niedziela, 29 stycznia 2017

Od Laurencego C.D Ansela

Przetarłem twarz dłonią w głowie po raz kolejny analizując swój dzisiejszy sen. Siedząc w różowym pokoju czułem się jak w psychiatryku.
- Blanca czemu zgodziłaś się na taki beznadziejny kolor - pudrowy odcień bił po oczach gdy przyglądając się mu próbowałeś jakkolwiek złagodzić niepokojące myśli. Dziewczyna z zażenowaniem przewróciła oczami, a ja zdałem sobie sprawę, że na ten moment jest to mój najmniejszy problem. - Nie wiem co robić, ten idiota lgnie do niego i nie widzi co się dzieje. - dodałem gdy jej zirytowany wyraz twarzy przebił się przez moje myśli. - Słuchaj, próbowałem. To już nie jest mój problem jasne? - usiadłem na krawędzi łóżka próbując skupić spojrzenie na czymkolwiek innym niż doprowadzający mnie do szału różowy kolor, ale on był wszędzie...
Dosłownie.
- Nie możesz go tak zostawić... - zaczęła swój monolog.
- Nie mogę? Kto mi zabroni? - prychnąłem zażenowany obronną postawą dziewczyny.
- Nikt, ale nie rób z siebie pana mam wszystko w dupie i nie udawaj tak zakochanego w sobie. - wycedziła machając mi palcem wskazującym przed twarzą.
- Nawet nie próbuję - odparłem zirytowany takim obrotem spraw.
- Jeśli coś mi się stanie to będzie to Twoja wina. On nie poniesie za to żadnej odpowiedzialności. - mruknęła. Nie lubiłem tego, tego głosu rozsądku jakim dziewczyna próbowała być w moim życiu, co gorsza zawsze jej ulegałem.
Wbrew sobie podkreślam.
- Nie wiem nawet gdzie mogę ich znaleźć - wzruszyłem ramionami kładąc dłonie na swojej twarzy, spokojne oddechy, ani liczenie do dziesięciu nie pomogło wprawdzie w uspokojeniu myśli, ale uświadomiły mi, że odpowiedź mam tuż pod nosem.
- Patrzysz, ale nie widzisz... - szepnąłem do siebie gotów by w tym momencie poderwać się z miejsca i biec w jedyny punkt na całej ziemi, gdzie mogli teraz być.
- Co? - spytała rozkojarzona dziewczyna, do której widocznie dotarły moje słowa.
- Sherlock Holmes - rzuciłem w pośpiechu zrywając się z miejsca. Nie docierały już do mnie krzyki dziewczyny, a fakt, że mój sen był tak jak się spodziewałem - wyjątkowo realny.
Teraz również biegłem, biegłem niepewien tego czy zdążę, nie pewien tego, że przeze mnie nie dojdzie do tragedii.
Byłem na siebie zły, jednak nie dlatego, że całe zajście było z mojej winy - by do tego się przyznać czułem zbyt wielką dumę, byłem zły bo pozwoliłem komukolwiek w jakikolwiek sposób się do siebie zbliżyć.
Nie chodziło tu też o Noaha, a o to, że mur, który budowałem dookoła swojej ostoi powoli pękał, burząc przy tym spokój mojego ja.

***

Moje zmysły wariowały powodując, że czułem wszystko aż zbyt wyraźnie. Mówią, że strach potęguje doznania, więc musiałem być teraz wyjątkowo przerażony bo każdy podmuch wiatru uderzał we mnie z siłą tak wielką, że się cofałem. Nie miałem siły biec dalej, wszystko we mnie mówiło, żebym się zatrzymał i zawrócił bo nie warto.
Nie warto...
Nawet jeśli nie chłopak, to mój honor był tego wart i własna duma oraz wygórowane ego, odgoniły zdrowy rozsądek. Jeszcze dwie ulice dzieliły mnie od katastrofy.

*w tym samym czasie oczami Noaha*
- To chyba nie jest club, czy Ty coś planujesz? - z wypisanym na ustach pijackim uśmiechem Ansel zadawał mi pytania, na które nie chciałem odpowiadać. Chłopak był już dobrze wstawiony, na tyle, że nawet nie zorientował się w jak wielkim zagrożeniu się znalazł.
Nie trudno było przekabacić jego prosty umysł kiedy chłopak był trzeźwy, więc teraz stanowił dla mnie jeszcze mniejsze zagrożenie.
Mniejsze?
Raczej żadne.
Mój zepsuty do szpiku kości charakter dopuścił do siebie tą psychopatyczną, zazdrosną stronę. Tą, która miała zniszczyć tego pseudo "bad-boy'a"
- Jesteś żałosny - szepnąłem do siebie z nutą rozczarowania, naprawdę liczyłem na nieco większe wyzwanie. Pchanie chłopaka w oblicza porażki było po prostu nudne.
Byliśmy na miejscu, dach bloku na obrzeżach, był idealnym miejscem by uświadomić ludziom, że cudzych własności się nie dotyka. Może brzmi to niebezpiecznie...
Nie, zaraz to jest niebezpieczne i takie też ma być.
Zimne powietrze powoli wpływało na zmysły chłopaka, widziałem, że zaczęło docierać do niego w jak beznadziejnej sytuacji właśnie się znalazł.
- Czemu... Czemu tu jesteśmy? - jego głos rozbrzmiał goryczą, jakby zdawał sobie sprawę... Wolno dochodził do wniosku, że te bajki, które winowajca całego zajścia wpajał mu do głowy, wcale nie były pustymi słowami. - Ty...
Zaśmiałem się gorzko przerywając jego monolog.
- No, ja, ja. Ansel, słońce. Rodzicie Cię nie uczyli, że przyjaciół nie dobiera się po wyglądzie? Czekaj... Jak to było? Nie ocenia się książki po okładce.
- Nie rozumiem.
- Oh jasne, że nie rozumiesz. Jesteś głupi, gdybyś miał w swoim umyśle choć najmniejszy procent inteligencji to zauważyłbyś, że choć ze mnie książka byłaby wyjątkowo piękna, to spalona w środku - moja mowa w tej sytuacji była może trochę nie na miejscu, ale dobór słów szykowałem tak długo, że doprawdy... Nie mogłem się pohamować. - W Tobie zaś widzę kolorowe pisemko, który każdy wyrzuca co do kosza chwilę po przeczytaniu. W przeciwieństwie do tych badziewnych gazetek każda książka ma swojego właściciela. - chłopak, którego umysł powoli dochodził do siebie zaczął cofać się do drzwi wyjściowych gdzie czekała na niego pokaźnych rozmiarów obstawa. Dwoje mężczyzn skutecznie zagrodziło chłopakowi drogę zmuszając, by wysłuchał mnie do końca. - Książki to skarby, a swojego skarbu się nikomu nie oddaje Anselu. Chciałbym teraz zarzucić przyjazną anegdotką o tym jak to cenne jest życie i dać błyskotliwą radę na przyszłość, ale na Boga... Twojej przyszłości już nie ma - gorzki śmiech przesiąkł przez powietrze atakując skołatane nerwy drżącego ze strachu chłopaka. Jednak poza gorzkim śmiechem gęste powietrze przecięło coś jeszcze. Głos... Głos, który przecinał drogę między mną, a moim towarzyszem, głos, który atakował mnie na tyle boleśnie, że mój przytłumiony umysł nie zarejestrował jego właściciela.
- Noah, przyjacielu. W Twojej książce, należy zmienić zakończenie.

* Wracając do Laurka xd*
 Wchodząc przez okno staruszki mieszkającej na najwyższej kondygnacji budynku czułem się jakbym w owym Sherlocku naprawdę uczestniczył.
Czułem również strach, bo choć doskonale znałem Noaha i jego zamiłowanie do Angielskiego detektywa, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś mi umknęło.
Obawy ulotniły się jednak gdy niski, ten typowo męski głos dotarł do moich uszu a dłonie zaczepiły o krawędź dachu.
Wyzwaniem było się po nim wspiąć.
Dziurawiąc sobie przy tym koszule i spodnie *nie wspomnę o zgubionym bucie* wdrapałem się na miejsce zbrodni.
Cofnij.
Miejsce niedoszłej zbrodni.
Z dumą napawałem się chwilą szoku na twarzy Noaha, tak. Wyraz jego twarzy był wart zachodu o życie chłopaka.
- Zakończenie? - prychnął szukając w głowie rozwiązania z nieoczekiwanego zwrotu akcji. - Będzie takie jakiego oczekiwałem. Spektakularne... - na te słowa, jak na szyfr dwójka mężczyzn zaatakowała chłopaka powalając go na ziemię niczym lalkę.
Pod wpływem alkoholu nie miał jak się bronić.
Nie musiał...
Mój głośny śmiech rozkojarzył wszystkich obecnych. Naprawdę długą chwilę zajęło myślenie co jest jego powodem. W drzwiach bowiem, ze szczotką w ręku stał nie kto inny, a babcia, która chwilę temu wypuszczała mnie przez otwarte okno. Wyraz jej twarzy i postawa przystrojona w luźną sukienkę w kwiatki sprawiła, że sytuacja nabrała komizmu.
- Wezwałam policję chuligani! Wiedziałam, że nie jesteś z elektryki! - uderzyłem z otwartej dłoni w czoło czując się tak, jakby Bóg właśnie sparodiował całe moje życie.
Koniec końców podziałało, a ja zostałem sam na sam z chłopakiem, którego darzyłem tak szczerą nienawiścią, że sam chciałem dokończyć dzieła, jakie rozpoczął uciekający przed policją Noah. Staliśmy w lesie za miejscem zdarzenia niepewni, czy odpowiednim jest się z tego śmiać.
- Czy to się stało naprawdę? - głos chłopaka sprawił, że natychmiast spoważniałem mierząc go ostrym spojrzeniem.
- Ciebie to bawi? - uniosłem do góry jedną brew, pełen urazy. - Mam nadzieję, że ten Twój pusty łeb da radę przyswoić sobie jedną rzecz. Słowami Noaha, nie ocenia się książki po okładce - zmęczony chłopak wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, nim sam postanowiłem odejść zostawiając go na pastwę własnych problemów.
Noah nie odpuści.
Będzie chciał dokończyć to co zaczął.


Ansel?
Wybacz zakończenie, ale kiedy przyszło mi do głowy zaczęłam się śmiać i choć nie ma w nim nic zabawnego musiałam go użyć.

ps. jeśli nie masz pomysłu na dalszą część, polecam porwanie. Ale to tylko sugestia żebym dogodziła sama sobie xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz