środa, 30 listopada 2016

Od Ivy do Devona


Po długich jak jeszcze chyba nigdy ośmiu godzinach spędzonych sztywno w szkolnej ławce, przyszedł czas na upragniony i wyczekiwany dzwonek, sygnalizujący koniec męczących zajęć. Podniosłam się szybko z ławki, szurając odrobinę za głośno krzesłem, byle jak wpakowałam książki i zeszyty do torby i tym razem jako pierwsza stanęłam przy drzwiach na korytarz szkolny. Nawet zdolności Devona nic a nic mu nie pomogły. W kilka minut znalazłam się w pokoju, przebrałam, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy typu portfel  i skubnęłam trochę jabłka, które było jedynym, co dzisiejszego dnia mogło przejść mi przez gardło. Praktycznie w biegu zamknęłam mieszkanie i pognałam do bramy wyjściowej z akademii, gdzie miałam się spotkać z chłopakiem. Jak się okazało, nie potrzeba się zawsze tak spieszyć i wypada od czasu do czasu spojrzeć na zegarek. Tym bardziej, gdy się jest umówionym na konkretną godzinę, która w naszym wypadku miała nastąpić za niecałe piętnaście minut.
Do pokoju nie opłacało mi się już wracać, bo musiałabym wejść  i od razu wyjść, więc postanowiłam hm, poczekać. W końcu to tylko kilka minutek. Usiadłam z podkurczonymi pod brodę kolanami na ceglanym murku ozdobionym różnokolorowymi kwiatami, które dzięki mrozowi wyglądały, jakby czas się dla nich obecnie zatrzymał i nie miał absolutnie żadnego znaczenia. Sztywne, pokryte gdzieniegdzie szronem lub małymi sopelkami, wciąż nie utraciły kolorów i wyglądały równie urokliwie, co wczesną jesienią, gdy złote promienie tańczyły na barwnych płatkach, a chłodny wiatr rozwiewał je na wszystkie strony. Teraz, zatrzymane przez ostatnie przymrozki, choć nadal czarujące, nie mają w sobie… tej iskry. Tego, co tak bardzo przykuwało do nich uwagę zabieganych, zakręconych ludzi, nie wiedzących do czego włożyć ręce. Urwałam jeden z kwiatów i włożyłam za sznurówkę czarnych trampek, zaciskając go mocniej w solidnej pętli na kostce.
-Idziemy? –spoglądam na Devona stojącego z rękami założonymi za plecami z ciepłym uśmiechem na ustach. Kiwam głową zbierając się z czerwonego murka, łapiąc po omacku cieplejszą rękę ciemnookiego i ruszając coraz szybciej w kierunku przystanków.

***

Przejechaliśmy mało zatłoczonym autobusem już ponad połowę długiej trasy na drugi koniec miasta, jednak znaczna jej część była jeszcze przed nami, zarówno ta, którą mieliśmy przebyć na kółkach, jak i pieszo.
Z cichym westchnieniem oparłam głowę o bark chłopaka i wyglądałam przez okno, za którym świat gnał niewiarygodnie szybko – każdy budynek, drzewo czy człowiek był w zasięgu mojego wzroku przez najwyżej pół sekundy, po czym znikał gdzieś w oddali wracając do swojego rutynowego żywotu.
Od ciągłego śledzenia szybko zmieniającego się widoku za szybą rozbolały mnie oczy i zaczęło się kręcić w głowie, więc przymknęłam powieki i na dobre wtuliłam w ciemnookiego bawiąc się pojedynczymi  koralikami bransoletek, które bezwładnie zwisały z mojego nadgarstka poddając się lekkiemu kołysaniu pojazdu.
Odetchnęłam głęboko. Wjechaliśmy do znajomej mi dzielnicy, która została strojnie ozdobiona w różnokolorowe choinki stojące przed sklepami, uśmiechniętych Mikołajów mieniących się ciepłym światłem wśród wczesnej ciemności popołudnia i potężne, metalowe banery reklamujące zabawki dla małych, roześmianych brzdąców w promocyjnych cenach. Gdzieś w tłumie błysnęłam czerwona czapka Mikołaja, gdzieś leciały już świąteczne piosenki. Wszystko to uświadomiło mi, jak szybko zbliżają się święta.
Moje ręce zrobiły się zimne i wilgotne, ciałem wstrząsnął dreszcz. Kiedyś w tym wszystkim uczestniczyłam.  Uczestniczyliśmy.
-Boję się. –szepczę bardziej w pustą przestrzeń niż do kogoś konkretnego, po prostu stwierdzam fakt. Boję się jak jeszcze nigdy. Nie wiem jak źle jest, nie wiem czy to zniosę, nie wiem czy dam radę uśmiechać się przy tacie wiedząc, że to już… niedługo. Tyle rzeczy po prostu nie wiem.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku, a ja nie zamierzam jej powstrzymywać, przynajmniej nie teraz. Devon przyciąga mnie do siebie obejmując mnie i  dodając otuchy. On chyba nawet nie jest świadomy  ile razy mi pomógł i jak wiele dzięki niemu zyskałam. Ale tym razem jedyne, co może zrobić, to być przy mnie. Chłodna dłoń chłopaka splata się z moją, gdy autobus zatrzymuje się na naszym przystanku.
 Do moich uszu dobiega wspaniałe chrupnięcie, gdy stawiam nogę na chodniku. Śnieg. Cienka, bo cienka ale biała warstwa puchu okrywała betonowy chodnik tworząc zimowy dywanik, na którym odbijały się podeszwy rozmaitych butów.  Schyliłam się, by wziąć do garści odrobinę zbitych śnieżynek, poczuć jak szczypią mnie w skórę i topią się w dłoniach zostawiając po sobie tylko przeciekającą przez palce wodę. Podnoszę wzrok na ciemnookiego, który patrzy na mnie z niemałym  rozbawieniem i kiwa głową ponaglając mnie. Ruszamy szybkim krokiem, żeby po dwudziestu minutach znaleźć się w przytulnym mieszkaniu mojego ojca.
-Tato? –mówię drżącym głosem wchodząc do skromnego salonu z rozłożoną kanapą, na której leżał mój śpiący rodzic i chodzącym cicho telewizorem. Uklękłam przy łóżku delikatnie całując ojca w czoło i głaszcząc po policzku. Staruszek miał podkrążone oczy, na jego twarzy znalazło miejsce więcej zmarszczek niż poprzednim razem, gdy go widziałam, włosy srebrzyły się pasmami siwizny, a usta miał rozchylone oddychając ciężko. –Boże, tatusiu. –objęłam go w poprzek w pasie, przyklejając czoło do jeszcze dość dużego brzucha i zaciskając wargę do krwi, by powstrzymać szloch ogarniający moje ciało.
-L..Lily? –podnoszę głowę słysząc niejasne mruczenie ale nie pomyliłam się. Mój tata ze swoim wspaniałym uśmiechem zawierającym wszystkie promienie słońca, które wylądowały kiedykolwiek na Ziemi, świdruje mnie niedowierzającym wzrokiem. Tym razem nie zwracam już uwagi na słone policzki i z jakimś rodzajem kwiku rzucam się koło niego na łóżko przytulając mocno do siebie. Przez moje gardło nie jest w stanie wydostać się żaden dźwięk, nie wiem czy ze szczęścia czy z bezsilności jaka mnie ogarnia w tym mieszkaniu. Uspokajam się dopiero, kiedy ojciec sztywnieje spostrzegając siedzącego w przedpokoju gościa. Wygramoliłam się z kanapy i podeszłam do ciemnookiego, który od momentu wejścia do domu był wielce zainteresowany  swoimi palcami. Schyliłam się odrobinę, by nasze głowy były mniej więcej na tej samej wysokości i zatopiłam w nim spojrzenie, następnie wyciągnęłam rękę z delikatnym uśmiechem na ustach prosząc  oczami, by ją pochwycił i ze mną poszedł. Z początku chłopak zrobił zbolałą minę ale po chwili ujął moją dłoń i podniósł się płynnie z siedziska.
-Tato, przedstawiam Ci Devona. –odzywam się spoglądając to na jedną, to na drugą stronę. Ojczulek popatrzył krzywo na chłopaka lustrując go od góry do dołu, po czym jego twarz ponownie zaczęła się uśmiechać mimo wyraźnego bólu ukrytego w oczach. Nie oczekiwałam od Deviego większego przywitania od (z całą pewnością wystarczającego) „dzień dobry” lub „witam” ale cieplej mi się na serduszku zrobiło, kiedy podszedł do łóżka, by uścisnąć bladą dłoń tatuśka lekceważąc swoją fobię.

Przyznam, że bawiłam się całkiem dobrze jak na okoliczności… Przynajmniej do czasu. Cieszyłam się, widząc jak panowie się dogadywali - powiązała ich miłość do chińskiego żarcia i równie wielkie uwielbienie do horrorów, później jakoś samo wszystko gładko poszło. Graliśmy na gitarze i śpiewaliśmy, gdy srebrnowłosy tylko słuchał z lekkim uśmiechem.
Wyszłam na moment do kuchni, żeby pozmywać naczynia naniesione do salonu i przyrządzić jakąś przekąskę dla całego trio, gdy dobiegł mnie dźwięk duszącego kaszlu z salonu. Wybiegłam błyskawicznie z pomieszczenia nie zważając na rozpryskującą się na kilkaset małych odłamków szklankę, żeby zastać sinego ojca dławiącego się własną krwią. Pościel wokół była cała zaplamiona czerwoną cieczą, mężczyzna mętnym wzrokiem wpatrywał się przed siebie nie reagując na jakiekolwiek gesty czy słowa, a jego ciało trzęsło się jak przy ataku padaczki. Widziałam przerażonego Devona siedzącego przy tacie i nie wiedzącego do końca co robić. Jako jedyna rozeznana w sytuacji podbiegłam do drewnianej komody pod telewizorem, wyjęłam z niej ampułkę, w której znajdował się jasnoniebieski, gęsty płyn i  igła, następnie zaczęłam odmierzać odpowiednią ilość leku do strzykawki rzucając przez ramię do zdezorientowanego nadal chłopaka krótkie ‘trzymaj go’ i usiadłam na ojcu okrakiem, by wbić metalowy kawałek w miejsce między jego szyją, a barkiem.
Po chwili trwającej dla mnie wieki, srebrnowłosy uspokoił się i ponownie zasnął zaciskając mocno palce na kołdrze. Westchnęłam głośno przytulając się do stojącego obok Devona, równie przestraszonego co ja i po raz kolejny w ciągu ostatnich dni zaczęłam płakać. Chłopak oparł podbródek o moją głowę i starał się mnie wyciszyć głaszcząc powoli i łagodnie po plecach, za co byłam mu wdzięczna. Po raz kolejny.
-Każda następna dawka zbliża go do śmierci. –wydusiłam przez ściśnięte gardło, na co ciemnooki silniej mnie objął i zaczął szeptać ‘ciii..’. Wzięłam telefon do ręki i napisałam sms-a do siostry aby przyszła do domu, ponieważ naprawdę nie chciałam taty zostawiać teraz w takim stanie samego, a musieliśmy dziś wrócić do akademii. Czekając na nią posprzątałam cały bałagan wraz z chłopakiem i wymyłam ojca z krwi , ocierając co rusz mokre oczy.
Po około pół godziny wpadła do domu Camille, wypytując o wszystko, co się wydarzyło i zapominając o ostatniej sprzeczce. Gdy wyjaśniłam cały przebieg zajścia zaczęliśmy się z ciemnookim zbierać do powrotu.
Próg tego mieszkania przekraczałam ze zbolałym sercem. Nie wiedziałam, kiedy będę miała kolejną okazję, żeby tu przyjść, a i bałam się tego. Ataki chorobowe były zawsze niespodziewane i.. coraz bardziej niebezpieczne. Zakopana w dużym szalu i ciepłej kurtce rzuciłam ostatnie spojrzenie śpiącemu ojczulkowi, który marszczył teraz niezgrabnie nos i czoło, po czym na dobre opuściłam przestrzeń zawładniętą nadchodzącą śmiercią.

Błądziliśmy z Devonem oświetlonymi uliczkami i przyznam, że oboje nie do końca wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.  Był już wieczór, temperatura spadła poniżej zera i  pojedyncze płatki śniegu zatrzymywały się na wierzchni ubrań migocząc w jasnych barwach lampek dookoła. Mimo dość późnej godziny ścieżki były zatłoczone, a ludzie nad wyraz energiczni wpatrywali się w nas jakbyśmy mieli wypisane coś na czole. Chyba to sprawiło, że ukryłam różowe rumieńce za kraciastym szalikiem, gdy chłopak niespodziewanie objął mnie w tali. Albo po prostu nie jestem przyzwyczajona. Szliśmy w milczeniu zbyt przytłoczeni siłą dzisiejszych wrażeń i zastanawiając się nad sensem ogółu.
-Devon.. dziękuję. –widząc zmieszany wyraz twarzy ciemnookiego dodałam. –Dziękuję, że mnie tu zabrałeś, że go zobaczyłam. Mimo wszystko.. nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo mi go brakuje. Dziękuję.
Chłopak uśmiechnął się do mnie ciepło, nic jednak nie mówiąc i ponownie skupił się na stawianiu kroków na śliskiej nawierzchni chodnika.
-No dobra, a tak z innej beczki: orientujesz się może, którędy na przystanek? –pytam mijając coraz to nowsze sklepy i budynki migoczące świątecznymi ozdobami.
-Nie, nie bardzo. –Cała sytuacja, choć z pozorów dość krytyczna, w jednym momencie stała się szczytem komizmu i sprawiła, że wybuchnęliśmy równocześnie donośnym śmiechem na środku drogi, zwracając na siebie uwagę jeszcze bardziej niż wcześniej.
Dev? Możesz mi odpisać tak, żebym miała o czym myśleć w piąteczek c; Naprawdę nie mam nic przeciwko!

wtorek, 29 listopada 2016

Od Devona do Ivy

Lekki, jesienny wiatr był tylko zapowiedzią niewielkich opadów deszczu, które prędko przeistoczyły się w porządną ulewę. Wraz z Ivy ukryliśmy się pod blaszanym daszkiem jednego ze sklepów monopolowych w pobliżu. Czas jakby stanął w miejscu, a trzeba było jeszcze wrócić do akademii i nie dać się złapać na nocnych eskapadach. Wreszcie, kilkadziesiąt minut od rozpoczęcia się tej paskudnej pogody udało mi się opanować sytuację na tyle, aby nie zmoknąć przy pierwszych kilku sekundach bez dachu nad głową. Ruszyliśmy ciemnymi uliczkami, końcowo trafiając na główną drogę prowadzącą wprost na teren akademika. Duże, podwieszane latarnie zerkały w dół, rozprowadzając światło dookoła siebie na kilka metrów by móc zobaczyć choćby czubki swoich butów. Jasnowłosa niepewnie kroczyła przy moim boku, wiedząc jednak iż ze mną nie ma się czego bać. Pocieszałem ją niekiedy mówiąc, że już niedaleko czy że szybko dotrzemy do celu. Nawet jeśli to nie było prawdą, nadal tak mówiłem. Późną nocą znaleźliśmy się pod ciemnymi drzwiami do pokoju Ivy, gdzie obiecałem ją odprowadzić. Pożegnaliśmy się zwykłym "dobranoc" i rozeszliśmy się w swoje strony. Będąc już otoczonym swoimi czterema ścianami postanowiłem wziąć długą kąpiel, napić się ulubionego piwa, zjeść coś obrzydliwie niezdrowego i nadrobić zaległości w swoich grach konsolowych. Jak planowałem tak i zadziałałem, przez co noc zleciała wyjątkowo szybko. Prawdę mówiąc, ledwo co zorientowałem się, że czas już iść na lekcje, przez co musiałem wykonywać wszystkie poranne czynności trzy razy szybciej niż zwykle. Nie popsuło to jednak mojego dnia, ani tym bardziej pierwsza lekcja nie została oznaczona spóźnieniem przy moim nazwisku. Tradycyjnie ostatnia ławka przy oknie zajęta została jako pierwsza przez moją osobę, chwilę potem dołączyła również Ivy. Blada dziewczyna całą lekcje próbowała skupić się na gadaniu nauczyciela, nadal jednak kątem oka mnie podglądając. Nie pozostawszy dłużnym całą następną godzinę wlepiałem swój wzrok w jej twarz, a ta w odwecie szturchała mnie łokciem kiedy pisałem. Śmieszkowanie skończyło się, kiedy to na czwartej godzinie kolejno Ivy oraz ja zostaliśmy wezwani do tablicy, wypytani z bieżących lekcji i odprawieni do ławki z ocenami za znajomość połowy materiału z zakresu. Nie wiem jak ona, ale ja byłem dumny z siebie, iż pomimo połowy nieobecności wiedziałem tak dużo. Kolejna lekcja, to jest obiecująco zapowiadający się wf rozpoczęła się wraz z głośnym dzwonkiem. Poderwał on tuziny uczniów i zmusił ich do przemierzenia szkolnych korytarzy by w końcu trafić do odpowiednich klas. Moje zadanie było nieco ułatwione, gdyż ogromna sala do ćwiczeń była jednym z miejsc których położenie znałem nawet śpiąc. Rozpoczęliśmy od długiej i ciężkiej rozgrzewki, większość klasy poddała się ledwo po połowie, kilkoro śmiałków przetrwało jednak dłużej. Moja wytrzymałość pomogła mi dotrwać do samego końca wraz z innym chłopakiem, za co nagrodzeni zostaliśmy pozytywnymi ocenami. Kolejnym zadaniem było dobranie się w pary i ćwiczenie różnych, dziwnych chwytów oraz obezwładniania przeciwnika. Każdy dostał parę, oprócz, o ironio - mnie. Nawet taka Ivy, pomimo tego, iż znienawidzona przez zbyt bliską zażyłość z moją osobą ugadała się z jakąś nie znaną mi brunetką. Za to mi przydzielona została jakaś niska blondynka. Nie miałem ochoty wymienić z nią ani jednego słowa i - o dziwo - chyba dobrze się w tej kwestii zrozumieliśmy. Czego nie mogłem powiedzieć o moim powietrzu. Znaczy o Ivy, tak, nazywam ją swoim powietrzem. W każdym możliwym momencie posyłała mi nienawistne spojrzenia i przesiąknięte swoją fałszywością uśmiechy. Nie rozumiałem jej zachowania, toteż szybko przestałem zwracać na nie uwagę. Upragniony koniec ostatniej lekcji zapowiedziała zbiórka całej klasy oraz rozejście się do szatni. Po przebraniu się zaczekałem na jasnowłosą przed budynkiem szkoły. Kiedy już wyszła, udała że mnie nie widzi i odeszła bez słowa. Nie pozwolę się tak traktować. W pół sekundy znalazłem się przed dziewczyną, która z impetem uderzyła głową w moją klatkę piersiową. Spojrzawszy w górę dostrzegłem mieszankę uczuć. Z jednej strony szczęście i ulgę, z drugiej jednak irytację.
- Możesz powiedzieć mi co zmieniło się od wczoraj? - pytam z wyrzutem w głosie, na jaki tylko było mnie stać, ręce zaciskając na jej ramionach. Nie pozwoliłem jej ani odejść, ani wzrokiem skupić się na czymś innym niż na mojej twarzy. W końcu, po kilkuminutowej walce wyrzuciła z siebie suche "zostaw mnie" i odeszła. Tak po prostu. Naprawdę, nie mam pojęcia co tym razem zrobiłem źle. Ale na pewno chciałem się dowiedzieć. Tak więc pozwoliłem dojść Ivy do swojego pokoju, po czym zacząłem pukać w jej drzwi. Robiłem to chwilę czasu. Nie mam pojęcia czy było to sześć czy szesnaście minut, ale palce i tak bolały. Wysiłek jednak się opłacił. W drzwiach stanęła ta sama Ivy co zawsze. Nie, jednak nie była taka sama. Coś się zmieniło. Wyraz twarzy. Spojrzenie. Teraz nie pałało już nienawiścią, w tym momencie koliło bijącym od niego smutkiem. Kilka sekund wpatrywania się w siebie przerwała ona, robiąc krok do przodu i przytulając się do mnie mocno. Przeszliśmy do środka, zamykając z nie małym trzaskiem drzwi za sobą. Szloch wstrząsnął dziewczyną od razu kiedy usiedliśmy na sofie w pokoju dziennym. Rozpoczęła rozmowę, ciągły płacz uniemożliwiał jej jednak mówienie. Podałem mojemu powietrzu chusteczki leżące na stoliku i poczekałem aż się  porządnie wysmarka. Dopiero wtedy udało mi się usłyszeć historię o nagłym pogorszeniu stanu jej ojca. Niby po pomocy tego fagasa było trochę lepiej, ale tak naprawdę zrobił człowiekowi jeszcze większą krzywdę.
Całkiem nieświadomie udało mi się zaobserwować u Ivy pięć faz, jakie spotkać można po otrzymaniu wiadomości o nieuleczalnej chorobie. Inaczej nazywane również fazami umierania  na raka. Pierwsza czyli nieświadomość. Próbowała wyjaśnić to tylko gorszym dniem, czy czymś całkiem nieistotnym w chorobie. Kolejna, to jest niepewność.  Uda się go wyleczyć, na pewno z tego wyjdzie, wszystko będzie tak jak kiedyś. Trzecia - zaprzeczenie. Jasnowłosa zaczęła snuć plany na przyszłość dotyczące jej ojca. Kupi dom, adoptuje psa, będzie jeździł ze swoimi córkami na ryby, kończąc to słowami "to nierealne, wiem". Dalej była agresja. Wyrzuty, że świat jest niesprawiedliwy, tak nie może być, jeśli Bóg istnieje to dlaczego jednym dał szczęścia więcej, a innym mniej. Biła też poduszki i ściskała mocno moją dłoń. Moje powietrze najbardziej przeżywało ostatnią fazę. Depresję. Zaczęła wymieniać, ile straci jeśli odejdzie ten człowiek. Co mogliby zrobić, jak byłoby fantastycznie. Długo przy tym płakała, a żadne pocieszenia nie do niej nie dochodziły. Jedynym sensownym wyjściem, jak mi się wtedy zdawało było zostać z nią i przeczekać tą burzę. Tak też się stało. Oglądaliśmy filmy które sam zaproponowałem, gdyż Ivy niewiele interesowała się światem zewnętrznym. Nieco zamknęła się w sobie i pewnie dużo myślała. Ale nie winiłem jej za to, choć sam nie wiem, jak to jest mieć kogoś bliskiego chorującego.. Nie wiem jak jest mieć kogoś bliskiego, zacznijmy od tego. Po trzech, długich filmach podczas których jedynym zajęciem jasnowłosej było tępe patrzenie się w ekran i zabawa moimi włosami postanowiłem wrócić do obowiązków niańki. Przygotowałem nam kolację którą były kanapki z przeróżnymi produktami oraz gorące kakao. Namówienie Ivy do jedzenia nie było proste, końcowo jednak dała za wygraną i coś zjadła. Potem zajęła łazienkę na długie półtorej godziny i poszła spać. Nim jednak zasnęła poprosiła mnie, bym został. A ja, jako człowiek o miękkim sercu znów się zgodziłem. Leżąc już, przykryty grubą kołdrą i opleciony czterema kończynami dziewczyny próbowałem wymyślić coś, co pomogłoby mojemu powietrzu. Jeśli coś zanieczyści powietrze, zazwyczaj oczyszcza się je.. Czym się oczyszcza powietrze? Mało wiem na temat powietrza, ale dużo wiem o Ivy, tak mi się przynajmniej wydaje. Kiedy księżyc wszedł już wysoko nad horyzont, oświetlając swą ogromną sylwetką najbliższe połacie terenu stawiłem się na miejscu osoby bliskiej kogoś, kto umiera. Myślałem, co jako chory i osoba bliska chciałbym zrobić dla tej drugiej. I wykombinowałem. Późno po północy, czując po oddechu na karku iż dziewczyna nie śpi przekręciłem się twarzą w jej stronę i pomimo ogromnego gorąca zaryzykowałem, zadając jej pytanie.
- Nie chciałabyś go odwiedzić? - błękitne oczy błysnęły w ciemności. Ta iskierka życia, która zawsze towarzyszyła tej dziewczynie wróciła na swoje miejsce. Bardzo mi się to spodobało, więc kontynuowałem temat. - Wiesz, tak sobie myślałem, że na pewno chciałabyś zobaczyć swojego ojca - przerwałem oczekując reakcji z jej strony, choć ta na chwilę obecną wynosiła zero. - Jutro po szkole, pasuje ci? - krótko i na temat. Albo tak, albo nie, wybór jest prosty.

Ivy?

poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Ismael'a C.D Aleksandr'a

Wiedziałem, że to się tak skończy. Wiedziałem, że mimo obietnic chłopak nie skończy z uzależnieniami. One nim zawładnęły gorzej niż jakiekolwiek uczucie, którym mnie darzył o ile takie faktycznie istniało, w tym momencie zwątpiłem we wszystko.
Każdy dotyk, pocałunek, każde słowo i niewypowiedziana myśl, wszystkie spojrzenia, te takie prosto w oczy stały się dla mnie pustym gestem odlatujących gdzieś w ataku paniki. W całym swoim strachu jedynym co przyszło mi na myśl to moje leki na epilepsję.
Nie wiem czy to da cokolwiek. Ekker nie jest w pełni człowiekiem i albo to wszystko pogorszy albo naprawi. Nie mogłem go nawet zmusić do połknięcia tabletki. Jego gardło jakby zaciskało się w spazmach całego ciała. Ten siny człowiek dygotał tak jakby całkiem świadomy próbował się wyrwać mojemu słabemu uściskowi. Jego oczy również drżały, z każdym ich zaciśnięciem wylewały się spod powiek strumienie łez, mieszały się z krwią i wydzieliną z nosa co jedynie wywołało u mnie odruch wymiotny. Rozpiąłem Olkowi zaplamioną koszulkę próbując przypomnieć sobie masaż serca. Uderzając kolejno w dołek między żebrami chłopaka, obserwowałem jak na jego twarz wolno napływają kolory. Kiedy chłopak wracał do zdrowia, ja byłem coraz mniej pewien tego czy chcę go ratować, złość, która zatrzęsła moim ciałem po chyba godzinnym śnie chłopaka przeważyła nad wszystkim. Nie miałem siły dłużej wlepiać wzroku w ledwo żywe ciało w głowie wciąż kłębiło się wspomnienie sprzed pół roku, kiedy to w ten sam sposób zmarła osoba dla mnie najważniejsza, ktoś z kim wiązałem przyszłość.
Teraz... Olek zrobił dokładnie to samo, nie mając na względzie moich uczuć. Zbyt rozdarty emocjonalnie jednak nie miałem sumienia zostawić go tu samego. Rozglądając się po pokoju zająłem miejsce na drugim łóżku, podkulając nogi pod brodę, zastygłem w bezruchu, poddając się myślom...

Czasem nie wiesz czy kogoś kochasz, czy nienawidzisz. Te dwa uczucia potrafią doskonale mieszać się ze sobą. Wydaje Ci się, że kogoś nienawidzisz, ale kieruje Tobą miłość, co wtedy? Czy jest sens brnąć w tę maskaradę kłamstw? Gdyby odpowiedzieć nie, to czy to znaczy, że nie kochasz? Czy sama maskarada była kłamstwem innych kłamstw? Bo jeśli kochasz, powiesz tak. 
Zbyt rozległa logika by przeciętny człowiek odkrył co miłość ma na myśli, najgenialniejsze umysły są zbyt małe by dały radę objąć potęgę miłości. Można by rzecz, miłość dziedziną nauki, jednak czemu nie kieruje nią żadne równanie? Żaden wzór? Czemu nie jest określona jasnym prawem co druga osoba może, a czego jej niewolno.
Czemu kochając wszystko wybaczamy? Im więcej się wybacza, tym częściej słyszy się marne "przepraszam". Jednak czym jest to proste słowo przy szczerym wyznaniu "kocham Cię". I ilekolwiek razy byś tego nie usłyszał, zawsze postawisz te dwa słowa nad każde inne. Chociaż ta piękna sentencja z jego ust padła tylko raz stała się dla mnie podstawą całej reszty. Tego, że trwałem teraz przy nim pusto wlepiając wzrok przed siebie i myślę nad sensem miłości, sensem życia...
Takie bajanie o codzienności...

- Ismael? - ochrypły i zbolały głos wytrącił mnie z miłosnych rozterek przywracając do aktualnie aż zbyt smutnej rzeczywistości. Podniosłem się z łóżka patrząc na chłopaka, który jakby na złość mi postanowił zwrócić wszystko co zjadł do tej pory.  - Prz... - zaczął na co machnąłem ręką.
- Zamknij się, nie chcę Cię słuchać - mruknąłem pod nosem podchodząc do chłopaka. Nie wiem jak, ale udało mi się przenieść lodowate ciało do swojego pokoju, zakopując w kołdrach na własnym łóżku. Chłopak nadal drżał, tym razem jednak tylko z zimna. - Nie ruszaj się stąd, idę ogarnąć Twój burdel - mruknąłem poprawiając kołdrę chłopaka. Wróciłem do pokoju chłopaka, śmierdziało w nim wszystkim na raz. Odetchnąłem cicho podchodząc do okna, otwierając je na całość szeroką poczułem jak zimne i świeże powietrze otula mnie, przyprawiając o dreszcze, powywalałem do prania brudne ubrania, zmieniłem pościel, wytarłem biurko, pozbierałem wszystko co jakkolwiek mogło sugerować mi, że zdarzenia zaistniałe w tym pokoju mogłoby odbiegać od zwykłych norm uczniowskich. Gdy w końcu z zadowoleniem doszedłem do wniosku, że pokój wrócił do dawnego porządku, opuściłem go nie chcąc zagłębiać się w tajemnice chłopaka. Droga do mojego własnego miejsca zamieszkania ciągnęła się z nieskończoność, nie chciałem tam wchodzić wiedziałem, że to co nastąpi za chwilę będzie miało odwrotny skutek do tego czego oczekiwałem. Wszedłem do pokoju od razu zamykając drzwi na klucz, po pierwsze na zewnątrz było już ciemno, cholernie dużo czasu zeszło mi do bezczynne siedzenie na łóżku, po drugie na pewno nie miałem zamiaru wypuszczać ledwo żywego spoza tego łóżka. Usiadłem przy chłopaku, cały blady, jego ciało nadal dygotało.
- Jesteś głodny, chce Ci się pić? - chłopak siknął głową na drugą część zdania. Zgarnąłem z biurka małą butelkę wody i podałem ją chłopakowi próbując pomóc mu wziąć chociaż łyka. Nie wiedziałem co dalej ze sobą zrobić, kręcąc się jeszcze chwilę po pokoju poczułem jak dopada mnie zmęczenie. Z jednej strony nie chciałem jeszcze iść spać, troska przeważyła nad złością, chciałem dopilnować by wszystko było dobrze i chłopak nie poczuł się źle. Z drugiej oczy same kleiły mi się do powiek, perspektywa oddania się w objęcia Morfeusza była zbyt obiecująca. Ułożyłem się na drugim końcu łóżka, szepcząc jakby do ściany głuche 'dobranoc'. Nie chciałem teraz być bliżej Olka, na co on sam nie pozwolił. Zimna ręka otuliła mnie lekko w pasie, kiedy powoli usypiałem. Drgnąłem lekko czując chłód jego skóry. Zapach chłopaka ponownie do mnie doszedł, wdarł się i otulił całego. Czasem nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo nie chcę go tracić.
- Olek... - szepnąłem. - Odwróciłem się do chłopaka, rezygnując ze wszystkiego czego uparcie trzymałem się przez ostatnie godziny. Objąłem go dłońmi wokół szyi, przerzucając jedną nogę wokół jego bioder. Jedną rękę przesunąłem za chwilę nieco niżej na jego barki. Przyciągnąłem chłopaka najmocniej jak potrafiłem, bałem się, że jeśli zelżę uścisk stanie się coś złego, przez co nikłe mięśnie powoli drżały mi od wysiłku. Ekker zdawał się tym kompletnie nie przejmować, dmuchając ciepłym oddechem wprost na moją szyję. Gdy atmosfera opadła, kiedy miałem go obok siebie, gdy mogłem spokojnie odetchnąć z ulgą... Po moich oczach zaczęły płynąć łzy.
- Proszę nie pozwól bym stracił w ten sposób kolejną osobę. Błagam... Nie zostawiaj mnie - załkałem cicho, próbując zbyt gwałtownie przełknąć ślinę. - Gdybym... Gdybym nie przyszedł... - chłopak wolnym nadgarstkiem przetarł moje mokre policzki nadal nic nie mówiąc - Obiecaj mi coś - zaśmiałem się z własnej dziecinności nim wypowiedziałem jakiekolwiek słowo - Kiedy poczujesz się lepiej, pojedziemy gdzieś... Gdziekolwiek tak na jeden cały dzień, tylko nie nad jezioro, gdzieś gdzie nie zmokniesz i się znowu nie rozchorujesz. Tylko masz wyzdrowieć sam, według tego jak normalny człowiek powinien się leczyć - uśmiechnąłem się ponownie zdając sobie sprawę z głupoty swojej mimo wszystko realnej zachcianki. Rozluźniłem lekko uścisk nadal nie wypuszczając go z objęć, odpłynąłem, napawany nadzieją i dziwną radością.

Aleksander?
Przepraszam, obliguje mnie brak czasu >.<

niedziela, 27 listopada 2016

Od Aleksandra C.D Ismaela

Czułem się jakby ktoś chciał wywiercić dziurę w mojej głowie na wylot. Twarz piekła nie miłosiernie mimo, iż resztę ciała przechodziły lodowate dreszcze. Nie potrafiłem nawet w spokoju i w pełni cieszyć się bliskością Ismaela. Najchętniej przespałbym cały dzień licząc, że złe samopoczucie minie. Niestety miałem świadomość, że tak się nie stanie. Na marne szukałem chłodnego miejsca na swej dłoni próbując schłodzić rozpalone policzki, ponieważ zdążyłem już rozgrzać ją całą.
- Chyba pójdę do higienistki - wypaliłem podnosząc się z łóżka mozolnie. Ciało nie chciało współpracować.
- Pójdę z tobą - dodał ochoczo, także zrywając się na równe nogi i oplatając moje ramię.
- Nie, chcę żebyś został - delikatnie odepchnąłem chłopaka siląc się na uśmiech.
Nie dał za wygraną. Postawiwszy pierwsze kroki w stronę drzwi ponownie podbiegł, próbując mnie przekonać.
- Na prawdę, to nie problem - mruknął wsuwając się pod mój bark chcąc służyć jako podpora.
- Powiedziałem, że chcę iść sam - warknąłem, odtrącając szatyna w bok.
Zdziwiony stanął przy ścianie przyjmując pasywną postawę. Możliwe, że trochę przesadziłem, ale wyraźnie oznajmiłem, iż chcę zostać sam. Wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami za sobą co zdecydowanie źle odbiło się na bólu głowy.
W jego oczach pewnie wyglądało by to jak gdyby nastąpiła zmiana planów, ale od samego początku nie miałem zamiaru korzystać z leczenia jakiego mi zaoferował. Wolałem radzić sobie na własną rękę.

Wparowałem do swojego mieszkania zabierając się za przegrzebywanie szafek przy biurku. Nie miałem kompletnie cierpliwości, więc tylko rozrzucałem ich zawartość w poszukiwaniu swojego lekarstwa. Szczerze nie chciałem go znaleźć. Wolałbym, żeby wyparowało i już nigdy nie wróciło. Jednak pech chciał, żebym je znalazł. Mimo chwilowego uczucia zwycięstwa, dopadło mnie jakieś, swego rodzaju przygnębienie. Ból i wycieńczenie sprawiało, że nie mogłem myśleć zbyt trzeźwo i oprzeć się pokusie. Byłem pewien, że to zły pomysł i nie skończy się dobrze. Mój umysł natarczywie nalegał by wrócić do Ismaela, ale organizm miał swoje własne zdanie. Rozsypałem wszystko na stoliku przy łóżku i lekko drgającymi rękami niedbale uformowałem swoje prywatne schody do nieba.
Opadłem na łóżko w oczekiwaniu na działanie. Ulga przyszła w niebywałym tempie. Biała śmierć idealnie zakamuflowała męczącą chorobę pozwalając na chwilę odetchnąć.
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, a ja nie miałem zamiaru wracać do mdłej rzeczywistości. Powtórzyłem destrukcyjne działania nie przywiązując zbytnio uwagi do zwiększonej dawki. Zaczęło doskwierać mi kłucie w okolicy klatki piersiowej, jakiego nie doznałem od dobrych kilku lat. Z trudem łapałem powietrze przy przyśpieszonym oddechu i torturze, która właśnie rozgrywała bitwę z moim sercem. Coś nie zbyt przyjemnego delikatnie spływało nad górną wargą. Przetarłem nos rękawem od koszulki. Spojrzawszy na materiał, poczułem jak strach opanowuje moje ciało. Puściłem koniec poplamionej krwią bluzki tylko po to by zatamować palcami jej źródło. Serce przestało bić miarowo, zmieniając swoje tempo na życzenie. Przestałem całkowicie martwić się o spływającą po twarzy, o metalicznym zapachu substancje. Walczyłem o każdy oddech, pozwalając sobie na zsunięcie pleców ze ściany lądując przy tym w miękkiej pościeli.
- Olek... - ledwo słyszalny głos nastolatka przedarł się do pokoju, sprowadzając moje myśli na ziemię.
Wiedziałem, że pójdzie za mną. Byłem tego wprost pewien. Pewnie nie znalazł mnie tam gdzie tego oczekiwał, więc rozum przywiódł go tutaj. Nie chciałem, żeby akurat teraz mnie oglądał, choć potrzebowałem pomocy.
- Wyjdź - rzuciłem półkrzykiem nie mogąc zapanować nad dziwnym rytmem serca, które biło tak intensywnie, jakby miało za chwilę rozerwać żebra.
Nie posłuchał co było, aż nazbyt oczywiste. Wystarczyło, że cofnął się na chwilę ze zdziwienia, żebym mógł zrozumieć, że nie wyglądam zbyt dobrze.
Ciśnienie rozsadzające moje żyły jakby nagle przestało mi, aż tak doskwierać. Widziałem jak Cartenly usiadł tuż obok, obejmując moją twarz dłonią. Krzyczał coś nie wyraźnie. A może to ja nie dosłyszałem... Chyba nawet samotna łza zakręciła się mu w kąciku oka. Obraz przestał być wystarczająco wyraźny... Nawet nie próbowałem walczyć z zasłabnięciem. Zwyczajnie się poddałem...

Ismael?
Nie dam rady więcej, zrób z nim co chcesz 

sobota, 26 listopada 2016

Od Ivy do Devona

Na plecach poczułam nieprzyjemne ciarki, a wzrok utkwiłam w oczach siostry. Brało mnie obrzydzenie, naciągało na wymioty. Otworzyłam usta, z których i tak nie wydobył się żaden dźwięk oprócz niewyraźnego mruknięcia nie słyszanego przez żadnego z obecnych. Mocny, jednorazowy ścisk mojej dłoni dodaje mi nieco odwagi, więc zamykam oczy biorąc głęboki wdech i ponownie skupiam uwagę na Camille. 
-To miał być jakiś kiepski żart? –starałam się przemawiać łagodnie, jednak zdawałam sobie sprawę, że zachrypnięty głos podkreśla tylko oschłość tych słów. Bliźniaczka uniosła brwi w zapytaniu, na które nie chciałam odpowiadać. Kolejny raz opowiadać te samą chorą historię mogło wprawić mnie w złamanie psychiczne. 
-Ale o co Ci chodzi? –poirytowany głos siostry dobija mnie jeszcze bardziej. Nie potrafię określić, co się dzieje ostatnimi czasy ze mną i moją zachwianą równowagą. W jedną dobę moje życie dosłownie wywróciło się do góry nogami. Złowieszczy uśmieszek zagościł na twarzy mojej kopi. –Chyba nie jesteś zazdrosna?
Poczułam jak w gardle narasta mi wielka gula, której nie mogły zlikwidować kilkukrotne przełknięcia śliny. Obrzydliwe. Zacisnęłam mocnie dłonie czując pokłady energii w całym ciele.
Poczułam jak Devon gwałtownie wyrywa rękę z mojego uścisku, załamana powstrzymywałam cisnące się do oczu łzy, kiedy zorientowałam się, że nie zareagował tak ze względu na słowa Camille tylko na szron pokrywający jego dłoń. Całkiem możliwe, że odrobinę tracę kontrolę nad sobą, gdy szarpią mną emocje. Posyłam chłopakowi przepraszające spojrzenie, a gdy skina głową w moim kierunku z ręką schowaną w bluzie, wracam uwagą do bliźniaczki pochłoniętej teraz podziwianiem burego żwiru dziedzińca. Złapałam ją za nadgarstki i przyciągnęłam tak, by nasze identyczne buźki dzieliły tylko centymetry, a moje słowa dotarły do niej wystarczająco.
-Nie waż się tak więcej mówić. –warknęłam. Dziewczyna próbowała się wyrwać, na co moje ręce zaciskały się coraz mocniej wokół jej. Czułam silne pieczenie pod skórą palców, narastającą moc z chęcią wydostania się na zewnątrz, jednak tym razem starałam się to zahamować – owszem, byłam zła i zdegustowana ale nie chciałam nikogo skrzywdzić. Przynajmniej nie tym razem. 
-Ja nie mogę, Lil, o co ci chodzi? –udawała rozdrażnioną lecz drżący głos wyraźnie zdradził jej strach. Jesteśmy bardzo podobne z wyglądu, różne z charakteru, niestety mimo to, takie same z nas idiotki.
-O to, że ten zboczeniec nie miał wczoraj oporów, żeby się ze mną lizać. –syknęłam przez zaciśnięte zęby. Naprawdę miałam dość. Wszystko to mnie tak.. przytłaczało, wręcz zgniatało. Ścisnęłam dłonie w pięści, próbując wytrzymać, przynajmniej kilka chwil, gdy do moich uszu doszedł dźwięk plasknięcia. Ułamek sekundy zajęło mi pojęcie, że siostra mnie spoliczkowała.
-Myśl sobie co chcesz ale zabraniam ci go obrażać. Mam przypomnieć ile dla nas zrobił? –spuściłam wzrok czując pieczenie na twarzy i zastanawiając się nad jej słowami. Owszem, chciałam czy nie, uratował mi ojca. Dzięki niemu znowu mogę z nim rozmawiać i wpatrywać się w jego najwspanialszy na świecie uśmiech, przeglądać zdjęcia sprzed lat i grać duety na gitarze. To jest dla mnie bezcenne, jednak czy nie można by znaleźć innej drogi? Oszukał mnie. Jest pieprzonym kłamcą i największym bydlakiem jakiego znam. Każdy medal ma dwie strony. –No właśnie. Więc siedź cicho i przynajmniej okaż okruch wdzięczności. Wcale nie musiał tego robić. –Camille rzuciła mi groźne spojrzenie i odeszła w kierunku, w który przed momentem udał się Gabriel.
Stałam w miejscu nie rozumiejąc zupełnie nic. Jak to możliwe, że jesteśmy jednojajowe, posiadamy ten sam gen? Czy on jej wyprał mózg? Albo zahipnotyzował. Ale z pewnością nie była przy zdrowych zmysłach, nie moja siostra. 
Śledziłam ją wzrokiem do czasu, gdy nie zniknęła mi z oczu za rogiem akademii, wtedy to moje nogi odmówiły posłuszeństwa, ugięły się pode mną, a jedynym, co powstrzymywało mnie przed upadkiem były silne ramiona Devona zaciśnięte wokół mnie. Po policzkach ponownie zaczęły spływać łzy tym razem zaistniałe wraz z cichym szlochem. Wtuliłam się w ramię ciemnookiego, pragnąc jedynie, by już nigdy mnie nie zostawiał. Przenigdy. Odkąd go poznałam moje życie zostało zachwiane. Czułam się, jakbym stąpała po cienkiej linie nad dużą przepaścią, a on był dla mnie środkiem ciężkości, dzięki któremu nie spadam. Wciąż mi pomagał, wciąż mnie pocieszał. Co ja dla niego robiłam? Te rozmyślenia nie schodzą w dobrą stronę, zaraz ucieknę od niego pod presją własnych myśli, czego okropnie nie chciałam, dlatego decyduję się wyłączyć.
Po raz ostatni otarłam wierzchem dłoni słone policzki i posłałam chłopakowi nieśmiały uśmiech, żeby go utwierdzić w przekonaniu, że wszystko w porządku. 
-Chodźmy gdzieś. Gdzieś, gdzie nikogo nie będzie. –chłopak nie czekał na dalszy rozwój wydarzeń i złapał mnie jedną ręką w tali ciągnąc w stronę wyjścia z Paresscot, za co byłam mu wdzięczna. 
Nie szliśmy w żadne konkretne miejsce – po prostu przed siebie. W końcu głosy ludzi umilkły, szum ulicy ustał, a zastąpił to cichy śpiew ostatnich z ptaków, które nie wyleciały do cieplejszych krajów. Mój umysł też się rozluźnił, zapomniałam o całej sytuacji z bliźniaczką i jej nowym… znajomym. Cieszyłam się, że mogę tu być z ciemnookim, czuć bijące od niego ciepło. Przysiedliśmy na drewnianej ławce na jakimś odludziu, znudzeni ciągłym błąkaniem po nieznanych drogach. Przynajmniej dla mnie nieznanych. Podkurczyłam jedną nogę, opierając ją o ciemne siedzisko i zapatrzyłam się w małą wiewiórkę przeskakującą między gałęziami drzew.
-Devon. –jego imię wypłynęło impulsywnie z moich ust. Bez wytłumaczenia. Nie zwróciłam uwagi na jego pytający wyraz twarzy. Zaczął wiać mocniej wiatr, rozrzucając dokoła pojedyncze liście i poruszając lekko trawą. Oddałam się mu zamykając oczy i nastawiając twarz pozwalając na rozwianie moich krótkich włosów. Chciałam tu zostać. Oparłam głowę o bark chłopaka wzdychając lekko. Chciałam z nim zostać.

Devvvi? Wybacz za porę...

Od Ismaela CD Aleksandra

- To moja wina... - zaszczękałem zębami rozpaczając nad stanem w jakim się znaleźliśmy. Gdybym nie wpadł na genialny pomysł, siedzielibyśmy razem w pokoju. Nie naraziłbym go na to wszystko.    - Przepraszam, że Cię tu wyciągnąłem - wyraziłem skruchę, której tak naprawdę nie czułem. Byłem szczęśliwy, że tak się to wszystko skończyło i przesiadywania w na pniu spalonego drzewa w akompaniamencie grzmotów i piorunów nie zamieniłbym na nic innego.
Nie bez Olka.
Splotłem swoją dłoń z ręką chłopaka, obejmując jego ramię. Jego dotyk, zapach, sama obecność była dla mnie odurzająca, dosłownie uzależniająca.
- To nie jest Twoja wina - spojrzał na mnie bez żadnych wypisanych na twarzy pretensji. - Jest zła pogoda, nic nie widać, śpieszyliśmy się - zaczął mnie usprawiedliwiać. Westchnąłem cicho po raz kolejny spoglądając na mokrą bladą twarz, nie wiem czy to moja przesada czy prawda ale nawet teraz wydawał mi się wyjątkowo przystojny. Jego oczy lśniły w deszczu jakby mocniej niż okalające niebo piorun, a usta mimo zimna nadal zachowały ten swój słodki różowy odcień.
- Dostanę buziaka? - uśmiechnąłem się, szczękając przy tym zębami. Dopiero zdałem sobie sprawę, że chłopak nie zrobił tego, mimo swojego wyznania. Olek ujął swoje dłonie w moją twarz, lekko pocierając kciukiem policzki, uśmiechnąłem się słabo czując jak przyciąga mnie do siebie, muskając moje wargi swoimi, chłód ust chłopaka, zdawał się on udzielać mnie tak samo, dreszcze pędzące po moim ciele zmusiły wyższego do odsunięcia ode mnie i ruszenia w dalszą podróż. Zachęcony chwyciłem jego dłoń i splotłem nasze palce, ciasno przylegając do jego boku. Patrząc w górę widziałem w niebie odbicie swojego życia, ciemne chmury z wolna się rozjaśniały ale deszcz jeszcze nie przestał padać. Ciekawe czy tak samo będzie u mnie, nie chciałem kolejnych kłótni, chciałem żeby chłopak obok mnie mimo tego, że zmęczony i zmarznięty był ze mną szczęśliwy.
Nieważne ile miałoby mnie to kosztować zamierzałem tego dokonać i już. Przemierzaliśmy las, dalej błądząc jakby wokół niego, krople z liści na nasze głowy spadały z ogromną intensywnością. Ciężko było określić czy to deszcz czy po prostu liściastym i iglastym koronom było zbyt ciężko by udźwignęły mokry ciężar.
- Jak się rozchoruję to się mną zajmiesz? - spytałem ze śmiechem, oczywiście nie dałbym mu wyjścia, ale nie wiedziałem jak inaczej podtrzymać rozmowę.Chciałem go jakkolwiek rozweselić, a nic innego niż głupie zabawianie nie przyszło mi do głowy.
- A jak ja się rozchoruję? - spytał z wyrzutem próbując uśmiechnąć się przez odrętwiałe usta.
- Będę z Tobą nieważne czy będziesz chory - zapewne zarumieniłbym się po tym zdaniu, jednak krew w moim ciele zdążyła ochłodzić się na tyle, że nie poczułem nawet typowego mrowienia. Nie poczułem nic poza ręką zatrzymującej się po drugiej stronie na moim ramieniu.
Nic nie było w stanie opisać tego jak szczęśliwy byłem w tym momencie. Mając go obok, tylko dla siebie... To było jak spełnienie dosłownie moich wszystkich marzeń, mieć kogoś komu mógłbym oddać całe swoje serce, otoczyć miłością wyjątkowo szczerą, taką jaką zawsze chciałem i nie bać się odrzucenia, nie martwić się brakiem akceptacji. Nie bać się o nic, poza tym, ze możemy nie zdążyć na kolację do Akademii, a głód, który rozsadzał mój żołądek ciężko było wytrzymać.

**

Wszystko jednak co złe kiedyś się kończy, tak samo jak skończyła się nasza podróż. Kiedy już myślałem, że utopię się w kroplach, które w swojej częstotliwości wpadały mi do buzi ujrzeliśmy aż zbyt znajome oświetlenie.
- Ścigamy się - mruknąłem, to nie było pytanie, bardziej stwierdzenie. Przecież chciał ze mną przegrywać, a ja nadal miałem w sobie dość energii by ruszyć pędem do źródła ciepła, gorącego prysznica i jedzenia. Olek pobiegł za mną, wiedziałem, że każdy jeden ból mógł sprawiać mu ból tak samo jak i mnie i poniekąd było mi głupio. Błyskawiczne jednak dotarcie do ukochanego budynku pozbawiło mnie ich zupełnie. Gorące szkolne powietrze uderzyło mnie ze zdwojoną siłą, niemal zrobiło mi się niedobrze gdy ciepło przedarło się przez moje płuca rozdzierając nozdrza, a całe ciało zaczęło drżeć. Ustałem w wejściu opierając się o drewnianą ścianę. Przyciągaliśmy wzrok współczujących uczniów, którzy zerkając w naszą stronę oczekiwali zakończenia wszechogarniającej ulewy.
- Choć - spojrzałem na chłopaka błagalnie wyciągając dłoń w jego stronę. Chłopak pochwycił ją pozwalając mi zaciągnąć się na górę.
- Olek... Możemy pogadać? - odetchnąłem cicho słysząc najbardziej irytujący głos na świecie, głos, który dosłownie przeszył moje nerwy bardziej niż panujący na dworze chłód. Blondyn rzucił mi jakby przepraszające spojrzenie odgarniając mokre włosy z czoła, mruknął coś, że zaraz przyjdzie, nie słuchałem go chcąc jak najszybciej znaleźć się w skrzydle mieszkalnym.

O zazdrości można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest zdrowa. 
O zazdrości można powiedzieć wiele, na pewno to, że jest szczera.
Z zazdrości człowiek się chowa
Przez zazdrość człowiek się gniewa. 
Czasem bez niej zaczyna od nowa
Czasem z nią umiera.

*moje, krótkie ja autor i bez komentarza. PSIK*  
Ułożyłem w głowie krótki wierszyk mocniej kuląc się w sobie, byłem zazdrosny... Tylko czemu? Jak poczułby się Olek gdybym zaczął mówić o tym co czuję.
Byłem zazdrosny bo się bałem?
Bo nie umiałem mu zaufać?
Bo...
Zadając sobie drugie pytanie, zrozumiałem jak cholernie było prawdziwe. Co jeśli nigdy nie będę mógł obdarzyć go tym zaufaniem, jakie żywiłem wobec niego na początku?
Na pewno nie. Przecież chciałem mówić mu o wszystkim, chciałem by był dla mnie wszystkim, chciałem opowiadać mu o każdym problemie, chciałem by on opowiedział mi o swojej przyszłości. Tylko w tym całym problemie chyba nie chodziło o właśnie ten rodzaj zaufania. Bałem się, że chłopak mimo obietnic nigdy nie będzie mój. Zniknie tak samo szybko jak się pojawił, przewrócił moje życie do góry nogami, naprawił je i... Co dalej?
Bałem się dalszych części tych niepoukładanych historii, przerażał mnie fakt, że to właśnie ja i Olek jesteśmy jej głównymi bohaterami, poniekąd zdanymi na przypadek, przypadek, który przecież nie musiał podążać wyznaczonymi przez nas ścieżkami, może już dawno ktoś w gwiazdach ułożył drogę, która rozejdzie się równie szybko co się zaczęła? Może nie prowadzi wyczekiwanym przeze mnie jednostajnym ciągiem i w końcu staniemy na skrzyżowaniu wybierając szczęście moje, lub Aleksandra.

Rozmyślania, które tworzyły istny armagedon w mojej głowie przerwał dopiero dźwięk wylewanej wody. Zatracony w brutalnym śnie zapomniałem, że przecież ją tam napuściłem. Wraz z zakręceniem czerwonego korka wrócił też chłód mojego ciała i świadomość, że czeka na mnie gorąca kąpiel. Pozbyłem się swoich ubrań, przez chwilę przyglądając się sinemu ciału w odbiciu lustrzanym. Usta popękały od zimna i nadal nie odzyskały swojej jasnej barwy, a dłonie w swojej czerwieni wyglądały jakbym je oparzył, to samo z nogami i kolanami, reszta była niemal fioletowa. Wsunąłem do wanny jedną nogę, rozkoszując się gorącem jakie przynosiła woda.
W cieczy zanurzyłem się do brody wyczekując aż zimno i dreszcze ustąpi miejsca pieczeniu. Każda komórka mojego ciała okropnie bolała, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy.
Resztkami sił sięgnąłem po płyn do kąpieli i gąbkę zaczynając namydlanie od górnych partii ciała. Kiedy zapach płynu do kąpieli przesiąkł moje nozdrza sięgnąłem po szampon by dokładnie spienił moje włosy i zmył z nich deszczówkę. Dopiero wtedy odważyłem się wyjść z bezpiecznej wanny i stawić czoło światu.
Wyzwanie na dziś: założyć coś do spania, zjeść coś i pójść spać.
Oczywiście w każdy swój cel wliczałem też blondyna. Założyłem dresy i koszulkę, którą parę dni wcześniej zabrałem Olkowi. Podobał mi się jej zapach... 
Ułożyłem szybko włosy i wyszedłem z białego pomieszczenia by dostrzec rozłożonego na łóżku blondyna, nie przejął się moją obecnością, nie odłożył też zeszytu ze wszystkimi moimi pracami. Dziwne uczucie, kumulujące się w okolicach serca rozeszło się po moim ciele powodując jego drżenie, dziwnie było mi wiedzieć, że ktoś ma w dłoni tę część mnie, którą się z nikim nie dzieliłem. Może to był właśnie dobry moment by otworzyć się przed Olkiem? Może warto było podzielić się z nim tą małą tajemnicą? Powolnym krokiem zbliżyłem się do blondyna, przekręcał poszczególne kartki z ogromną delikatnością, jakby miały pokruszyć się od lekkiego szarpnięcia. Objąłem ciepłe ciało, przylegając do niego najmocniej jak sam tylko mogłem, chciałem spytać jak skończyło się tajemnicze spotkanie Olka i dziewczyny, której nadal nie poznałem imienia, ale nie miałem odwagi. Z mojej strony byłby to pewnie zwyczajny brak zaufania. Spojrzałem na rozjaśnioną księżycowym blaskiem twarz, twarz, którą chciałem oglądać codziennie. Przyglądałem się każdym szczegółom, lekkie zadarcie na nosie, zmarszczki w kącikach oczu, pewnie od uśmiechu, poza tą nie znaczącą drobnostką skórę miał idealnie gładką, a usta pełne, zdrowo różowe. Wieczny zarost na jego twarzy nie postarzał go, ale dodawał dojrzałości i pewności siebie.
- Czemu mi się przyglądasz? - niski głos wypełnił przestrzeń dookoła nas, powodując, że po moich plecach przebiegły przyjemne dreszcze, gdyby tak wsłuchać się w jego barwę, można by zauważyć lekką chrypkę i charakterystyczny akcent. Wzruszyłem ramionami, nie umiejąc lub nie chcąc jasno odpowiedzieć na to pytanie.
- Zostaniesz u mnie?  - oczywiście odpowiedź była dla mnie była prosta i tylko jedna, nie przyjąłbym odmowy, nie po dzisiejszym dniu. Blondyn również nie protestował, odwróciwszy się za siebie zgasił nocną lampkę i odłożył niebieski zeszyt. - Dobranoc - szepnąłem kładąc się obok.
W nocy rozbudził mnie cichy jęk, otworzyłem zaspane oczy próbując zarejestrować wzrokiem sytuację.
- Olek, co Ty robisz? - obserwowałem jak chłopak nieudolnie próbuje chwycić butelkę wody, stojącą blisko łóżka. Kompletnie zdezorientowany podałem ów przedmiot chłopakowi, patrząc jak wypija całą jej zawartość. Dopiero wtedy dotarło do mnie co się dzieje, rozpalona skóra, podkrążone, szklane oczy, spękane usta i wypieki. Przysunąłem policzek do czoła leżącego, jego gorąc bił z daleka. Pogładziłem blondyna lekko po głowie, zeskakując przy tym z łóżka by odnaleźć leki na zbicie temperatury. Leżały tuż obok moich proszków na epilepsję, choroby, o której Olek nadal nie miał pojęcia w zamkniętej na klucz szafce.
Nie chciałem mu o tym mówić, ludzie często reagowali strachem na wieść o mojej przypadłości i odchodzili, zostawiając mnie samemu sobie.
Poza tym tak długo to ukrywałem.. Jeśli dowiedziałby się teraz pewnie byłby zły.
Schowałem duże pudełko ponownie do szafki przekręcając nieduży zamek, klucz wsadziłem pod jedną z książek i zbliżyłem się do chorego.
- Ismael idź spać - zachrypiał ciężko, próbując zmusić mnie bym zignorował jego stan. Prychnąłem cicho kładąc chłopakowi na czoło zimny okład. Chłodne krople ściekały po jego skroni prosto na poduszkę, którą za chwilę zamieniłem na swoją. Martwił mnie fakt, że gorączki kompletnie nie potrafiłem zbić aż do rana i gdy w końcu udało mi się schłodzić ciało Ekkera zasnął wyjątkowo głębokim snem. Odetchnąłem cicho próbując zachować nienaganną ciszę, nie chciałem go obudzić oddychał niespokojnie jakby w strachu, a na jego twarzy ponownie zagościły rumieńce. Drżał z zimna, a ja kompletnie bezradny nie wiedziałem co robić.
- Olek... Może jednak pójdę po higienistkę? - spytałem z wypisaną na twarzy nadzieją, gdy ten uchylił podkrążone i czerwone oczy. Zaprzeczył gwałtownym skinieniem głowy, chciałem spytać czemu tak bardzo nienawidzi lekarzy, zamiast tego jednak tępo obserwowałem zmiany w stanie jego zdrowia opuszkami palców zgarniając lepiące się do czoła włosy, chciałbym mu jakoś pomóc. Czułem się dziwnie chcąc brać za chłopaka odpowiedzialność ale obiecałem sobie, że za wszelką cenę uczynię go szczęśliwym, tylko niech mi na to pozwoli.
Bezsensowne wlepianie wzroku w blondyna przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi i widok poruszającej się klamki. Nigdy nie spodziewałbym się ujrzeć w nich Michaela, zachowywał się jakby mnie znienawidził jednak ani Olek ani on sam nie chcieli mi powiedzieć dlaczego.
Miałem własne domysły.
Pomijając chociaż głupie hej były przyjaciel zlustrował morderczym wzrokiem śpiącego blondyna.
- Co ta kurwa tu robi? - warknął mącąc spokój pokoju. Krew dosłownie się we mnie zagotowała, nikt nie miał prawa odnosić się w ten sposób do mojego Olka. Rzuciłem mu pełne oburzenia spojrzenie, bezdźwięcznie sugerując by się zamknął i uważał na słowa. - Chciałem z Tobą porozmawiać, ale chyba nie masz czasu - smutek w jego głosie rozrywał mi serce, nie myślałem nad tym co robię zerwałem się z bezpiecznego i ciepłego łóżka biegnąć w stronę Michaela.
Zielonooki również musiał biec, bo gdy wyszedłem z pokoju był już daleko.
- Zaczekaj! - rzuciłem w jego stronę, zaczynając biec. W głowie już sobie układałem co chcę mu powiedzieć, ile pretensji wyrzucić jemu i sobie, za co przeprosić i zapytać czy ta przyjaźń ma jeszcze jakikolwiek sens. - Co chciałeś? - nie odpowiedział, stał tam wpatrując się w punkt nade mną, znałem go. Zawsze wtedy zastanawiał się nad tym czy to co zamierza będzie dobre dla wszystkich i chyba wybrał źle,
Jego wzrok opadł na moją twarz, którą ujął w swoje dłonie robiąc to samo z wargami. Poczułem ich smak na własnych ustach i zawroty głowy.
Złość pojawiła się natychmiast, zaraz po tym robiłem wszystko by go odepchnąć chłopak złapał za moje nadgarstki odciągając je do tyłu, wolną dłoń wsunął pod moją koszulkę zostawiając pocałunki na niższych partiach ciała.
- Zostaw mnie! - teraz już wrzasnąłem nie martwiąc się o to, że za chwilę mogę obudzić chorego. Żadna próba wyrwania się spod jarzma obrzydliwych łap nie powiodła się dopóki z moich oczu nie spłynęły pierwsze łzy. - Myślałem, że jesteś moim przyjacielem - szepnąłem, resztkami sił powstrzymując szloch.
- Nigdy nie chciałem być Twoim przyjacielem, robiłem dla Ciebie wszystko, ale mimo to... wybrałeś jego, on Cię zdradził - wraz z kolejnym krokiem zmniejszał odległość między nami.
- Czemu taki jesteś? Zawsze musisz wszystko psuć, z każdym - mruknąłem pretensjonalnie, odwracając wzrok.
- Wiesz ile bym oddał, żeby być teraz na miejscu tego zera? - spojrzał na mnie błagalnie. Chyba nie rozumiał, że mówiąc takie rzeczy o kimś kogo kochałem raczej nie zmieni mojego nastawienia.
Nic nie zmieni..,
- Już mnie to nie obchodzi - wpatrywałem się w żal w jego oczach, pogłębiający się z sekundy na sekundę ból, rozrywał mi serce odbierając przyjaciela. Nasza relacja już dawno sięgała dna, ale teraz traciłem przyjaciela.
- Co Ty o nim właściwie wiesz? Skąd wiesz, że Cię kocha? Skąd wiesz, że nie jest na boku z tamtą laską, z którą ich ostatnio widziałem? Przecież masz pewność, że ja bym Ci tego nie zrobił, nie możesz mu ufać! - podniósł głos, a ja nie wytrzymałem. Chłopak miał zupełną rację, sam dzisiaj myślałem o tym, jak bardzo boję się zaufać Olkowi, teraz udowadniali mi to też inni.
To niczego nie zmieniało.
On był mój.
Po odejściu Michaela po raz kolejny naraziłem się na starganie nerwów. Kręcone włosy stojące pod drzwiami Ekkera po raz kolejny mnie spoliczkowały.
- Nie ma go tam. - dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie na mój widok.
- To dziwne, umówiłam się z nim ostatnio - patrzyła mi prosto w oczy, próbując jeszcze bardziej upokorzyć moją osobę.
Mogłem tylko stać, stać i słuchać jak kolejna osoba stara się to wszystko zniszczyć. Nie chciałem jej wierzyć. Zignorowałem potyczkę słowną w jaką próbowała mnie wepchnąć i wszedłem do swojego pokoju widząc w pełni przytomnego chłopaka. Siedział na łóżku wlepiając wzrok w telewizor. Gdyby naprawdę się z nią umówił, wymyśliłby coś i do niej poszedł...
Ta myśl długo trzymała mnie w nadziei.
Opadłem na łóżko wtulając się w rozpalone gorączką ciało chłopaka.
- Przytul mnie... - poprosiłem, ciągnąc do siebie. Bez słownej odpowiedzi Olek objął mnie wokół pleców silnymi dłońmi, muskając wargami czubek głowy, nie miałem odwagi mu o niczym powiedzieć, nie chciałem tego psuć. Zamiast wyjaśnień wtuliłem twarz w zagłębienie jego szyi i po raz kolejny szepnąłem to szczególne wyznanie nie oczekując odpowiedzi. - Kocham Cię Olek..

Aleksander?
[*]  to opowiadanie zmarło już na pierwszym słowie.
PRZEBIŁAM TE 2 TYŚ. TAK

Od Devona do Ivy

Mowa srebrem, milczenie złotem.. Zatem czym może być prawda? Diamentem? Są pożądane, a jak już je masz, nie wiesz co z nimi zrobić. Niekiedy diamenty odbierają ludziom rozum, tak samo jak i kłamstwo. Zatem czym może być prawda? Pieniądzem? Każdy traci ponad połowę swojego życia aby go zdobyć, a następnie w coś zainwestować. Prawdy się nie inwestuje. Prawdę się ma. Jest w człowieku, wywołuje emocje, niekiedy jest pożądana - innym zaś razem odwlekana jak najdalej. Zatem czym może być prawda? Słusznie byłoby porównać prawdę do duszy. Ja mam duszę, jednocześnie mając i o tym świadomość. Nigdy bardziej nie byłem tak pewny swojej duszy.
Napój leniwie sączony przeze mnie wyglądał z kubka, nadal w tej samej ilości co na początku. Pomimo iż dawno już wystygł, a ja piłem go od jeszcze dłuższego czasu - on nadal się nie kończył. Właśnie odkryłem nieskończone źródło tej ohydnej kawy. Odstawiłem ciecz w kubku na rzecz ubrania się w pobrudzoną koszulkę oraz bluzę z dnia wczorajszego. Rzeczy wydawały się być stare i zużyte, tak naprawdę będąc jedynie solidnie brudne. Kto by pomyślał, że ludzie wyrzucają setki tysięcy takich ubrań, kiedy one naprawdę są tylko brudne. Rozmyślenia na temat nieczystych ubrań i ludzi przerwały głosy dochodzące mnie z zewnątrz. Zaciekawiony wyjrzałem tam, by ujrzeć kopię mojej Ivy padającą z piskiem w ramiona tego parszywego gnoja. Obserwując tę scenę czułem się jak niespełniony widz, któremu podsunięto nieciekawą komedię romantyczną zamiast kultowego horroru. W międzyczasie również dziewczyna dołączyła do mnie. Zaczęła opowiadać coś o tym, jak mu tam, Gabrielu, nie dostając jednak żadnej odpowiedzi podeszła do mnie widocznie zbita z tropu. Nie trzeba było pokazywać nic paluszkiem, gdyż wzrok jej sam poleciał w tamtym kierunku. Gapiliśmy się jeszcze chwilę, jak tamci czule całują się, nim jasnowłosa nie postanowiła czegoś zrobić.
- Jesteś zła, zrobisz coś głupiego i będziesz żałować - tak jak sądziłem moje argumenty zatrzymały ją tuż przed drzwiami z ręką zastygłą na klamce. Westchnęła po czym usiadła na podłodze, tak by słońce oświetlało jej całą twarz. Światło wlewające się do pokoju zaślepiło mnie na chwilę gdy przechodziłem z jednego pomieszczenia do drugiego. Ignorując to zatrzymałem się przed dziewczyną, wyciągając w jej stronę ręce. - Dlatego pójdę z tobą - uśmiechem dodałem jej otuchy i pomogłem wstać. Wstąpiwszy po drodze do mojego pokoju włączyłem telefon do ładowania i przebrałam się w pierwsze lepsze ciuchy, co poskutkowało kompletną, artystyczną klapą. Przynajmniej Ivy miała z tego powodu ubaw. Wędrując przez korytarz ująłem ciepłą dłoń dziewczyny w swoją, dwa razy większą i cztery razy zimniejszą, kolejny raz wywołując uśmiech na jej twarzy. Lubiłem kiedy się uśmiechała. Taka właśnie powinna być moja Ivy. Na zewnątrz zawiewał lekki i jesienny, choć ciepły wiatr, przy okazji miotając kolorowymi liśćmi porozrzucanymi niedbale po żwirowym dziedzińcu. Pogoda zapowiadała się nieźle, dość słonecznie i niekoniecznie zimno na najbliższe dni, co w zasadzie mnie ucieszyło. Zresztą, gdybym chciał śnieg, to śnieg by padał, gdybym chciał tornado, tornado by było. Do wyboru, do koloru. - Ivy, jaka jest twoja ulubiona pora roku? - zadałem pytanie krocząc nadal na przód, splatając nasze palce w jeszcze mocniejszym uścisku.
- Zgaduj głupku - spore zimno przeniknęło przez moją skórę, w momencie rozpowszechniając się do łokcia i dalej, w górę ręki. Pomimo to nadal trzymałem dziewczynę, zerkając co moment na jej twarz. Teraz zagościł na niej grymas niezadowolenia i zdeterminowana. Chwilę później zabarwiła ją gorycz porażki. Chłód zniknął, za to utkwiło we mnie spojrzenie błękitnookiej.
- Nie patrz się tak na mnie bo pomyślę że chcesz mnie zgwałcić - wypowiadam słowa spokojnie, skupiając się jednocześnie na jakimś punkcie przed nami. Nie tylko my wybraliśmy się na romantyczny spacerek. Ivy zatrzymała się, powstrzymując łzy lecące z oczu, pewnie przez ten oklepany żart i opierając głowę o mój bok. Chcąc nie chcąc musiałem poczekać aż ta ogarnie się i będziemy mogli powrócić do przerwanej przechadzki. - Właściwie pamiętasz dlaczego tu jesteśmy? - pytam widząc zmierzające w naszym kierunku dwie sylwetki. Siostra Ivy oraz brunet zatrzymują się przed nami, udając miłą niespodziankę. Pierwszą z bliźniaczek zalewa soczyście różowy rumieniec, druga stoi zszokowana obok chłopaka przyjmującego kamienny wyraz twarzy. Wymiana spojrzeń trwa krótko, w końcu ciszę postanawia przerwać Gabriel. Żegna się ze swoją towarzyszką pocałunkiem w policzek, rzuca gardzące spojrzenie w naszym kierunku i odchodzi. Dziewczyny mają sobie chyba coś do wyjaśnienia.. zatem na co czekają? Zaproszenie?

Ivy? Nie umiem w pisanie, wybacz..

piątek, 25 listopada 2016

Od Ivy do Devona


Głośne wycie psa boleśnie drażniło moje uszy od dobrych piętnastu minut. Był środek nocy, a ja po dość emocjonującym i niezwykłym dniu próbowałam się zresetować odsypiając przynajmniej kilka godzin, co brutalnie uniemożliwiały mi odgłosy zwierzęcia obezwładnionego księżycowym światłem. Nakryłam się ciepłą kołdrą tak, by zasłonić uszy jednocześnie nie tracąc cennych porcji tlenu, jednak i to nie pomogło. Przez kolejną chwilę starałam się usnąć ignorując uporczywe hałasy zza okna, co również nie doszło do skutku. Poddałam się zirytowana z westchnieniem zakładając rękę pod miękką poduszkę w skupieniu przyglądałam się mojemu towarzyszowi, który spał teraz smacznie, odwrócony twarzą do mnie oddychając cicho. Jego nos poruszał się ledwo zauważalnie z każdym wdechem i wydechem, a malinowe usta co jakiś czas rozchylały kusząco ukazując część białych zębów. Dotknęłam swoich warg dziwnie zainteresowana, czy znów wpasowałyby się tak idealnie w jego, jednak Devon poruszył się niespokojnie, na co mój instynkt zareagował nagłym zamknięciem oczu i udawaniem twardego snu, na który miałam ogromną ochotę. Na szczęście chłopak znów wyrównał oddech, więc odważyłam się powoli otworzyć jedno oko, żeby ostatecznie potwierdzić tę informację. Spał. Wciąż leżał przy mojej żałosnej istocie, słodko śniąc, gdy jego czoło przysłonił jeden niesforny kosmyk włosów. Przez moment biłam się z myślami czy mogę go dotknąć, czy by mi na to pozwolił po tym, co zrobiłam. Koniec końców, postanowiłam wykorzystać okazję, że jest nieobecny i ostrożnie założyłam pukiel w resztę gęstej czupryny. Przewróciłam się z powrotem na plecy jedną rękę kładąc na piersi, a drugą układając pod głową, wydobywając z siebie westchnienie, w którym kryła się jakby mieszanina nadziei, radości i niepewności. Jak to się stało, że on tu jest, przy mnie? Że leży obok mnie, w jednym łóżku? Że w ogóle ze mną rozmawia? Patrzyłam się w biały sufit oświetlony gdzieniegdzie księżycowym blaskiem próbując znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, gdy wokół mojej tali mocno zacisnęła się czyjaś ręka i przyciągnęła do siebie łącząc ze sobą swoją klatkę piersiową z moimi plecami. Na skórze poczułam ciarki, a serce znów przyspieszyło tworząc nową melodię rozbrzmiewającą w żyłach.
-Miałaś spać. –szepcze ciepło Devon wprost w moje jasne włosy. Jego głos łaskocze mnie w ucho wywołując miłe uczucie mrowienia, a na policzkach pojawiają się różowe rumieńce. Nie wiem czemu. Pewnie mam gorączkę.
-Obudził mnie ten pies… -przerywam, próbując przypomnieć sobie, kiedy dokładnie ucichł głośny skowyt zwierzęcia. Odchrząkuję i dodaję pospiesznie. –Tak jakoś nie mogę zasnąć.
Ręka ciemnookiego wędruje do mojego ramienia, po którym bazgra nieregularne szlaczki, gdy ja zawieszam wzrok na bladej ścianie i jej granicy z kolorową pościelą. Nie mówimy nic.
W końcu, delikatny dotyk jego ciepłej skóry sprawia, że powieki same opadają na oczy, a ja opuszczam świat rzeczywistości oddając się w ręce błogiego i upragnionego snu.

***

Obudziłam się, czując obejmujące mnie ramię Devona. W jakimś momencie w nocy obróciłam się i leżałam teraz z głową na jego piersi, a w uszach rozbrzmiewało spokojne bicie jego serca. Bez słowa pocałował mnie we włosy i przytulił mocniej. Przekręciłam głowę tak, by móc spojrzeć na niego, zobaczyć ten figlarny błysk w oku, który wprost uwielbiałam, zlustrowałam każdą cząsteczkę jego twarzy, zakodowałam detale i niepewny uśmiech.
-Dzień Dobry. –spojrzałam na niego zdziwiona neutralnością jaką zachował. Mnie od razu przeszedł nerwowy prąd. Trzeba co nieco wytłumaczyć. Odwzajemniłam uśmiech i odparłam starając się nie zdradzać emocji gotujących w moim krwioobiegu, gotowych wystrzelić jak z procy w każdym momencie niszcząc wszystko, co napotkają na swej drodze.
-Dzień Dobry. –zawiesiłam się, skupiając uwagę na zapadniętym dołeczku w klatce piersiowej chłopaka. –Wiesz, musimy porozmawiać tylko… daj mi chwilkę, dobrze? –wydusiłam z siebie drżącym głosem. Ciemnooki tylko przytaknął wciąż nie luzując uścisku. Miałam wrażenie, że żadne z nas nie chce psuć tego momentu ani go kończyć. W końcu podniosłam się ostrożnie, zaczesując włosy i przeturlałam się przez Devona stając bosymi stopami na chłodnej podłodze. Wyciągnęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania i pognałam do łazienki chcąc poczuć na sobie ciepło wody i miękkość piany. Gorący strumień palił mnie w skórę i sprawiał, że robiła się coraz bardziej czerwona ale ja nie zwracałam na to uwagi. Zamierzałam zmyć z siebie cały wczorajszy dzień, a przynajmniej pierwsze trzy czwarte. Skończyło się na tym, że skulona w kuckach patrzyłam się na spływającą do odpływu wodę. Ubrałam się i wyszłam z łazienki czując nagły atak niekontrolowanego stresu. Chłopaka znalazłam w sypialni, opartego o parapet z kubkiem ciemnego napoju wpatrującego się w konkretny punkt na podłodze. Przysiadłam na krawędzi zaścielonego już łóżka i bawiąc się nerwowo palcami zaczęłam wszystko tłumaczyć. Tyle, że to nie było takie proste... Moje usta otwierały się i zamykały nieskore do jakiegokolwiek dźwięku. Chciałam to zacząć ostrożnie, delikatnie. Jednak jest to temat, którego nie da się przedstawić w sposób, jaki bym tego chciała
-On… to znaczy Gabriel, przyszedł tu wczoraj i powiedział, że potrafi pomóc mojemu ojcu. Wiesz.. opowiadałam ci. –wzruszam ramionami przypominając sobie tamten wieczór, gdy jakoś mi się zebrało na zwierzenia nowo poznanemu jeszcze wtedy koledze. –Ucieszyłam się. Bardzo. Bo w sumie nikt nie wie co tacie dokładnie dolega, a on okazał się jedynym człowiekiem, który faktycznie się tego podjął. Powiedział, że w zamian chce tylko mnie pocałować kilka razy. Szczerze, to myślałam, że mówi o jakimś całusie w policzek albo coś… ale on ruszył z kopyta. –urwałam ocierając łzę z policzka, gdy głos mi się załamał. – A-a ja się temu poddałam. Nie powstrzymałam go. Zresztą.. sam wiesz. –odwróciłam głowę zawstydzona. –Ale cholera, kocham tylko jedną osobę i to na pewno nie jest on!
Zakryłam usta dłonią, przerażona tym, co właśnie powiedziałam. Na głos. Przytomna. Trzeźwa.
Czekałam na reakcję Devona wciąż tkwiącego przy oknie sypialni. Szczerze, miałam ochotę zrobić coś wszystkim osobą, które mówiły kiedykolwiek, że jak się komuś zwierzasz to jest lżej. Nie. Perfidne kłamstwo. Jest mi wstyd, czuję się jak ostatnia żyjąca brudna suka na świecie. A on się tylko na mnie patrzy…

Devon? Wybacz, wybacz. Umieram.

czwartek, 24 listopada 2016

Od Aleksandra C.D Ismaela

Jesienny wiatr delikatnie rozwiewał czuprynę chłopaka. Niecierpliwił się. Wiedziałem jakiej oczekuje odpowiedzi, ale jedyne do czego byłem zdolny to głupie wpatrywanie się w przestrzeń. Chciałem mu przekazać, że skończę z niszczeniem naszej relacji. Byłem gotów rzucić, dla niego nawet używki.
Przytaknąłem głową na zarzuty, zbierając myśli na swoją wypowiedź.
- Ismael, zrobię wszystko żebyś czuł się przy mnie dobrze - mruknąłem mozolnie, a on odetchnął głęboko, jakby kamień spadł mu z serca. - Zerwę z nią kontakt jeżeli chcesz. Przestanę... startować do innych. To z tobą chcę spędzać czas. Wspólnie zasypiać, żeby pierwszą osobą jaką zobaczę po przebudzeniu był ty. Przypominać ci jakim jesteś krasnalem - zaśmiałem się spoglądając niepewnie na jego twarz. - Przegrywać w biegach i... przesiadywać w takich miejscach.
Rozglądałem się dookoła siebie szukając powodu do zaczepienia wzroku. Chyba po prostu nie byłem gotów na reakcje szatyna.
- Nie znudzisz mi się - dodałem pod nosem, palcem rysując bez celu w piasku.
Poczułem jak oparł twarz na moim barku, a dłonie zacisnął wokół przedramienia.
Siedzieliśmy w ciszy. Jednocześnie nie miałem już czego dodawać, ani nie chciałem przerywać tego spokoju.
Jezioro było wystarczająco rozległe, żeby zamienić swój drugi koniec w cienką linię. Ponad widnokręgiem rozciągało się błękitne niebo, pokryte kłębiastymi chmurami. Słońce co chwilę chowało się za nimi, ponieważ wiatr wystarczająco szybko nimi poruszał. Strzeliste sitowie porastające nadbrzeże, także tańczyło jak mu Zefir zagrał. Martwe liście co jakiś czas opadały na taflę wody, delikatnie zakłócając jej falę.
Wydawało się jakby już nic nie mogło zakłócić tego stanu błogości, dopóki nieboskłon nie zaczął szarzeć. Ptaki wystraszone, zrywającą się wichurą zaczęły wydawać okropne dźwięki. Fale coraz mocniej biły o brzeg, a rozpryskująca się woda moczyła nam spodnie.
- Będzie padać - Ismael, podkurczywszy nogi, mruknął pod nosem i oparł brodę na kolanach.
- Widzę - odparłem tak samo cicho jak on, cały czas bacznie obserwując zmianę pogody.
Pierzaste i okazałe obłoki powoli ustępowały miejsca ciemnej, burzowej pierzynie. Stwierdziłem, że jeżeli zabawimy tu dłużej to ulewa spokojnie nas dopadnie.
Otrzepawszy się z piasku podałem rękę chłopakowi. Pochwycił ją, pomagając sobie wstać, jednak nie miał zamiaru już jej puszczać.
- Dopiero przyszliśmy, nie chcę wracać - burknął niezadowolony mozolnie stawiając kroki przed siebie.
- Musimy - posłałem mu ciepły uśmiech próbując rozweselić sytuację mimo zniszczonych planów.
Maszerowaliśmy średnim tempem ścieżką przez las pełen starych, ogromnych dębów. Słychać było pierwsze, póki co ledwo słyszalne, uderzenia piorunów, a mieliśmy przed sobą jeszcze kawał drogi.
Cartenly, czując zimny powiew wiatru, złapał wolną dłonią za dwie części bluzy próbując bardziej schować się przed chłodem.
Dróżka zdawała się nie mieć końca. Nie rozmawialiśmy. Raczej nie dlatego, że nie mieliśmy o czym, ale oboje woleliśmy pozostawić wszystko w swojej głowie.
Cisza między nami zaczęła mi trochę przeszkadzać. Nie byłem pewien co Ismael teraz o mnie myśli. Wszystko jedynie coraz bardziej się komplikowało, zamiast wychodzić na prostą.
- Nadal się gniewasz? - spytałem czując jak kropla deszczu, której udało się przedostać przez korony drzew uderzyła mnie w czoło.
Szatyn, wyraźnie zdziwiony pytaniem, zatrzymał się i otworzył szerzej oczy, myśląc nad odpowiedzią.
- Nie... nie wiem - burknął wbijając spojrzenie w ziemię i ruszając dalej.
Przytaknąłem skinieniem głowy, ale nie zauważył już tego.
- Powinniśmy się pośpieszyć - poradziłem, gdy kolejne krople zostawiły mokry ślad na moim ubraniu.

***

Po godzinnym bezcelowym truchcie byliśmy już całkiem przemoczeni. Wokół panowała okropna ciemność i tylko pojedyncze przebłyski światła dodawały jakiejś nadziei. Miałem wrażenie jakbyśmy krążyli w kółko.
Siedzenie pod drzewem w czasie burzy nigdy nie było dobrym pomysłem, ale byliśmy już kompletnie zmarznięci i zmęczeni . Musieliśmy odpocząć, więc usiadłem na pniu drzewa. Ismael szczękając zębami i trzęsąc się bez przerwy zajął miejsce na kolanach szukając ciepła w moich ramionach.
- Olek... - drżący głos nastolatka przerwało dosadne uderzenie pioruna. - Nie wiem gdzie jesteśmy
- Zdążyłem zauważyć - próbowałem uśmiechnąć się, kiedy ciarki przeszyły moje ciało.
Chciałem jakoś pocieszyć szatyna. Chciałem, żeby czuł się bezpiecznie. Ale nie dość, że psułem go psychicznie i emocjonalnie, to w tym momencie nie miałem nawet jak ogrzać tego drobnego ciała kulącego się jak zbity pies, żeby zatrzymać choć trochę ciepła. Sam się bałem. Nie wiedziałem jak wrócić i chyba jedyne co mi pozostało to przynajmniej udawać, że nad wszystkim panuję.
Przejechałem policzkiem po mokrych, oklapniętych włosach chłopaka, zaciskając przy tym powieki.
Mógłbym powiedzieć, że oddałbym wszystko, żeby leżeć teraz w cieplutkim łóżeczku w akademii, ale skłamał bym. W tym okropnym miejscu dotarło do mnie jak bardzo potrzebuję tego malucha. Nie chcę niczego bardziej, niż jego bliskości.
Kolejne wyładowania sprawiały, że ściskał mnie coraz mocniej chowając buzię przy mojej szyi. Usta zdominował siny kolor, odbierając im naturalny koloryt.
- Idziemy dalej - zarządziłem stając na nogi resztkami sił.

Ismael?
Ehh, przerasta mnie pisanie chyba

Od Devona do Ivy

Pustka. Nicość.Dziura we wszechświecie. Nagle ogarniające cię uczucie samotności i porzucenia. Jedni się tym karmią, inni tym żyją a jeszcze następni przez to umierają. Taka jest kolej rzeczy i nikt temu nie zaradzi. W tym wszystkim muszę być jak zawsze ja. I Ivy.
Z każdym krokiem coraz bardziej brakowało tchu. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Mózg już dawno się wyłączył. Liczyło się tylko to, aby iść przed siebie. Droga znikała za horyzontem, zlewając się ciemnym odcieniem z gęstwiną leśną ciągnącą się od zachodu po wschód, nad którą zaś majaczyło niebo koloru zgniłej śliwki. Zanosiło się na opady, lecz nie miałem na to wpływu. Nie teraz, nie w tym stanie. W końcu nadszedł. Rzęsisty deszcz runął w chwilę otaczając cały krajobraz szarą poświatą wraz z moją sylwetką. Złota łuna wyłaniająca się znad sosen, jodeł oraz innych iglaków spłoszyła leśne ptactwo oraz wszelkiego gatunku ssaki. Wszystkie zwierzęta masowo zaczęły wylewać się by przemierzyć drogę i zniknąć równie szybko jak pojawiły się z drugiej strony lasu. Jeleń, jeden z dziesiątek w stadzie wyraźnie młody i niedoświadczony odłączywszy się od grupy pognał w szaleńczym pędzie wzdłuż drogi. Zbliżał się z każdą sekundą, mój oddech zmienił się w nierówny a palce zadrżały. Będąc już zaledwie kilka metrów ode mnie stanął niczym słup, swoimi mądrymi oczami skanując ciało nieznanego a umięśnionymi nogami przebierając w miejscu. Zdawać by się mogło, że w tym czasie porozmawiamy się jedynie naszą mową ciał oraz oddechami, a łączy nas niewidzialna nić. Jasna gwiazda wschodziła coraz to wyżej nad nieboskłonem, kolejny raz płosząc już i tak spanikowane zwierzęta. Poroże choć niewielkie i tak zmuszające do respektu poruszyło się, poprzedzając gwałtowny skok do przodu zwierzęcia. Nim wykonałem unik kilkadziesiąt kilo mięsa znalazło się tuż przy moim barku, trąciło go i uciekło, jak cała reszta. Teraz moją uwagę zwróciło słońce. Tak, ogromna, żółta gwiazda błyszczała jak za dnia i śmiała się wprost w moją twarz. Co tu się do cholery dzieje? W środku nocy? Spostrzegając że siedzę podniosłem się, tym samym kolejny raz doprowadzając się do silnego ucisku w okolicy skroni. Świat zawirował, kolory zlały się a moje ciało bezwładnie upadło na ziemię. Leżałem chwilę z zamkniętymi oczami zbierając siły by ponownie podnieść się do pionu. W końcu uniosłem wzrok. Słońca już nie było. Czarne niebo przeszył jasny piorun któremu towarzyszył znany odgłos załamania pogody. Jeszcze kilka pozostałych zwierząt zniknęło za grubymi pniami drzew, po czym deszcz ponownie nabrał siły i lał się z nieba nierównymi strużkami. Coś musiało mi się uroić. Ostatnimi czasy zdarza mi się to coraz częściej. Wszystko przez.. Właśnie, Ivy. Cholera. Odzyskawszy trzeźwość myślenia zostaje obrzucony gradem przemyśleń, odczuć i wszystkiego, co nie jest mi teraz w żadnym stopniu potrzebne. Wyłącz się, wyłącz, już! Prośby w postaci myśli na nic się nie zdały. No cóż, czas wrócić i wszytko wyprostować. Tylko.. W którą stronę? Rozmyślenia zeszły na tor mnie oraz Ivy. Wysłuchać jej czy nie, zostawić w spokoju czy nie dać za wygraną.. Pierwsza taka sytuacja w moim życiu - to szczególnie nie pocieszające - na dodatek z osobą tak.. wyjątkową dla mnie. Nie będę się oszukiwał. Zależy mi. Cholernie zależy. A tego gnoja z chęcią bym zabił. Na sam początek jednak muszę wybadać teren, podpytać dziewczynę i zorientować się co ona myśli.. Plan działania wydaje się być prosty i banalny do wykonania. Może nawet zbyt prosty. 
Nie robiąc sobie więcej nadziei wróciłem na teren akademii, podczas gdy pogoda nieco uspokoiła się. Byłem jednocześnie przygotowany na dwie ewentualności. Pojawił się jednak jeszcze jeden problem. Nigdzie nie było jasnowłosej. Ani w pokoju, ani w szkole, gdzieś na terenie akademii, kompletnie nic. Ostatnie minuty spędziłem pod drzwiami jej pokoju. Nie próbowałem tam wejść, nawet nie wpadło mi to do głowy. Do czasu aż dosłownie nie wpadła na mnie jej bliźniaczka. Roztrzęsiona dziewczyna widocznie ucieszyła się na mój widok, od razu zabierając się za wyrzucenie z siebie miliona pytań. Odparłem obojętne 'nie wiem' i opuściłem jej towarzystwo. Nie podobało mi się ono. Niby bliźniaczki ale więcej mają wspólnego z wyglądu niż z charakteru. 
- Devon - dziewczyna zatrzymała mnie chwytając mój nadgarstek, co natychmiastowo poskutkowało agresją. Cisnąłem gniewie spojrzenie w jej stronę wyrywając się z nieproszonego uścisku. - Stój - zabrzmiała dokładnie tak samo jak Ivy jeszcze kilka godzin temu, kiedy to odwróciłem się i odszedłem jak kompletny palant. Nie mogłem pójść i teraz. - Nie wiesz wszystkiego.. Znalazłam ją zapłakaną.. - głos dziewczyny zadrżał, barwiąc odpowiednio całą historię. Wbiłem w nią spojrzenie aby wywołać większą presję i jeszcze szybciej usłyszeć tą historię. Oby jej się nic nie stało, prosiłem.. błagałem o to, kogokolwiek kto siedzi tam na górze czy na dole. - Cała przemoczona i taka.. Taka.. - zacięła się, szukając odpowiedniego określenia. 
- Pusta.. - udało mi się wtrącić tak, by uzyskać dziękujące spojrzenie. - Trzeba ją znaleźć, natychmiast - jedyne co chciałem zrobić to zobaczyć Ivy całą, zdrową i szczęśliwą. Jej siostra dodała jeszcze coś o jakimś chłopaku, pewnie tym z którym widziałem ich obściskujących się w pokoju na łóżku. Nie chciałem tego widzieć. Wymazać obraz z pamięci.. Gdyby to było takie proste. Wówczas wolałem całą swoją uwagę skupić na poszukiwaniach. Przeszedłem całą szkołę od piwnicy po dach, następnie wziąłem się za osobny budynek z pokojami. Puste korytarze odbijały światło księżyca przebijającego się przez ciemne chmury. Burza już przeszła, a deszcz ustał. Zwolniłem kroku aby chwilę przyjrzeć się najbliższemu przyjacielowi i obiecać mu wkrótce więcej czasu sam na sam. Ujrzałem również czyjeś odbicie w szybie. Chudy chłopak o bladej twarzy i pustym wzroku śledził mnie zna przecieka. Lustował swoim wzrokiem brudne ubrania i poszarpane włosy równie intensywnie co ja. No tak, to było moje odbicie. W całym tym marnym obrazku ujrzałem jednak coś. Błysk nadziei w oku. Determinację. Osamotnienie. Typowy ja. Przyłożyłem dłoń i oparłem głowę o zimne szkło myśląc intensywnie gdzie mógłbym znaleźć mój nałóg. Zamknąłem jeszcze oczy, by w pełni myśleć tylko o tym. O niej. O mnie. O nas. 
- Ivy, proszę.. Znajdź mnie - wyszeptałem prośbę nadal nie odrywając się od przezroczystego wyrobu. Szloch. Bardzo cichy płacz obił się o moje uszy. Mój instynkt zadziałał sam, prowadząc mnie wprost do korytarza, skąd pochodził głos. Przeszedłem kilka kroków nim ujrzałem niewielkie zawiniątko na ziemi, opierające się o jakieś drzwi. Łkało cicho, swoją głowę chowając za kolanami i przyjmując pozycje obronną. Broniła się przed światem. Przed rzeczywistością, która ją otacza. Przed ludźmi.. I przede mną. Uklęknąłem obok dziewczyny. Nawet w tej ciemności mogłem dojrzeć rysy jej pięknej twarzy oraz rozmazane kreski pod oczami. Jest idealna a płacze po nocy przez takiego dupka jak ja. Miła, zabawna i chętna do nawiązywania nowych znajomości. To wiem o Ivy na pewno. Wiem też że w środku jest słaba. Potrzebuje wsparcia, bo każdy podmuch może zwiać ją z powierzchni ziemi. Nie mogłem na to pozwolić, objąłem więc dziewczynę tak, aby osłonić ją przed wszystkim. Przed rzeczywistością. Przed ludźmi. Rozpłakała się jeszcze bardziej i wtuliła w mój bok. Zostałem zmuszony do zajęcia miejsca obok niej na zimnej podłodze, ale to nie miało teraz znaczenia. Przemawiałem spokojnie i łagodnie, gładząc jasnowłosą po plecach. Ta nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa, choć widać było że chce jak najszybciej wszytko wyjaśnić.
- Nie teraz. Wszytko powiesz mi rano. Teraz jako twój opiekun każę ci iść do łóżka - uspokoiłem ją i zabrałem do odpowiedniego pokoju. Kiedy szloch już ucichł a ja miałem opuścić mieszkanie, Ivy odezwała się cichym szeptem. 
- Proszę. Zostań.. ze mną - potaknąłem głową i poszedłem zamknąć nas od środka, przy okazji również odzyskując telefon. Nigdy nie spodziewałbym się tylu nieodebranych telefonów od jednej osoby. Kolejna szpilka przebiła moje serce. Co ja najlepszego narobiłem? Wcale nie jestem lepszy od Ivy. Nie, stop. Ja przecież nie mam serca. Ani praw do życia. Urządzenie rozładowuje się w momencie kiedy ponownie znajduje się w sypialni dziewczyny. Odkładam je na biurko i zajmuje swoje miejsce niedaleko łóżka. Siedzenie do wygodnych nie należy, ale i tak nie mam zamiaru spać. 
- Tu - Ivy robi miejsce obok siebie, wyglądając spod grubej kołdry tymi swoimi oczami. Morduje mnie wzrokiem, potem błaga a na sam koniec poddaje się i odwraca do mnie plecami. Nadal nie powiedziałem nie. W końcu, po długich trzech minutach stwierdziłem, że czas naprawić to co się zepsuło. Zakradam się do dziewczyny zrzucając z siebie górną część ubioru. Po co pchać się w takim syfie komuś do łózka, lepiej bez. Ułożywszy się już wygodnie obejmuję dziewczynę w pasie i przyciągam do siebie. Ta nie pozostaje dłuża, szybko tuląc swą głowę do mojego torsu, a ręce lokując na moich plecach.
- Przepraszam - szeptam do dziewczyny uświadamiając sobie, że główną winę popełniłem tu ja. Nigdy więcej tego nie powtórzę. O ile w ogóle będzie druga szansa. Pocałunek w czoło zwieńcza dzień. Można było rozegrać to wszystko lepiej.

Ivy? Wybacz że tak długo czekałaś ;x

Od Yoshiko cd Daniel

Kiedy sobie to wyobraziłam najpierw myślałam, że zemdleje, potem pomyślałam, że najpierw zwymiotuje potem zemdleje. Chłopak powiedział coś, co nie polepszyło mojego stanu. No może troszkę. Ale nadal źle się czułam. Poszedł się wykąpać, wyszedł po chwili. Ja w milczeniu przeszłam do siebie po ubrania i również poszłam do łazienki...  Wykąpałam się szybko, wyprostowałam włosy, umyłam zęby i ubrałam piżamę. Przechodząc przez pokój zauważyłam, że Daniel coś jeszcze ogląda. Przystanęłam na chwilę i mu się przyglądałam. Siedział spokojnie, jakby trochę nieobecny. Wyrwałam się z zamyślenia i weszłam do siebie do pokoju. Zgasiłam światło i położyłam się do łóżka, nie mogłam spać. Za każdym razem kiedy zamykałam oczy miałam przed nimi urywki ze zdarzenia dzisiejszego, albo jego jakieś straszne dokończenia. Zapaliłam z powrotem światło. Ni pomogło. Krążyłam po pokoju, może po to aby zapomnieć. Chociaż wiem, że to nigdy nie nastąpi.
Przez jakieś dwie godziny siedziałam w tym pokoju, w końcu wyszłam. Wzięłam szklankę i nalałam sobie wody. Stałam oparta o blat, zamyśliłam się.

Daniel?

środa, 23 listopada 2016

Od Daniela cd. Kayline

Nawet mówiąc przeprosiny była okropnie wkurzająca. Nie obchodzi mnie to, że nic o niej nie wiem. Mnie obchodzi tylko, żeby przeżyła, a jeśli nie potrafi się obronić i ciągle woła moje imię, abym to ja jej uratował tyłek, to coś w tym musi być. Najgorsze jest to, że zamiast ku*wa iść ze mną, to poszła w całkowicie innym kierunku. Dlaczego dziewczyny muszą być takie irytujące?! Cóż... Nie ważne. Ale teraz co z nią? Z chęcią bym wrócił do domu, do swojego pokoju, do tej niebieskowłosej dziewczyny, która jak na razie wydaje się być najnormalniejsza osobą z całej grupy przedstawicielek płci "pięknej". Ale co z Kayline? Nic do niej nie czuje, jest dla mnie nikim, ale skoro się podjąłem wyzwania, żeby ją chronić i nie dać tej satysfakcji Luksjaninom... To mówiło samo za siebie.
Odeszła już spory kawał drogi gdzieś... nie wiadomo gdzie, ale szybko ją znalazłem, ponieważ wyczuwałem jej energię. Tylko dzięki temu potrafiłem znaleźć ludzi, których chciałem, ponieważ wszyscy wydawali mi się tacy sami - nie tylko z charakteru, ale i z wyglądu. W końcu gdy ją znalazłem, pod postacią cienia nagle pojawiłem się przed nią i zatarasowałem jej przejście.
- Czego? - warknęłam i odwróciła wzrok, w których kryły się krople łez. Znowu? Czyli mam rozumieć że kobiety najpierw wrzeszczą, się wkurzają, wyzywają cię, a potem ryczą? Ja ich na prawdę nigdy nie zrozumiem.
- Słuchaj, mam dość tego wszystkiego. Teraz decyzja należy do ciebie - mówiłem poważnym głosem. - Albo bierzesz się w garść i idziesz ze mną kończąc tym samym cała szopkę, albo się poddajesz i idziesz chu* wie gdzie. Ale wtedy już nie licz na mnie mnie nie wołaj - zarządałem. Chciałem już to skończyć, ponieważ to się coraz bardziej plątało w moim umyśle.

<Kayline? Nic nie wymyślę, więc skończmy już to>

wtorek, 22 listopada 2016

Od Ismaela C.D Aleksandra

Spotkania w bibliotece, widok chłopaka razem z tamtą dziewczyną na przerwach, potem spędzanie ze mną czasu.
Tak w kółko.
Moje serce codziennie rozpadało się od nowa, każdego dnia znowu i znowu Olek łamał je z naturalną łatwością. Każdego dnia wbijał mi kolejny nóż w plecy i jedyne co umiał z tym zrobić to rzec nędzne przepraszam i dalej brnąć w wygodne dla niego kłamstwa. Wciąż inaczej odkrywałem jego dwulicową stronę, widząc jak zatacza krąg wokół własnych kłamstw podążając za nimi ślepo.
Byłem zwykłą zabawką w jego grze, kimś kim posługiwał się jako drugą opcją, byłem dla niego kimś na wszelki wypadek, w razie potrzeby. Jego wyznanie umknęło w mojej pamięci, stało się tylko nieistotnym zlepkiem słów zepchniętych w głąb umysłu, nic z tego nie umiało mnie jednak zatrzymać przed pchaniem się w tą maskaradę i pod warstwą resztek racjonalnego umysłu ukrywałem swoje uczucia.
Od początku chciałem by mnie kochał. Chciałem by należał do mnie, by ze mną dzielił się swoim uśmiechem i bólem, swoimi emocjami, planami. Chciałem spędzać z nim czas słuchając prawdziwego obliczka Olka, nie tego, które mi przedstawiał. Chciałem widzieć uśmiech na jego twarzy i wiedzieć, że to ja jestem tego powodem. Chyba jednak miłość była dla chłopaka uczuciem zbyt odległym i nieznanym by mógł mnie nim obdarzyć.
Koniec końców zacząłem go za to winić, odnosił się do mnie z dezynwolturą, na którą nie mogłem sobie pozwolić.
Kochałem go i oczekiwałem tego samego zabawa w "chyba coś dla mnie znaczysz" jaką oferował mi Olek nie miała żadnego sensu i zamierzałem skończyć tę szkołę jak najszybciej.
Paradoks całej sytuacji polegał na tym, że rozmyślając nad całą relacją leżałem wtulony w ciepłe ciało. Dłonie chłopaka oplatały mnie swobodnie w pasie, a głowę trzymał wspartą na moim ramieniu. To wszystko bolało mnie jeszcze bardziej bo chłopak spał spokojnie nie zdając sobie sprawy z tego przez co przechodzę. Próbowałem przebić się przez taflę bólu i upokorzenia, dwóch emocji jakie wywoływała u mnie ta cała sytuacja. Drżenie mojego ciała w końcu wybudziło chłopaka, odrywając mnie od przerażających swoją prawdziwością myśli. Ekker spojrzał na mnie nie wypowiadając przy tym żadnego słowa. Kieruje nim pewnie fakt, że z moich oczu spływają strumienie łez. Blondyn nawet nie spytał co się dzieje, przetarł kciukiem moje policzki podnosząc się do pozycji siedzącej. Lepiej niż ja rozumiał powód stanu w jakim się znalazłem.
- Ismael.. - zaczął, jednak nie pozwoliłem mu skończyć. Przyłożyłem dłoń do ust chłopaka, próbując zahamować mokre, wciąż na nowo moczące moją twarz, słone krople.
- Nie mów nic. Nie chcę Cię stracić... - tylko na tyle było mnie stać. Wysuszenie tego niezrozumiałego w sensie zdania wcale nie pomogło mi zwalczyć strachu jaki targnął na mój organizm. Przesunąłem się do chłopaka, wtulając w jego tors. Wplotłem chude dłonie w gęste, miodowe włosy zachęcając chłopaka by mocniej mnie przytulił. Ciało wyższego przywarło do mojego, w takich chwilach miałem wrażenie, że idealnie do siebie pasowały. Dosłownie się uzupełniając. Oddawałem mu wszystko co mam i co mogłem mu zaoferować w zamian chcąc uczucia, którym nawet nie próbował mnie obdarzyć.
- Kocham Cię Olek - szepnąłem. Jednak czy spał czy nie, nie otrzymałem odpowiedi. Powoli dochodził do mnie fakt, że ktoś kogo pragnę nie jest tym kim wobec mojej osoby był Olek. Ł
Tylko, że go kochałem. Kochałem go najszczerszą miłością jaką jest w stanie obdarzyć istota ludzka drugiego człowieka. Za tą miłością nieustannie szedł fakt, że dawałem sobą pomiatać.
Chłopak lekko masował mnie po głowie powoli usypiając przez co ja również poczułem się senny i odpłynąłem.

***

Obudził mnie dotyk gdzieś na moim brzuchu czując jak łaskotki rozchodzą się po moim ciele.
- Przestań - położyłem dłoń na dłoni Olka zmuszając by położył ją całą swoją powierzchnią na moim torsie. Mruknąłem cicho próbując wytrzymać siłę jego spojrzenia, wiedziałem, że z mojej twarzy pragnie wyczytać powód nocnego zachowania, wiedziałem też, że muszę dołożyć wszelkich starań by mu tego nie okazać.
- Czemu? - spytał z lekkim uśmiechem wymalowanym na spokojnej twarzy. Dopiero w tym nic nie znaczącym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że dziś sobota i cały dzień mogę spędzić w łóżku. Wyciągnąłem dłonie do przodu, wtulając twarz w miękką, przesiąkniętą zapachem perfum Olka poduszkę.
- Nie lubię łaskotek - wydusiłem w materiał próbując zatrzymać w sobie chęć ponownego zaśnięcia, gdy wpadłem na pewien genialny pomysł.
- Zaczął się weekend, pojedź ze mną nad jezioro - spojrzałem na blondyna podpierając się łokciami na miękkim materacu. Błysk w oku blondyna przekonał mnie, że mimo początkowych wątpliwości, w końcu się zgodzi.

***

Tak też się stało, po około godzinie szykowania się do dość dalekiej podróży byliśmy w drodze nad według mojej zachcianki jezioro.
Byłem wyjątkowo szczęśliwy, że mimo targających mną wątpliwości Ekker był obok mnie, zignorował swoje ewentualne plany by spędzić ze mną czas. Nawet jeśli co do kłamstwa w wyrażaniu jego uczuć byłem przekonany, nie chciałem dopuścić tego do wiadomości i dalej brnąłem w coś, co przynosiło mi wielu cierpień.
Drogę pokonywaliśmy w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach, każdy zagubiony w swoim świecie, zamknięty w ścianach umysłu pełnym własnych problemów.
- Jesteśmy - mruknąłem, łapiąc chłopaka za nadgarstek, byłem podekscytowany więc niemal podrygiwałem prowadząc chłopaka przez wąską ścieżkę, dookoła nas rozpościerały się różnokolorowe krzewy i przybierające jesienne cechy drzewa. Wszystko, jeśli spojrzeć dalej na błękit stojącej w miejscu, chłodnej wody wyglądało jak z bajki, znacznie lepiej niż sam sobie to wyobrażałem.
- Dziękuję - mruknąłem, łapiąc delikatnie dłoń chłopaka, blondyn zacisnął swoją dłoń dookoła mojej, patrząc na mnie w oczekiwaniu aż dalej rozwinę swoją wypowiedź - Że tu ze mną przyszedłeś - dodałem cicho, gdy Olek zmusił mnie bym usiadł na piasku, mimo, że przewieszonym na plechach plecaku miałem koc. Wyższy mi jednak nie odpowiedział, widać uznał, że słowa wcale nie były potrzebne.
Podobało mi się tu, fakt, że byliśmy sami i nie musiałem się bać o to, że nastolatek za chwilę rozmyśli się co do swoich uczuć i zostawi mnie samemu sobie. Objąłem go mocno ramionami w pasie opierając policzek na jego ramieniu.
- Chciałem z Tobą porozmawiać, ale boję się, że to zepsuję - mruknąłem wlepiając spojrzenie w przeźroczystą taflę, która odbijała czyste niebo, przejmując jego błękitną barwę.
- Czemu miałbyś coś zepsuć? - chłopak podbródkiem przesuwał po czubku mojej głowy, targając przy tym moje włosy.
- Nie wiem, nie umiem Ci tego powiedzieć - mruknąłem. Mina Aleksandra natychmiast zrobiła się poważna, odsunął mnie od siebie na długość ramion patrząc prosto w oczy. - Bo ja nie chcę tego jak jest teraz. Nie chcę codziennie żyć w strachu, że ktoś inny Ci się nagle spodoba i mnie zostawisz. Olek, powiedziałeś, że nie jesteś pewien, że nie będziesz mnie zdradzał. Czego nie umiem Ci dać, skoro masz do mnie aż tak okrutne odniesienie? Dobrze wiesz, że to boli, na pewno to rozumiesz. Ja nie umiem tak dłużej, każdego dnia zastanawiać się kiedy Ci się znudzę - moje wargi drgnęły dopuszczając ciche łkanie do mojego monologu, które powstrzymałem rozdzierającym płuca kaszlem - Daję Ci całego siebie, daję Ci wszystko na co mnie stać, ale chcę... Też chcę czegoś w zamian, pewności, że ode mnie nie odejdziesz. Tak często widzę Cię z tą dziewczyną, to boli... Dlaczego ja mam pozostać przy Tobie, dlaczego ja mam być dla Ciebie, jeśli Ty nie możesz zrobić tego dla mnie? - uniosłem głowę do góry jakbym chciał by łzy napływające do moich oczu, cofnęły się  z powrotem.
Skoro Olek oczekiwał ode mnie miłości, czemu nie mógł dać mi tego samego...

Aleksander?
Nie no w sumie nie da się tego skomentować.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Od Ivy do Devona

Rozdarcie – moment, gdy musisz dokonać wyboru, a wiesz, że ani jeden, ani drugi nie uczyni cię szczęśliwym…
Podrywam się gwałtownie z łóżka czując narastającą we mnie świadomość tego, na co właśnie się skazałam i wycieram wierzchem dłoni wilgotne usta chcąc zmyć z nich gorzki posmak pomarańczy. Obok mnie siedział Gabriel – tajemniczy brunet, nadawca wszystkich prezentów przeznaczonych dla mnie w ciągu ostatnich dni i w pewnym sensie nowy pomocnik. Nie chcę tego.

-Chyba musisz już iść. –stwierdzam stanowczo przecierając czoło. Wbija we mnie zdezorientowany wzrok i kładzie na moim udzie dłoń, którą z impetem strącam nie zważając na iskierki złości w jego oczach.

-Ale umowa aktualna? –biorę głęboki wdech szykując się na słowa, jakie mają przejść przez moje gardło. Dlaczego akurat dzisiaj? Akurat ja?
-Tak. –szepczę zachrypniętym głosem czując cisnące się do oczu łzy.  Muska ponownie moje usta ułożone teraz w wąską linię. Przymykam powieki i stoję tak w bezruchu dopóki nie usłyszę trzasku drzwi wejściowych sygnalizujących upragnioną samotność wśród własnych czterech ścian. Opadam z impetem na łóżko oddychając płytko. W co ja się wpakowałam? I jak wytłumaczę to Devonowi? Pokój zaczyna się robić ciasny, czuję jakby zbliżający się atak klaustrofobii, dlatego też chwytam kurtkę i wybiegam z mieszkania chcąc znaleźć się jak najdalej od tego chorego miejsca. Truchtam wąską ścieżką wsłuchując w nierówny chrzęst żwiru pod moimi stopami, kieruję się przed siebie.Przy parkingu dla busów dostrzegam ciemno ubraną postać jak większość, jednak takie oczy posiada tylko jedna osoba na świecie. Podbiegam do niego i łapię za nadgarstek nakłaniając, by się odwrócił. Z początku wydaje się być zaskoczony ale ostatecznie w jego oczach szkli się tylko irytacja. Wyrywa rękę z mojego uścisku i odpycha odwracając się do mnie plecami.
Wie.
-Devon, proszę. –mówię błagalnie starając się, by serce nie wyskoczyło mi z piersi. Nie zatrzymał się. –On obiecał, że pomoże mojemu ojcu. Daj mi wytłumaczyć!
Nie dziwię się, że nie zwrócił uwagi na moje słowa. Też bym tak zrobiła na jego miejscu. Połykając łzy biegnę w przeciwnym kierunku.

Kiedy zaczyna mi brakować tchu przysiadam na zamszonym kamieniu w jakiejś nieznanej mi dzielnicy i ściągam kurtkę ogrzewającą dodatkowo moje, i tak już rozgrzane ciało, łapiąc głębokie wdechy. Wyciągam z kieszeni telefon i drżącymi palcami stukam w klawiaturę musząc co chwilę ponawiać napisanie wyrazów, gdyż nie zawsze celowałam w poprawne litery. 
Coś jest nie tak. Coś bardzo nie tak. Muszę pogadać. Proszę.
Niestety, Devon nie odpisuje, co nakłania mnie do wydzwaniania do niego przez kolejne piętnaście minut, jednak wszystkie próby kontaktu kończą się niepowodzeniem. Podkurczam kolana opierając na nich brodę i wsłuchuję się w cichy szum płynącej nieopodal rzeki, bo nie wiem, co innego mogłabym teraz zrobić. Ze sobą. Z całą tą sytuacją. Nigdy mi nie wybaczy. Jest zbyt inteligentny żeby zapomnieć. A jeszcze wczoraj…Mimowolnie dotykam swoich warg, delikatnie przejeżdżając palcem po ich obrysie i przypominając sobie słodki smak jego ust -Devona. Boże, co się ze mną dzieje? Nigdy nie byłam osobą uczuciową. Nigdy nie kochałam. Nigdy nie chciałam darzyć innych uczuciem, bo uważałam, że to cecha słabości. Jednak wiem, że to co zrobiłam jest ohydne. Sama się siebie brzydzę. I nie chcę tracić tego, co aktualnie znajduje się w moim sercu. Ocieram pojedynczą łzę spływającą po policzku i zaciskam pięści, spod których zaczyna wydobywać się biała, zimna para. Może bez emocji byłoby łatwiej? Jakby nie patrzeć, taki kamień ma wspaniałe życie.


Kamyk jest stworzeniem 
doskonałym


równy samemu sobie 
pilnujący swych granic 

wypełniony dokładnie 
kamiennym sensem 

o zapachu który niczego nie przypomina 
niczego nie płoszy nie budzi pożądania 

jego zapał i chód 
są słuszne i pełne godności 

czuję ciężki wyrzut 
kiedy go trzymam w dłoni 
i ciało jego szlachetne 
przenika fałszywe ciepło 

- Kamyki nie dają się oswoić 
do końca będą na nas patrzeć 
okiem spokojnym bardzo jasnym
~Zbigniew Herbert




Żal, wstręt i obrzydzenie zamieniają się w złość, którą czuję w całym moim ciele, w każdej żyle i organie. Muszę to opanować, powstrzymać. W trawie błyska kawałek szmaragdowego szkiełka, zapewne odłamek butelki po alkoholu, która pewnej nocy została rozbita przez jakiegoś śmierdzącego menela, gdy okazała się być pusta i niepotrzebna. Bez wahania chwytam go i podwijam wysoko rękaw bluzki, odsłaniając blade, jeszcze niedawno kontuzjowane ramię. Przymykam oczy, przykładam chłodny okruch do skóry i wraz z następnym dużym wdechem wpuszczającym do moich płuc kolejną dawkę spalin i tlenu  przejeżdżam mocno tworząc na przedramieniu głęboką, czerwoną linię, z której powoli sączyła się krew. Patrzyłam na spływające krople tworzące czerwony wzór na mojej skórze nie zwracając uwagi na jakikolwiek ból czy pieczenie. Moja pięść na powrót zacisnęła się kurczowo tak samo, jak szczęka. Niestety, złość wciąż panowała nade mną. Zdjęłam szybko spodnie, nie zwracając uwagi na kilku ludzi cieszących się ostatnimi jesiennymi dniami nad rzeką i bez skrupułów wbiegłam na lodowatej, stojącej wody. Zanurzyłam się cała, pozwoliłam by ciałem wstrząsnęły nerwowe spazmy, a z ust wydobywał się krzyk zagłuszany przez wodę dookoła i ulatniający się z małymi bąbelkami uciekającymi na powierzchnię. Zanurkowałam głębiej, czując coraz większe zimno na skórze. Chciałam dopłynąć do dna – miejsca, do którego w obecnej sytuacji najbardziej pasuję, jednak brak powietrza uniemożliwił mi to brutalnie. Zadarłam brodę przebijając taflę wody swoją głową, zaczesując palcami mokre włosy do tyłu tak, by nie przeszkadzały mi w widzeniu i skupiając się od razu na nieznośnym szczypaniu rany. Zakażenie w tym wypadku to i tak niewystarczająca kara. Kładę się na plecach na wodzie ukazując gołe nogi i klatkę piersiową oklejoną przesiąkniętą koszulką nie zważając na przypadkowych gapiów patrzących się na mnie z brzegu i zastanawiam się czy wszystko to ma sens.

Jeżeli Devon pozwoli mi się wytłumaczyć i faktycznie uwierzy w mój totalny brak zainteresowania Gabrielem, może jest jakaś szansa na naprawienie tego?
Nie, on nie jest głupcem.
Więc już tak zostanie?
Przerażenie. Kolejna emocja, władająca dziś moim umysłem. Nie mogę temu przeszkodzić.
Nurkuję ponownie pod wodę wracając na brzeg rzeki, gdyż mocne drgawki wstrząsające moim ciałem nie wróżą absolutnie nic dobrego.

***


Budzi mnie dźwięczny głos wymawiający moje imię. Gdy otwieram oczy ukazuje mi się Camille, zaniepokojona ale i dziwnie szczęśliwa. 

-Co tu robisz? I co ci się stało? –pyta z kwaśnym grymasem na twarzy. Uświadamiam sobie, jak muszę wyglądać. Oparta o betonowy mur kończący wąską plażę z mokrymi włosami i podkoszulkiem, rozmazanym makijażem i opatulona kurtką, z pod której wyłania się czerwona plama krwi i drzemiąca niespokojnie w przedzimowe popołudnie. Dziewczyna chwyta mnie pod ramię, ja jednak odrzucam jej rękę i wstaję o własnych siłach.
Bądź jak kamień.
-Nic. Znalazłam człowieka, który będzie w stanie pomóc ojcu. –tłumaczę wzruszając od niechcenia ramionami. Siostra unosi brew niedowierzając i zaplata ręce na piersi.
-Aha. To dlatego siedzisz mokra w temperaturze poniżej dziesięciu stopni dziewięć kilometrów od twojej akademii i ryczysz? Jesteś normalna? –Zaciskam mocno dłoń na nadgarstku drugiej ręki, czując wbijające się w skórę paznokcie. Kamień, kamień.
-Nie, nie jestem normalna. Nie masz nic ciekawszego do roboty? –nie otrzymuję odpowiedzi, za to zastaję prowadzona przez kolejne żwirowe ścieżki, którymi przybyłam w to miejsce. Zaprowadziła mnie do drewnianej ławki, w parku pokrytym różnorodnymi drzewami. Jedne były już prawie całkiem ogołocone, inne machały na wietrze ostatnimi kolorowymi liśćmi, a iglaki stały, wciąż zielone i najbardziej żywe.
-Lil, powiedz mi co się dzieje. Stan ojca się poprawił, więc o co chodzi? –wzdycham głęboko szykując się na słowa, jakie miałam właśnie wypowiedzieć, kiedy zrozumiałam…
-Czekaj. Stan ojca się poprawił? Jak? – pytam z przejęciem moją kopię, niedowierzając w to, co słyszę. Czyli nie muszę okłamywać sama siebie?
-No, znalazłam w Paresscot takiego przystojniaka, co się wszystkim zajął. Może ojczulek nie wyzdrowieje ale na pewno pożyje dłużej i będzie się lepiej czuł. –zastanawiam się czy moja twarz też jest zdolna do takiego uśmiechu. Kiedy Camille się śmieje, to nie tylko ustami. Śmieją się jej oczy, brwi, czoło nawet uszy i zęby. Promienieje uroczo chichocząc. –Ten chłopak pytał o Ciebie. Jakiś…Gabriel?
Jedyna wada kamieni? Jeżeli spadną z dużej wysokości, mogą się roztrzaskać w drobny mak, miliony kawałeczków.
Nie wytrzymuję ponownych nowinek i ruszam szybko w stronę, z której przyszłam nie spostrzegając nawet, że każdy mój krok odbija się na ziemi w postaci kałuży szronu. Byle do akademii. Zabiję skurwiela. 
-Lilianne? Lilianne! –słyszę wołanie za mną. Nie zwracam na nie uwagi. Są ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Nie wiem, ile czasu idę, ani jakim cudem odnalazłam drogę. Nie interesuje mnie to. W pośpiechu wbiegam na schody akademika potykając się co chwila. Oddycham płytko wraz z rozszerzającymi się ze zdenerwowania nozdrzami nosa. Nie kontroluję łez spływających strumieniem po policzkach bez szlochu. Możliwe jest, że jestem jakąś niepoczytalną wariatką, bo właśnie zamierzam zrobić temu palantowi krzywdę.
Odnajduję drzwi jego pokoju i bez ostrzeżenia mocno szarpię za klamkę od drzwi, które okazują się być zamknięte. Przez chwilę stoję pod wejściem pukając, waląc i kopiąc w białe drewno, jednak nie otrzymuję  jakiegokolwiek oddźwięku. Zrozpaczona, zirytowana ostatni raz uderzam w drzwi i opadam pod nimi na kolana oddając się fali spazmów i łkania. Opieram się plecami o framugę i chowam głowę w ręce.
Da się upaść jeszcze niżej?
Moją czujność ponownie rozpala dźwięk kroków. Podnoszę wzrok żeby upewnić się, że mam fart i mam okazję wyłamać tej kanalii każdy palec u rąk. Niestety, nie tym razem. W moim kierunku zmierza Devon. Jego wzrok wbity jest we mnie ale nie tak jak zwykle. Tym razem z pogardą, repulsją. Odwracam głowę. Nie mogę tego znieść. Nawet kamień uroniłby łzę.
<Devon? Przepraszam za... wszystko ogółem. W najbliższym czasie będzie mnie tu mniej [przez jakieś dwa tygodnie] ale obiecuję się pojawiać! A ten tekst zostawmy w spokoju, bo nie nadaje się do komentowania ;-;>