceniu się świeżo wyprostowanych włosów. To takie banalne. 
Wychodzę spod zadaszenia budynku pokojowego i pozwalam aby zimne krople zatrzymały się na mojej twarzy. Zamykam oczy i i unoszę twarz w stronę chmur. W tym momencie nie myślę o ponurej rzeczywistości, o tym, że zaraz znajdę się w burej szkole, będę siedzieć kilka godzin na twardych krzesłach i notować regułki, które do niczego mi się nie przydadzą. Nie myślę o chorym ojcu, mojej psychopatycznie walniętej siostrze bliźniaczce i zdecydowanie wyhamowanym koledze Devonie. Właśnie! Niespodzianka! Czas wrócić do świata żywych. Ruszam pewnym krokiem, kołysząc się w rytm kropel deszczu uderzających o rynny budynków, kiedy coś ciemnego miga mi przed oczami. I ja doskonale wiem co –a raczej kto- to jest.
-Devon! –krzyczę do mojego przyjaciela, który natychmiast się obraca. Początkowo jego wyraz twarzy jest zwyczajny, obojętny. Jednak, gdy orientuje się, kto go wołał, zmienia się on w mieszankę radości, dumy i poirytowania. Nigdy nie rozgryzę tego chłopaka. Podbiegam do niego i rzucam mu się na szyję w geście przywitania. Kiedy się od niego odklejam widać, że nie jest zbyt zadowolony z mojego nagłego ruchu. No cóż. Ja chciałam tylko rozładować ekscytację, która pojawiła się w moich żyłach i zaczęła krążyć po krwiobiegu doprowadzając każdą cząsteczkę mojego ciała do drgań. Bo to właśnie jego osoba jest powiązana z niespodzianką.
-Yhm, tak cześć Ivy. – mówi z tą cholerną powagą w głosie. Serio: czy on się nigdy nie bawi lub uśmiecha? Postanowiłam to zignorować, bo dziś jest zbyt wyjątkowy dzień na takie dołujące rozmyślania.
-Użyczysz mi tego jakże wspaniałego parasola i potowarzyszysz w drodze do szkoły? –mówię z przesadnie udawaną powagą i elegancją, po czym spoglądam na parasol Devona, który pomieścił by chyba z sześć osób. Chłopak nie odpowiada. Po prostu podchodzi do mnie i z widocznym przez ułamek sekundy uśmiechem prowadzi do drzwi szkoły. 
Na korytarzu odprowadza mnie wzrokiem stojąc jak słup soli dopóki nie znalazłam się pod szafką. Wtedy znika, zapewne teleportując się pod swoją. 
Wkładając książki do mojej bawełnianej torby słyszę za sobą znajomy głos:
-Uu… Po coś się tak odpierdzieliła, księżniczko? – gdy się odwracam, widzę Sarę stojącą teraz z jedną nogą zgięto w kolanie, ze złożonymi rękami na wysokości klatki piersiowej i trzepoczącymi rzęsami. Wybucham śmiechem i spoglądam na moje ubranie. Jeansowe rurki z dziurami na kolanie, biała bluzka z nadrukiem i beżowa kurtka. Myślę, że nie wyróżniałam się zbytnio od reszty uczniów. Ale mimo wszystko zaczęłam ciągnąć temat.
-A co? Zazdrościsz?
-Ja? Nigdy. –stwierdza Sara podkreślając ostatnie słowo. Następnie zamykam szafkę, łapię Sarę za rękę i ruszam w kierunku sali na pierwszą lekcję, którą okazała się filozofia. Szczerze przyznam, że to mój ulubiony przedmiot. Może dlatego, że łatwo mi wchodzi, może dlatego, że pan Dan-zu Feng jest najwspanialszym nauczycielem na świecie. Zdarza się –szczególnie kiedy zarówno ja, jak i on mamy dobre dni- że siedząc w ławce i wpatrując się w niego jak w lustro, zastanawiam się, czy opłaciłoby mi się zamrożenie go moją mocą, wsadzenie do zamrażarki i wpatrywanie się w niego przez resztę życia. Niestety teraz, dzwonek brutalnie przerywa te chore przemyślenia i nakazuje wchodzić do klas. Siadam w ostatniej ławce pod oknem, żeby móc choć przez krótkie chwile popatrzeć na tańczące na oknie krople deszczu. Kiedy wchodzi pan Feng, uświadamiam sobie, że nie ma jeszcze niespodzianki. Gdzie on jest? Myślę. I wtedy drzwi sali otwierają się, a w nich ukazuje się Pan Zagadka.
-O! Właśnie. Słuchajcie, do waszej klasy od dziś będzie chodził nowy kolega -Devon –mówi, po czym spogląda na chłopaka dając znak, żeby się przywitał.
-Ughm. –odchrząkuje. –Cześć.
Po jego słowach następuje niezręczna cisza, jakby każda ze stron oczekiwała na wypowiedź drugiej. Ja jednak byłam świadoma, że Devon już zakończył swoją wypowiedź. W końcu odzywa się nauczyciel z wyraźnym zrezygnowaniem w głosie:
-Dobrze usiądź już i zaczynamy lekcję.
To był moment, kiedy Devon zaczął przyglądać się całej sali wypatrując wolnego miejsca. Kiedy –nareszcie- zauważył mnie uśmiechającą się do niego tak, że chyba było widać wszystkie moje zęby. Dodatkowo, mięśnie policzkowe piekły od wysiłku. Bezgłośnie wyszeptałam, żeby mógł wyczytać z ruchu moich warg: ‘Niespodzianka’. Jego mina była bezcenna! Wyglądał jakby był zadowolony ale jednocześnie miał ochotę wybiec z sali i schować się w gdzieś daleko.  W końcu, chłopak przewrócił teatralnie oczami, po czym kontynuował lustrowanie ławek. Wolne miejsce było tylko koło mnie i w trzeciej ławce w środkowym rzędzie.

<Devon?>

Od Kayline cd. Daniela

- Ale wiesz...- spojrzałam na niego, głowę przysuwając do ściany, która była obok i podparłam się na łokciach.
- Idź. Teraz.- przechylił lekko głowę. Wiedziałam, że nie jest zły, tylko..zdenerwowany. Jakby chciał się od czegoś odciągnąć, gdyż cały czas stał do mnie tyłem.  Zrobiło się dziwnie zimo, więc potarłam ręce o siebie, chcąc się ogrzać.
- Nie masz tu- chciałam coś powiedzieć, jednak ten w niewiarygodnie szybkim tempie znalazł się nade mną. Poczułam jego zaciskające się ręce na moich ramionach, a po chwili jakbym lewitowała. Podniósł mnie i zaczął iść w stronę drzwi. Zrezygnowałam z wiercenia się, bo on i tak by nic sobie z tego nie zrobił. Cały czas obserwowałam jego twarz. Był spięty, za to ona pozostała bez jakiegokolwiek wyrazu.. tylko jego oczy nieco się zmieniły.
Otworzył szeroko drzwi, stawiając mnie na ziemi, a jednocześnie nieco się pochylając. Chwilę stał w tej pozycji, nie pozwalając mi iść. Zmarszczyłam czoło, próbując się oddalić, aż mi się udało. Coś było z nim nie tak. Zachowywał się po prostu dziwnie.
- Wszystko ok?- Spytałam, leniwie otwierając swój pokój. Ten spojrzał na mnie spod byka i wrócił do siebie. Chwilę jeszcze stojąc, nic nie widziałam, ani nie słyszałam. Weszłam więc i zamiast w łóżku, wylądowałam pod drzwiami. Zsunęłam się i schowałam głowę w kolanach, a zmęczenie zdecydowanie wygrywało...Zasnęłam w tej pozycji, czego rano bardzo żałowałam.

XxX

Chcąc podnieść głowę, poczułam mocny ból od karku do ramion. Syknęłam, starając się to zignorować i wstać, jednak było to trudniejsze niż myślałam.
- Co za bajzel..- Mruknęłam, z trudem rozglądając się po pokoju. Co ja tu robiłam? Wpatrując się w pokój, miałam nadzieję, że jakaś magiczna moc to ogarnie, a ja będę miała cały dzień dla siebie. No tak! Dziś jest dzień niczego. Pójdę nad jezioro i zostanę tam aż do wieczora. Może chłopaki zrobią z mną grilla? Nie...ich takie rzeczy nie pociągają, poza tym, pewnie mają dużo roboty. No więc, czeka mnie samotna wędrówka.
~Jak można doprowadzić pokój do takiego stanu?!- Krzyknął zbulwersowany głos w mojej głowie.
~Yh, zamknij się!- Szepnęłam, nie mogąc mówić głośniej. Nie miałam na to ani ochoty, ani siły, więc po prostu wstałam i zaczęłam przechadzać po pomieszczeniu, jakbym dopiero się tu wprowadziła. Co ciekawe, zauważyłam kilka rzeczy, których wcześniej tu nie było. No, może były, ale najwidoczniej ich nie zauważyłam. Zatrzymałam się przy jednej z szafek i wzięłam z niej czarną lampę.
Skrzywiłam się, gdyż nie pamiętam, abym ją kupiła, czy przynosiła.
Podeszłam do jednego z kątków, gdzie zawiesiłam spore lustro i oglądnęłam się w nim. Rozmyty makijaż, który walał się po całej twarzy, roztrzepane włosy i wory pod oczami. Fajnie byłoby się ogarnąć.
Wzięłam szczotkę, leżącą w torbie sportowej. Ale nie łatwiej wziąć prysznic? W sumie nie,ale jest to przyjemniejsze.
Weszłam do łazienki i spojrzałam na kabinę. On, w porównaniu do pokoju, lśniła czystością. Zadowolona z tego, rozebrałam się i weszłam, odkręcając wodę. Miłe ciepło rozlewało się po moim ciele, powodując dużą przyjemność. Oparłam się jedną ręką o szybę i opuściłam głowę. Chciałabym zostać tu na zawsze...ale nic nie trwa wiecznie. Po jakiś 30 minutach, wyszłam i wytarłam się niebieskim, miękkim ręcznikiem. Ubrania, jak ubrania. czarne rurki, bluzka 3/4 z "krwawym" napisem "I'm not a psychopath". Oryginalnie...
Do tego zrobiłam sobie 2 dobierane warkocze i lekko podkreśliłam oczy, a usta przejechałam czerwoną, matową szminką. Znów spojrzałam w lustro. O wiele lepiej.
Pokój...Zaczeka. Jeszcze tylko muszę pomyśleć, gdzie jest najbliższe jezioro...W tym wypadku, zajrzałam do komputera. I znalazłam...Idealne jezioro imieniem- "Loosehigh". Nigdy nie poznałam takiej nazwy, więc na pewno nie znam i tego miejsca. Cóż. trzeba próbować nowych rzeczy! Mimo tego wszystkiego, dalej pamiętałam wczorajszy wieczór...noc...Albo dzisiejszy, bardzo wczesny ranek.

<Daniel?>

Od Daniela cd. Kayline

Dziewczyna zachowywała się... dziwnie, albo inaczej. Nie byłem pewny które określenie było poprawne, które do niej najbardziej pasowało. Chciała z kimś pobyć? Niezła wymówka, ale też nie kłamstwo. Jej aura nie wskazywała na to, żeby mówiła to w stu procentach, raczej pół na pół. Ale co ja będę dalej w to wnikał?
Posłałem jej groźne spojrzenie. Tylko ja mam prawo wbijania ludziom na chatę i ich denerwowania. Dlaczego? Bo to jest wkurzające, a mnie nie warto denerwować. Ale w sumie może to będzie jakaś odmiana? Odsunięcie się od tej cholernej rutyny, która towarzyszy nam przez całe życie?
- Okej, nie było tego pytania! - nie pozwoliła mi odpowiedzieć i szybko wyciągnęłam ręce przed siebie, aby się bronić. Czyżby myślała, że zaraz na nią wskoczę? Hm... Możliwe.
Spojrzałem na zegarek, wpół do piątej. Eh... Jeszcze miałem przed sobą tyle snu... Wróciłem wzrokiem do niej. Położyła ręce na łóżku i opierała się na łokciach, podnosząc głowę. Wzrok oczywiście kierowała na moje bokserki, znowu, chociaż widziałem, że próbowała odwrócić wzrok. Przez chwilę zastanawiałem się, co mogłem z nią zrobić. Nie miałem na nic sił tak jak wcześniej, jednak teraz stałem się senny. Przez tyle godzin nie zmrużyłem oka i nagle sen próbują mną zapanować? To śmieszne...
Podszedłem do łóżka, a na jej twarzy widziałem napięcie, które próbowała ukryć. Leżała na samym środku łóżka. Mojej mięciutkiej poduszki i przytulnej kołderki. Od razu zrobiłem się zazdrosny. Tak, zazdrosny o własne leżę. Tak więc co zrobiłem? Położyłem kolano na brzegu łóżka. Uważnie mnie obserwowała i wtedy zrzuciłem ją z niego z łatwością. Warzyła tyle co nic, a do tego się tego nie spodziewała. Po za tym mój ruch był taki szybki, że prawie go nie było. Gdy ona leżała na ziemi po drugiej stronie, położyłem się na materacu i założyłem ręce za głowę, zamykając oczy.
- Ej! - usłyszałem jej jęk, a ja się zaśmiałem.
- To moje łóżko - mruknąłem z delikatnym uśmiechem.
Chwilę jej zajęło wstanie z ziemi, jakby była ogłuszona. No w sumie nikt nie jest tak prędki, jak Arumianin czy Luksjan. To było takie piękne...
W końcu białowłosa powstała i czułem, jak próbowała mnie spychać. Chciała mnie zwalić z łóżka, to był ta zwany odwet, ale nie przemyślany i nieskuteczny. Byłem dwa, albo trzy razy od niej cięższy, a do tego większy. Ona jednak była uparta i dalej próbowała mnie wykończyć. Westchnąłem cicho, po czym w jednej sekundzie złapałem ją za nadgarstki i pociągnąłem do siebie. Najpierw wylądowała na mnie, a potem pode mną. Siedziałem na jej biodrach, a ręce trzymałem na poduszce, za nadgarstki. Nachyliłem swoją twarz nad nią, co wyglądało, jakbym chciał ją pocałować.
- Tak bardzo chciałaś na moje łóżko, więc teraz się nie wierć - i przestała to robić. Otworzyła oczy i spojrzała w moje. I nagle ta żądza wróciła... Chciałem wyssać z niej energię. Otworzyłem usta, aby to zrobić. Aby pozbawić ją życia. Przez chwilę jeszcze patrzyłem na nią z lekko otwartymi ustami, co przypominało chęć pocałowania. Oczywiście to nie było. Musiałem się powstrzymać. Szybko ją puściłem i zszedłem z niej, gdy moje usta znalazły się za blisko jej. Podrapałem się nerwowo po karku i wstałem na własne nogi, stojąc do niej tyłem. Znowu miałem ochotę się na kimś pożywić... Ale na kim?
- Wyjdź stąd - rozkazałem nie odwracając się, aby się na nią nie rzucić i jej nie zabić. Temperatura w pokoju nagle spadła, a ona poczuła dreszcze na ciele.

<Kayline?>