Po długich jak jeszcze chyba nigdy ośmiu godzinach
spędzonych sztywno w szkolnej ławce, przyszedł czas na upragniony i wyczekiwany
dzwonek, sygnalizujący koniec męczących zajęć. Podniosłam się szybko z ławki,
szurając odrobinę za głośno krzesłem, byle jak wpakowałam książki i zeszyty do
torby i tym razem jako pierwsza stanęłam przy drzwiach na korytarz szkolny.
Nawet zdolności Devona nic a nic mu nie pomogły. W kilka minut znalazłam się w
pokoju, przebrałam, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy typu portfel i skubnęłam trochę jabłka, które było
jedynym, co dzisiejszego dnia mogło przejść mi przez gardło. Praktycznie w
biegu zamknęłam mieszkanie i pognałam do bramy wyjściowej z akademii, gdzie
miałam się spotkać z chłopakiem. Jak się okazało, nie potrzeba się zawsze tak
spieszyć i wypada od czasu do czasu spojrzeć na zegarek. Tym bardziej, gdy się
jest umówionym na konkretną godzinę, która w naszym wypadku miała nastąpić za
niecałe piętnaście minut.
Do pokoju nie opłacało mi się już wracać, bo musiałabym wejść i od razu wyjść, więc postanowiłam hm, poczekać. W końcu to tylko kilka minutek. Usiadłam z podkurczonymi pod brodę kolanami na ceglanym murku ozdobionym różnokolorowymi kwiatami, które dzięki mrozowi wyglądały, jakby czas się dla nich obecnie zatrzymał i nie miał absolutnie żadnego znaczenia. Sztywne, pokryte gdzieniegdzie szronem lub małymi sopelkami, wciąż nie utraciły kolorów i wyglądały równie urokliwie, co wczesną jesienią, gdy złote promienie tańczyły na barwnych płatkach, a chłodny wiatr rozwiewał je na wszystkie strony. Teraz, zatrzymane przez ostatnie przymrozki, choć nadal czarujące, nie mają w sobie… tej iskry. Tego, co tak bardzo przykuwało do nich uwagę zabieganych, zakręconych ludzi, nie wiedzących do czego włożyć ręce. Urwałam jeden z kwiatów i włożyłam za sznurówkę czarnych trampek, zaciskając go mocniej w solidnej pętli na kostce.
-Idziemy? –spoglądam na Devona stojącego z rękami założonymi za plecami z ciepłym uśmiechem na ustach. Kiwam głową zbierając się z czerwonego murka, łapiąc po omacku cieplejszą rękę ciemnookiego i ruszając coraz szybciej w kierunku przystanków.
Do pokoju nie opłacało mi się już wracać, bo musiałabym wejść i od razu wyjść, więc postanowiłam hm, poczekać. W końcu to tylko kilka minutek. Usiadłam z podkurczonymi pod brodę kolanami na ceglanym murku ozdobionym różnokolorowymi kwiatami, które dzięki mrozowi wyglądały, jakby czas się dla nich obecnie zatrzymał i nie miał absolutnie żadnego znaczenia. Sztywne, pokryte gdzieniegdzie szronem lub małymi sopelkami, wciąż nie utraciły kolorów i wyglądały równie urokliwie, co wczesną jesienią, gdy złote promienie tańczyły na barwnych płatkach, a chłodny wiatr rozwiewał je na wszystkie strony. Teraz, zatrzymane przez ostatnie przymrozki, choć nadal czarujące, nie mają w sobie… tej iskry. Tego, co tak bardzo przykuwało do nich uwagę zabieganych, zakręconych ludzi, nie wiedzących do czego włożyć ręce. Urwałam jeden z kwiatów i włożyłam za sznurówkę czarnych trampek, zaciskając go mocniej w solidnej pętli na kostce.
-Idziemy? –spoglądam na Devona stojącego z rękami założonymi za plecami z ciepłym uśmiechem na ustach. Kiwam głową zbierając się z czerwonego murka, łapiąc po omacku cieplejszą rękę ciemnookiego i ruszając coraz szybciej w kierunku przystanków.
***
Przejechaliśmy mało zatłoczonym autobusem już ponad połowę
długiej trasy na drugi koniec miasta, jednak znaczna jej część była jeszcze
przed nami, zarówno ta, którą mieliśmy przebyć na kółkach, jak i pieszo.
Z cichym westchnieniem oparłam głowę o bark chłopaka i wyglądałam przez okno, za którym świat gnał niewiarygodnie szybko – każdy budynek, drzewo czy człowiek był w zasięgu mojego wzroku przez najwyżej pół sekundy, po czym znikał gdzieś w oddali wracając do swojego rutynowego żywotu.
Od ciągłego śledzenia szybko zmieniającego się widoku za szybą rozbolały mnie oczy i zaczęło się kręcić w głowie, więc przymknęłam powieki i na dobre wtuliłam w ciemnookiego bawiąc się pojedynczymi koralikami bransoletek, które bezwładnie zwisały z mojego nadgarstka poddając się lekkiemu kołysaniu pojazdu.
Odetchnęłam głęboko. Wjechaliśmy do znajomej mi dzielnicy, która została strojnie ozdobiona w różnokolorowe choinki stojące przed sklepami, uśmiechniętych Mikołajów mieniących się ciepłym światłem wśród wczesnej ciemności popołudnia i potężne, metalowe banery reklamujące zabawki dla małych, roześmianych brzdąców w promocyjnych cenach. Gdzieś w tłumie błysnęłam czerwona czapka Mikołaja, gdzieś leciały już świąteczne piosenki. Wszystko to uświadomiło mi, jak szybko zbliżają się święta.
Moje ręce zrobiły się zimne i wilgotne, ciałem wstrząsnął dreszcz. Kiedyś w tym wszystkim uczestniczyłam. Uczestniczyliśmy.
-Boję się. –szepczę bardziej w pustą przestrzeń niż do kogoś konkretnego, po prostu stwierdzam fakt. Boję się jak jeszcze nigdy. Nie wiem jak źle jest, nie wiem czy to zniosę, nie wiem czy dam radę uśmiechać się przy tacie wiedząc, że to już… niedługo. Tyle rzeczy po prostu nie wiem.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku, a ja nie zamierzam jej powstrzymywać, przynajmniej nie teraz. Devon przyciąga mnie do siebie obejmując mnie i dodając otuchy. On chyba nawet nie jest świadomy ile razy mi pomógł i jak wiele dzięki niemu zyskałam. Ale tym razem jedyne, co może zrobić, to być przy mnie. Chłodna dłoń chłopaka splata się z moją, gdy autobus zatrzymuje się na naszym przystanku.
Do moich uszu dobiega wspaniałe chrupnięcie, gdy stawiam nogę na chodniku. Śnieg. Cienka, bo cienka ale biała warstwa puchu okrywała betonowy chodnik tworząc zimowy dywanik, na którym odbijały się podeszwy rozmaitych butów. Schyliłam się, by wziąć do garści odrobinę zbitych śnieżynek, poczuć jak szczypią mnie w skórę i topią się w dłoniach zostawiając po sobie tylko przeciekającą przez palce wodę. Podnoszę wzrok na ciemnookiego, który patrzy na mnie z niemałym rozbawieniem i kiwa głową ponaglając mnie. Ruszamy szybkim krokiem, żeby po dwudziestu minutach znaleźć się w przytulnym mieszkaniu mojego ojca.
-Tato? –mówię drżącym głosem wchodząc do skromnego salonu z rozłożoną kanapą, na której leżał mój śpiący rodzic i chodzącym cicho telewizorem. Uklękłam przy łóżku delikatnie całując ojca w czoło i głaszcząc po policzku. Staruszek miał podkrążone oczy, na jego twarzy znalazło miejsce więcej zmarszczek niż poprzednim razem, gdy go widziałam, włosy srebrzyły się pasmami siwizny, a usta miał rozchylone oddychając ciężko. –Boże, tatusiu. –objęłam go w poprzek w pasie, przyklejając czoło do jeszcze dość dużego brzucha i zaciskając wargę do krwi, by powstrzymać szloch ogarniający moje ciało.
-L..Lily? –podnoszę głowę słysząc niejasne mruczenie ale nie pomyliłam się. Mój tata ze swoim wspaniałym uśmiechem zawierającym wszystkie promienie słońca, które wylądowały kiedykolwiek na Ziemi, świdruje mnie niedowierzającym wzrokiem. Tym razem nie zwracam już uwagi na słone policzki i z jakimś rodzajem kwiku rzucam się koło niego na łóżko przytulając mocno do siebie. Przez moje gardło nie jest w stanie wydostać się żaden dźwięk, nie wiem czy ze szczęścia czy z bezsilności jaka mnie ogarnia w tym mieszkaniu. Uspokajam się dopiero, kiedy ojciec sztywnieje spostrzegając siedzącego w przedpokoju gościa. Wygramoliłam się z kanapy i podeszłam do ciemnookiego, który od momentu wejścia do domu był wielce zainteresowany swoimi palcami. Schyliłam się odrobinę, by nasze głowy były mniej więcej na tej samej wysokości i zatopiłam w nim spojrzenie, następnie wyciągnęłam rękę z delikatnym uśmiechem na ustach prosząc oczami, by ją pochwycił i ze mną poszedł. Z początku chłopak zrobił zbolałą minę ale po chwili ujął moją dłoń i podniósł się płynnie z siedziska.
-Tato, przedstawiam Ci Devona. –odzywam się spoglądając to na jedną, to na drugą stronę. Ojczulek popatrzył krzywo na chłopaka lustrując go od góry do dołu, po czym jego twarz ponownie zaczęła się uśmiechać mimo wyraźnego bólu ukrytego w oczach. Nie oczekiwałam od Deviego większego przywitania od (z całą pewnością wystarczającego) „dzień dobry” lub „witam” ale cieplej mi się na serduszku zrobiło, kiedy podszedł do łóżka, by uścisnąć bladą dłoń tatuśka lekceważąc swoją fobię.
Z cichym westchnieniem oparłam głowę o bark chłopaka i wyglądałam przez okno, za którym świat gnał niewiarygodnie szybko – każdy budynek, drzewo czy człowiek był w zasięgu mojego wzroku przez najwyżej pół sekundy, po czym znikał gdzieś w oddali wracając do swojego rutynowego żywotu.
Od ciągłego śledzenia szybko zmieniającego się widoku za szybą rozbolały mnie oczy i zaczęło się kręcić w głowie, więc przymknęłam powieki i na dobre wtuliłam w ciemnookiego bawiąc się pojedynczymi koralikami bransoletek, które bezwładnie zwisały z mojego nadgarstka poddając się lekkiemu kołysaniu pojazdu.
Odetchnęłam głęboko. Wjechaliśmy do znajomej mi dzielnicy, która została strojnie ozdobiona w różnokolorowe choinki stojące przed sklepami, uśmiechniętych Mikołajów mieniących się ciepłym światłem wśród wczesnej ciemności popołudnia i potężne, metalowe banery reklamujące zabawki dla małych, roześmianych brzdąców w promocyjnych cenach. Gdzieś w tłumie błysnęłam czerwona czapka Mikołaja, gdzieś leciały już świąteczne piosenki. Wszystko to uświadomiło mi, jak szybko zbliżają się święta.
Moje ręce zrobiły się zimne i wilgotne, ciałem wstrząsnął dreszcz. Kiedyś w tym wszystkim uczestniczyłam. Uczestniczyliśmy.
-Boję się. –szepczę bardziej w pustą przestrzeń niż do kogoś konkretnego, po prostu stwierdzam fakt. Boję się jak jeszcze nigdy. Nie wiem jak źle jest, nie wiem czy to zniosę, nie wiem czy dam radę uśmiechać się przy tacie wiedząc, że to już… niedługo. Tyle rzeczy po prostu nie wiem.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku, a ja nie zamierzam jej powstrzymywać, przynajmniej nie teraz. Devon przyciąga mnie do siebie obejmując mnie i dodając otuchy. On chyba nawet nie jest świadomy ile razy mi pomógł i jak wiele dzięki niemu zyskałam. Ale tym razem jedyne, co może zrobić, to być przy mnie. Chłodna dłoń chłopaka splata się z moją, gdy autobus zatrzymuje się na naszym przystanku.
Do moich uszu dobiega wspaniałe chrupnięcie, gdy stawiam nogę na chodniku. Śnieg. Cienka, bo cienka ale biała warstwa puchu okrywała betonowy chodnik tworząc zimowy dywanik, na którym odbijały się podeszwy rozmaitych butów. Schyliłam się, by wziąć do garści odrobinę zbitych śnieżynek, poczuć jak szczypią mnie w skórę i topią się w dłoniach zostawiając po sobie tylko przeciekającą przez palce wodę. Podnoszę wzrok na ciemnookiego, który patrzy na mnie z niemałym rozbawieniem i kiwa głową ponaglając mnie. Ruszamy szybkim krokiem, żeby po dwudziestu minutach znaleźć się w przytulnym mieszkaniu mojego ojca.
-Tato? –mówię drżącym głosem wchodząc do skromnego salonu z rozłożoną kanapą, na której leżał mój śpiący rodzic i chodzącym cicho telewizorem. Uklękłam przy łóżku delikatnie całując ojca w czoło i głaszcząc po policzku. Staruszek miał podkrążone oczy, na jego twarzy znalazło miejsce więcej zmarszczek niż poprzednim razem, gdy go widziałam, włosy srebrzyły się pasmami siwizny, a usta miał rozchylone oddychając ciężko. –Boże, tatusiu. –objęłam go w poprzek w pasie, przyklejając czoło do jeszcze dość dużego brzucha i zaciskając wargę do krwi, by powstrzymać szloch ogarniający moje ciało.
-L..Lily? –podnoszę głowę słysząc niejasne mruczenie ale nie pomyliłam się. Mój tata ze swoim wspaniałym uśmiechem zawierającym wszystkie promienie słońca, które wylądowały kiedykolwiek na Ziemi, świdruje mnie niedowierzającym wzrokiem. Tym razem nie zwracam już uwagi na słone policzki i z jakimś rodzajem kwiku rzucam się koło niego na łóżko przytulając mocno do siebie. Przez moje gardło nie jest w stanie wydostać się żaden dźwięk, nie wiem czy ze szczęścia czy z bezsilności jaka mnie ogarnia w tym mieszkaniu. Uspokajam się dopiero, kiedy ojciec sztywnieje spostrzegając siedzącego w przedpokoju gościa. Wygramoliłam się z kanapy i podeszłam do ciemnookiego, który od momentu wejścia do domu był wielce zainteresowany swoimi palcami. Schyliłam się odrobinę, by nasze głowy były mniej więcej na tej samej wysokości i zatopiłam w nim spojrzenie, następnie wyciągnęłam rękę z delikatnym uśmiechem na ustach prosząc oczami, by ją pochwycił i ze mną poszedł. Z początku chłopak zrobił zbolałą minę ale po chwili ujął moją dłoń i podniósł się płynnie z siedziska.
-Tato, przedstawiam Ci Devona. –odzywam się spoglądając to na jedną, to na drugą stronę. Ojczulek popatrzył krzywo na chłopaka lustrując go od góry do dołu, po czym jego twarz ponownie zaczęła się uśmiechać mimo wyraźnego bólu ukrytego w oczach. Nie oczekiwałam od Deviego większego przywitania od (z całą pewnością wystarczającego) „dzień dobry” lub „witam” ale cieplej mi się na serduszku zrobiło, kiedy podszedł do łóżka, by uścisnąć bladą dłoń tatuśka lekceważąc swoją fobię.
Przyznam, że bawiłam się całkiem dobrze jak na okoliczności…
Przynajmniej do czasu. Cieszyłam się, widząc jak panowie się dogadywali -
powiązała ich miłość do chińskiego żarcia i równie wielkie uwielbienie do
horrorów, później jakoś samo wszystko gładko poszło. Graliśmy na gitarze i
śpiewaliśmy, gdy srebrnowłosy tylko słuchał z lekkim uśmiechem.
Wyszłam na moment do kuchni, żeby pozmywać naczynia naniesione do salonu i przyrządzić jakąś przekąskę dla całego trio, gdy dobiegł mnie dźwięk duszącego kaszlu z salonu. Wybiegłam błyskawicznie z pomieszczenia nie zważając na rozpryskującą się na kilkaset małych odłamków szklankę, żeby zastać sinego ojca dławiącego się własną krwią. Pościel wokół była cała zaplamiona czerwoną cieczą, mężczyzna mętnym wzrokiem wpatrywał się przed siebie nie reagując na jakiekolwiek gesty czy słowa, a jego ciało trzęsło się jak przy ataku padaczki. Widziałam przerażonego Devona siedzącego przy tacie i nie wiedzącego do końca co robić. Jako jedyna rozeznana w sytuacji podbiegłam do drewnianej komody pod telewizorem, wyjęłam z niej ampułkę, w której znajdował się jasnoniebieski, gęsty płyn i igła, następnie zaczęłam odmierzać odpowiednią ilość leku do strzykawki rzucając przez ramię do zdezorientowanego nadal chłopaka krótkie ‘trzymaj go’ i usiadłam na ojcu okrakiem, by wbić metalowy kawałek w miejsce między jego szyją, a barkiem.
Po chwili trwającej dla mnie wieki, srebrnowłosy uspokoił się i ponownie zasnął zaciskając mocno palce na kołdrze. Westchnęłam głośno przytulając się do stojącego obok Devona, równie przestraszonego co ja i po raz kolejny w ciągu ostatnich dni zaczęłam płakać. Chłopak oparł podbródek o moją głowę i starał się mnie wyciszyć głaszcząc powoli i łagodnie po plecach, za co byłam mu wdzięczna. Po raz kolejny.
-Każda następna dawka zbliża go do śmierci. –wydusiłam przez ściśnięte gardło, na co ciemnooki silniej mnie objął i zaczął szeptać ‘ciii..’. Wzięłam telefon do ręki i napisałam sms-a do siostry aby przyszła do domu, ponieważ naprawdę nie chciałam taty zostawiać teraz w takim stanie samego, a musieliśmy dziś wrócić do akademii. Czekając na nią posprzątałam cały bałagan wraz z chłopakiem i wymyłam ojca z krwi , ocierając co rusz mokre oczy.
Po około pół godziny wpadła do domu Camille, wypytując o wszystko, co się wydarzyło i zapominając o ostatniej sprzeczce. Gdy wyjaśniłam cały przebieg zajścia zaczęliśmy się z ciemnookim zbierać do powrotu.
Próg tego mieszkania przekraczałam ze zbolałym sercem. Nie wiedziałam, kiedy będę miała kolejną okazję, żeby tu przyjść, a i bałam się tego. Ataki chorobowe były zawsze niespodziewane i.. coraz bardziej niebezpieczne. Zakopana w dużym szalu i ciepłej kurtce rzuciłam ostatnie spojrzenie śpiącemu ojczulkowi, który marszczył teraz niezgrabnie nos i czoło, po czym na dobre opuściłam przestrzeń zawładniętą nadchodzącą śmiercią.
Wyszłam na moment do kuchni, żeby pozmywać naczynia naniesione do salonu i przyrządzić jakąś przekąskę dla całego trio, gdy dobiegł mnie dźwięk duszącego kaszlu z salonu. Wybiegłam błyskawicznie z pomieszczenia nie zważając na rozpryskującą się na kilkaset małych odłamków szklankę, żeby zastać sinego ojca dławiącego się własną krwią. Pościel wokół była cała zaplamiona czerwoną cieczą, mężczyzna mętnym wzrokiem wpatrywał się przed siebie nie reagując na jakiekolwiek gesty czy słowa, a jego ciało trzęsło się jak przy ataku padaczki. Widziałam przerażonego Devona siedzącego przy tacie i nie wiedzącego do końca co robić. Jako jedyna rozeznana w sytuacji podbiegłam do drewnianej komody pod telewizorem, wyjęłam z niej ampułkę, w której znajdował się jasnoniebieski, gęsty płyn i igła, następnie zaczęłam odmierzać odpowiednią ilość leku do strzykawki rzucając przez ramię do zdezorientowanego nadal chłopaka krótkie ‘trzymaj go’ i usiadłam na ojcu okrakiem, by wbić metalowy kawałek w miejsce między jego szyją, a barkiem.
Po chwili trwającej dla mnie wieki, srebrnowłosy uspokoił się i ponownie zasnął zaciskając mocno palce na kołdrze. Westchnęłam głośno przytulając się do stojącego obok Devona, równie przestraszonego co ja i po raz kolejny w ciągu ostatnich dni zaczęłam płakać. Chłopak oparł podbródek o moją głowę i starał się mnie wyciszyć głaszcząc powoli i łagodnie po plecach, za co byłam mu wdzięczna. Po raz kolejny.
-Każda następna dawka zbliża go do śmierci. –wydusiłam przez ściśnięte gardło, na co ciemnooki silniej mnie objął i zaczął szeptać ‘ciii..’. Wzięłam telefon do ręki i napisałam sms-a do siostry aby przyszła do domu, ponieważ naprawdę nie chciałam taty zostawiać teraz w takim stanie samego, a musieliśmy dziś wrócić do akademii. Czekając na nią posprzątałam cały bałagan wraz z chłopakiem i wymyłam ojca z krwi , ocierając co rusz mokre oczy.
Po około pół godziny wpadła do domu Camille, wypytując o wszystko, co się wydarzyło i zapominając o ostatniej sprzeczce. Gdy wyjaśniłam cały przebieg zajścia zaczęliśmy się z ciemnookim zbierać do powrotu.
Próg tego mieszkania przekraczałam ze zbolałym sercem. Nie wiedziałam, kiedy będę miała kolejną okazję, żeby tu przyjść, a i bałam się tego. Ataki chorobowe były zawsze niespodziewane i.. coraz bardziej niebezpieczne. Zakopana w dużym szalu i ciepłej kurtce rzuciłam ostatnie spojrzenie śpiącemu ojczulkowi, który marszczył teraz niezgrabnie nos i czoło, po czym na dobre opuściłam przestrzeń zawładniętą nadchodzącą śmiercią.
Błądziliśmy z Devonem oświetlonymi uliczkami i przyznam, że
oboje nie do końca wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.
Był już wieczór, temperatura spadła poniżej zera i pojedyncze płatki śniegu zatrzymywały się na
wierzchni ubrań migocząc w jasnych barwach lampek dookoła. Mimo dość późnej
godziny ścieżki były zatłoczone, a ludzie nad wyraz energiczni wpatrywali się w
nas jakbyśmy mieli wypisane coś na czole. Chyba to sprawiło, że ukryłam różowe
rumieńce za kraciastym szalikiem, gdy chłopak niespodziewanie objął mnie w
tali. Albo po prostu nie jestem przyzwyczajona. Szliśmy w milczeniu zbyt przytłoczeni
siłą dzisiejszych wrażeń i zastanawiając się nad sensem ogółu.
-Devon.. dziękuję. –widząc zmieszany wyraz twarzy ciemnookiego dodałam. –Dziękuję, że mnie tu zabrałeś, że go zobaczyłam. Mimo wszystko.. nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo mi go brakuje. Dziękuję.
Chłopak uśmiechnął się do mnie ciepło, nic jednak nie mówiąc i ponownie skupił się na stawianiu kroków na śliskiej nawierzchni chodnika.
-No dobra, a tak z innej beczki: orientujesz się może, którędy na przystanek? –pytam mijając coraz to nowsze sklepy i budynki migoczące świątecznymi ozdobami.
-Nie, nie bardzo. –Cała sytuacja, choć z pozorów dość krytyczna, w jednym momencie stała się szczytem komizmu i sprawiła, że wybuchnęliśmy równocześnie donośnym śmiechem na środku drogi, zwracając na siebie uwagę jeszcze bardziej niż wcześniej.
-Devon.. dziękuję. –widząc zmieszany wyraz twarzy ciemnookiego dodałam. –Dziękuję, że mnie tu zabrałeś, że go zobaczyłam. Mimo wszystko.. nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo mi go brakuje. Dziękuję.
Chłopak uśmiechnął się do mnie ciepło, nic jednak nie mówiąc i ponownie skupił się na stawianiu kroków na śliskiej nawierzchni chodnika.
-No dobra, a tak z innej beczki: orientujesz się może, którędy na przystanek? –pytam mijając coraz to nowsze sklepy i budynki migoczące świątecznymi ozdobami.
-Nie, nie bardzo. –Cała sytuacja, choć z pozorów dość krytyczna, w jednym momencie stała się szczytem komizmu i sprawiła, że wybuchnęliśmy równocześnie donośnym śmiechem na środku drogi, zwracając na siebie uwagę jeszcze bardziej niż wcześniej.
Dev? Możesz mi odpisać tak, żebym miała o czym myśleć w piąteczek c; Naprawdę nie mam nic przeciwko!